Praca zawodowego pełnomocnika pełna jest absurdów i, niestety, często zamiast poświęcić czas merytorycznej pracy tracimy go na walkę z ukształtowanym tak, a nie inaczej systemem wymiaru sprawiedliwości.
Pilna kwestia wymagająca kontaktu z sądem i… tutaj zaczynają się schody – a opcji kontaktu jest przecież wiele. Ot, najprościej byłoby przecież zadzwonić. Standardem obecnie jest kontakt z biurem obsługi interesanta, a nie sekretariatem wydziału, co ma spory wpływ na dostęp do informacji, jak również możliwość przekazania informacji. Ale! Najpierw należałoby się do biura obsługi interesanta dodzwonić. A to zdecydowanie do zadań prostych nie należy. W tym miejscu każdy pełnomocnik zawodowy czy pracownik kancelarii mógłby zapewne podzielić się historiami ze swojego życia, kiedy po 50 minutach oczekiwania na połączenie jego rozmowa została przerwana. Niemniej jednak – nawet przebywając w kancelarii oddalonej znacznie od centrum Szczecina niejednokrotnie można by szybciej dojść na piechotę do sądu i uzyskać odpowiedź na nurtujące nas pytanie, aniżeli doczekać się połączenia telefonicznego. Ale nie ma co się denerwować i spieszyć, wszak do kolejnej rozprawy w naszej sprawie daleko, została przecież wyznaczona na marzec 2026 roku.
Ale i tak należałoby się cieszyć, że jesteśmy już na etapie wyznaczonej rozprawy. Przecież moglibyśmy być wciąż na etapie poszukiwania pozwanego. Po nieodebraniu awiza z odpisem pozwu przez pozwanego, sąd zobowiązałby nas do doręczenia korespondencji za pośrednictwem komornika sądowego. Komornik oczywiście udałby się do miejsca zamieszkania pozwanego i tu, w sytuacji najczęściej spotykanej – pozwanego nie byłoby w domu. Komornik ustaliłby nam zatem prawdopodobne miejsce zamieszkania pozwanego przedstawiając nam kilka adresów. I w tym momencie zaczęłaby się wymiana uprzejmości – wysyłanie adresów do sądu, wysyłanie przez sąd kolejnych zobowiązań do doręczenia korespondencji, a po odwiedzeniu przez komornika wszystkich ustalonych uprzednio adresów i po wydaniu przez powoda kilkuset złotych, pozwanego dalej – ani widu, ani słychu. Potem oczywiście kontrola meldunkowa (o ile sąd się zgodzi), później kurator (o ile też sąd się zgodzi i nie trzeba będzie żalić postanowienia o odmowie ustanowienia kuratora). W najgorszym przypadku przeczytamy uzasadnienie, w którym dowiemy się, że przecież pełnomocnik mógł poszukać pozwanego na portalach społecznościowych lub w inny dostępny w Internecie sposób.
Zakręciwszy chochlą w garnku absurdu wyłania nam się jeszcze jeden kożuch (z całej masy, ale przecież to miał być felieton, a nie obszerna księga) – mianowicie bycie pełnomocnikiem z urzędu. I żeby była jasność, jest to wspaniała instytucja sama w sobie, ale istnieją niestety całe rzesze absurdów i absurdzików z nią związanych. Każdy w tym miejscu na pewno myśli o stawkach – tak, w wielu sprawach są zatrważająco niskie – i bez wątpliwości jest to absurd. Ale mamy też sytuacje, w których dla dobra klienta powództwo cofamy, ale oczywiście po wielu spotkaniach i, bez wątpienia wykonanej przez nas pracy, a jednak w takiej sytuacji o orzeczenie dla nas kosztów wymaga ekwilibrystyki i walki o wynagrodzenie. Zawsze też może strona przegrywająca zwrócić nasze koszty klientowi z urzędu, a ten zwrócić ich nam nie będzie chciał i tutaj też zaczyna się (oczywiście finalnie wygrana) bitwa o to, co było nam należne (jak wiemy co i wiemy komu).
W oparach absurdu poruszamy się wszyscy, ale mam wrażenie, że my, prawnicy od kilku lat przedzieramy się przez gęstą mgłę absurdów, które z różnych względów zawładnęły wymiarem sprawiedliwości i funkcjonowaniem osób zawodowo z nim związanych.