Wykorzystywanie popularności i – jak się to współcześnie obrazowo ujmuje – „zasięgów” gwiazd ekranu, estrady czy sceny (gwiazd operowych niestety, zdaniem autora, zbyt rzadko) nie jest w kampaniach wyborczych zjawiskiem nadzwyczajnym, czy niespotykanym. Wystarczy wspomnieć wykorzystanie na „krajowym podwórku wyborczym” popularności Zenona Martyniuka, zespołu Ich Troje (co wymusiło dementi lidera grupy), czy Muńka Staszczyka (czemu również muzyk jednoznacznie się sprzeciwił).
W równym stopniu zjawisko to obejmuje również inne osoby publiczne – sportowców, ludzi znanych z tego, że są znani (tj. celebrytów) oraz naukowców, zwłaszcza tych z inklinacjami popularyzatorskimi. Na marginesie, bez prowadzenia bardziej pogłębionych badań statystycznych, można pokusić się o stwierdzenie, że naukowcy są grupą wyraźnie niedoreprezentowaną pośród osób publicznych, o poparcie których politycy w czasie kampanii wyborczych zabiegają. Jest to niestety znamię współczesności, w której ważniejsze jest to, kto i jak mówi, a nie to, co mówi i dlaczego tak sądzi. Mędrca szkiełko i oko zdezaktualizowało się i najzwyczajniej wyszło z mody.
Przykłady takich osób można mnożyć. Podobnie jest w innych krajach. Zazwyczaj osoby takie nie pełnią żadnych funkcji publicznych. Nie są zatem ani zadziwiające, ani niespodziewane rozważania amerykańskiej (i w konsekwencji światowej) opinii publicznej o tym, czy Taylor Swift zdecyduje się (czy też nie) udzielić swego poparcia kandydaturze Kamali Harris w wyborach prezydenckich w 2024 r. W końcu współcześnie, gdy USA kicha, to cały świat ma katar. Choćby pobieżna analiza wydarzeń w wiekach XX i XXI potwierdza, że do USA ma w pełni zastosowanie maksyma wygłoszona ongiś przez austriackiego ministra spraw zagranicznych Klemensa von Metternicha „Gdy Francja kicha, cała Europa dostaje kataru.”.
Dziwne jest jednak to, że rozważane zjawisko postrzegane jest z entuzjazmem, niemalże bezkrytycznie, jako naturalne i oczywiste. Jedyny opór stawiają mu adwersarze polityczni, którym nie udało się skaperować jakiejś gwiazdy na potrzeby własnej kampanii, w czym z trwogą upatrują wzrostu słupków poparcia konkurentów i spadku własnych. Jest to przy tym oburzenie jednostkowe (dotyczy danej gwiazdy w danej kampanii) i reaktywne (oburzenie post factum), a nie wynikające z uniwersalnych przemyśleń o roli osób publicznych w kształtowaniu woli politycznej narodu. Rozważane zagadnienie dotyka jednak istoty procesu kształtowania i wyrażania woli politycznej suwerena w państwie demokratycznym. Z wielu powodów bezkrytyczna akceptacja analizowanego zjawiska nie jest właściwa. Z łatwością można dostrzec ku temu cztery powody:
Po pierwsze, brak jakiejkolwiek odpowiedzialności za różnorakie skutki udzielonego poparcia. Osoba publiczna, niepełniąca żadnej funkcji publicznej, nie ponosi za społeczne, prawne, gospodarcze czy polityczne (w tym geopolityczne) skutki udzielonego przez siebie poparcia dla danej alternatywy wyborczej jakiejkolwiek odpowiedzialności politycznej (wyborczej), prawnej (z wyłączeniem odpowiedzialności cywilnej lub karnej za nadużycie wolności słowa) lub konstytucyjnej. Jest to stan trudny do pogodzenia z doniosłością konsekwencji, jakie jej oddziaływanie może mieć na decyzje wyborcze. Być może bowiem tak, że pod wpływem określonej sugestii gwiazdy znaczna część wyborców opowie się (świadomie lub nie – czego wszak nie sposób ustalić) za osobą, decyzją, ideą, poglądem lub postawą brzemiennymi w skutki (np. wycofanie się z sojuszu międzynarodowego, przyjęcie rasistowskich polityk, zmiana systemu gospodarczego etc.).
Jedyną quasi-odpowiedzialnością, jaka dosięgnąć może taką osobę publiczną, jest swoisty ostracyzm „popularnościowy”. Udzielając poparcia danej alternatywie wyborczej, godzi się ona na identyfikację z nią w przyszłości. Innymi słowy, jeżeli alternatywa ta nie okaże się korzystna (np. kandydat nie spełni oczekiwań wyborców, pomysł okaże się błędny, a idea szkodliwa), to ucierpieć może na tym popularność takiej osoby publicznej. Jest to przy tym wartość dla niej podstawowa. Wszak nie tylko z niej żyje, lecz właśnie ona doprowadziła tę gwiazdę do pozycji, dzięki której pozyskanie jej sympatii, poparcia czy głosu było w kampanii wyborczej pożądane. W takiej sytuacji dementi złożone poniewczasie, czy też odwołanie swego poparcia może nie być wystarczające do utrzymania popularności nie tylko wśród przeciwników danej alternatywy wyborczej (onegdaj publicznie popieranej), lecz również pośród niezadowolonych jej niegdysiejszych adherentów.
Po drugie, brak jakiegokolwiek umocowania do wyrażania poglądów o charakterze reprezentatywnym dla jakiejś grupy. W praktyce, zawsze dochodzi do utożsamienia poglądów danej gwiazdy z poglądami jej fanów (jako grupy wyodrębnionej ze względu na predylekcje ku jej twórczości lub dorobku). W konsekwencji utożsamiane są zasięgi popularności danej gwiazdy z klasą potencjalnie pozyskanych wyborców dla danej alternatywy lub oferty wyborczej. To właśnie czyni poparcie danej gwiazdy atrakcyjnym zasobem w czasie kampanii wyborczej. Wszelkiej maści spin doktorzy w ten sposób wymuszają na fanach danej gwiazdy akceptację tezy „skoro jesteś fanem tej gwiazdy, a ona popiera kandydata X, to Ty również powinieneś popierać kandydata X”.
Przy tym żadna z osób publicznych, niepełniących funkcji publicznych, a wykorzystywanych w ten sposób w kampaniach wyborczych, nie została przez nikogo umocowana do zabierania głosu w imieniu jakiejkolwiek grupy, w tym również swoich fanów. Nie jest ani ich reprezentantem wyłonionym bezpośrednio w rzetelnych, wolnych i jawnych wyborach, ani nie odnajduje legitymacji pośredniej, pochodzącej od podmiotów przedstawicielskich, posiadających legitymację bezpośrednią. Innymi słowy, nikt żadnej gwiazdy nie wybrał i należycie nie umocował do tego, żeby formułowała idee, poglądy czy postawy postulatywnie właściwe dla jej fanów.
Po trzecie, brak obiektywnej legitymacji merytorycznej do wyrażania preferencji dla danej alternatywy wyborczej. W lwiej części przypadków w kampaniach wyborczych wykorzystywane są osoby publiczne, które – zdobywszy laur pierwszeństwa w danej dziedzinie – nakłaniane są do wypowiedzi o wszystkich możliwych zagadnieniach, w tym również sobie obcych. Jest to zresztą negatywna cecha współczesności. Istnieje bowiem „szeroko rozpowszechnione przekonanie, iż w demokratycznym społeczeństwie obywatel ma obowiązek posiadać zdanie na każdy, choćby najluźniej powiązany z kierowaniem sprawami jego kraju, temat” (H. G. Frankfurt, O wciskaniu kitu, Warszawa 2008, s. 73). Pół biedy, gdy osoby takie wypowiadają się mądrzej (bardziej rzeczowo) lub mniej mądrze o problemach codziennych, dotykających każdego z wyborców. Problem uwidacznia się jednak wtedy, gdy wypowiedzi dotyczą spraw istotnych, a przy tym złożonych, do oceny których wymagana jest wiedza specjalistyczna i nierzadko długie doświadczenie.
Poza tym do końca nigdy nie będzie wiadomo, czyje poglądy (swoje, czy tych, którzy ją angażują) dana gwiazda, jako osoba publiczna, wygłasza. Wątpliwość tę można ująć, odwołując się do roli aktora, który nie przedstawia w swej grze siebie i swych myśli, tylko zawsze odtwarza fikcyjną postać stworzoną przez autora. Czyje zatem słowa gwiazda faktycznie wygłasza? Potencjał hipokryzji, kierowanej chęcią zysków finansowych lub żądzą pozyskania nowych fanów, jest tu olbrzymi.
Po czwarte, problem jawności finansowania działalności partii politycznych, w szczególności finansowania kampanii wyborczych komitetów wyborczych w przeważającej części tworzonych właśnie przez partie polityczne. Problem ten można wyrazić w krótkim pytaniu „kto za to płaci?”. W zależności od udzielonej odpowiedzi wyróżnić można dwie grupy przypadków: (a) dana gwiazda jest wynagradzana przez dany komitet wyborczy za udział w kampanii, (b) dana gwiazda nie jest wynagradzana przez żaden komitet wyborczy za udział w kampanii, lecz udziela poparcia z własnej inicjatywy, ponosząc de facto koszty takiego zachowania ze środków samodzielnie pozyskiwanych. Mogą być to środki pochodzące z zysków, np. sprzedaż biletów, książek, płyt etc. albo środki pochodzące od sponsorów. Paradoksalnie to druga alternatywa jest groźniejsza. O ile bowiem w sytuacji, gdy gwiazda pobiera wynagrodzenie z danego komitetu wyborczego, to jest to sposób finansowania jawny i limitowany stosownymi przepisami prawa (a przeto wszelkie nadużycia będą raczej wyłapane), o tyle w sytuacji pokrywania kosztów przez sponsorów dopatrzeć się można poważnych niebezpieczeństw. Wszak sponsorzy danej gwiazdy mogą mieć jakiś partykularny interes w udzieleniu poparcia danej alternatywie wyborczej (bez uwzględniania przy tym racji publicznych), a finansując daną gwiazdę, która zechce udzielić poparcia takiej alternatywie, uzyskują sposób zakulisowego wsparcia popieranej alternatywy wyborczej, bez obowiązku jednoczesnego ujawnienia tej okoliczności w sprawozdaniu finansowym komitetu wyborczego alternatywę taką ferującego. W takiej sytuacji dochodzi do klasycznego ominięcia prawa i wywierania wpływu na proces formułowania woli wyborczej narodu w sposób niedopuszczalny. W takiej sytuacji łatwo postawić dalszą hipotezę, że środki takie mogą również pochodzić spoza granic danego kraju i poprzez takie finansowanie obce mocarstwa mogą rozgrywać politykę wewnętrzną w innym kraju, w zgodzie z własnymi potrzebami i interesami, łamiąc pawnomiędzynarodowy zakaz zewnętrznej ingerencji w sprawy wewnątrzkrajowe. Wówczas utracona zostaje kontrola nad finansowaniem kampanii wyborczych, a w konsekwencji nad prawidłowością i rzetelnością samych wyborów.
Nie wydaje się, żeby między wskazanymi czterema argumentami istniała jakaś hierarchia. One się uzupełniają, a jednocześnie nie jest konieczne, aby wystąpiły łącznie. Pod wątpliwość można stawiać każdy przypadek poparcia dla alternatywy wyborczej pochodzący od osoby publicznej (niepełniącej przy tym funkcji publicznej), choćby tylko jeden z wskazanych argumentów miał zastosowanie. Wspólną cechą, w kontekście której rodzi się niebezpieczeństwo rozważanego zjawiska, jest zasięg oddziaływania osób publicznych (niepełniących funkcji publicznej) na odbiorców swych komunikatów. Łatwość w dostępie do milionowych rzeczy wyborców, której zazdroszczą tym osobom politycy, jest największym zagrożeniem dla prawidłowego kształtowania i wyrażania woli politycznej suwerena.
W kontrze do postawionych argumentów zda się pozostawać koronny kontrargument. Wszak osoby publiczne, niepiastujące funkcji publicznych, udzielając swego poparcia osobie, decyzji, idei, poglądowi lub postawie (tj. alternatywom konkurującym w procesie wyborczym) korzystają z przysługującej im wolności słowa. To prawda. Wolność słowa nie stanowi jednak ius infinitum i doznaje licznych ograniczeń ze względu na inne doniosłe wartości konstytucyjne. Wydaje się jednak, że ww. argumenty odnajdują wystarczająco silne uzasadnienie konstytucyjne (w tym w nakazie zabezpieczenia prawidłowego sposobu formowania woli politycznej narodu), ażeby postulować przyjęcie ustawowych rozwiązań, limitujących aktywności wskazanych osób w kampaniach wyborczych. Z pewnością należy również sugerować przyjęcie przez te osoby powściągliwej postawy braku jednoznacznego popierania danej alternatywy wyborczej wprost. Optować raczej zdecydowanie należy za dopuszczalnością popierania idei, postawy lub poglądu aniżeli osób czy decyzji. Podejście przedmiotowe winno wyprzedzać podejście podmiotowe (personalne).
Nastawienie takie współgra jednocześnie z wolnością twórczości artystycznej i swobodą badań naukowych. One bowiem dotyczą problemów społecznych, które opisują albo środkami artystycznego wyrazu, albo poprzez teorie naukowe. Nie odnoszą się jednak ad personam do kandydatów w wyborach, pozwalając na ukształtowanie poglądu na dane zagadnienie, a nie cementując poparcie dla danej osoby.
Co więcej, bez przeprowadzenia dokładnych badań statystycznych nie sposób ustalić faktycznego wpływu danej gwiazdy na preferencje wyborcze jej fanów. Jest to utrudnione, tym bardziej że zasada tajności głosowania jest standardem wszystkich demokratycznych systemów wyborczych. W tym może tkwić kolejny, obok wolności słowa, argument za dopuszczalnością rozważanego zjawiska. Jeżeli bowiem faktyczny wpływ byłby nieistotny, to ziszczenie się okoliczności któregoś z czterech ww. argumentów nie ma negatywnego oddziaływania na formowanie i wyrażanie woli politycznej narodu. Niemniej, skoro badania takie są trudne do przeprowadzenia, a wynik ich niepewny (brak gwarancji, że wyborcy udzielą odpowiedzi na pytanie, czy ich poparcie dla danej alternatywy wyborczej było motywowane poparciem udzielonym przez gwiazdę, której są fanami, zgodnie z prawdą), to nie sposób nie dostrzec w rozważanym zagadnieniu potencjału niebezpieczeństwa dla prawidłowości procesu wyborczego.
Reasumując, należy stwierdzić, że jak zawsze w przypadku konstytucyjnych demokracji liberalnych, nie może być mowy o jednej optyce spojrzenia na rozważane zjawisko, czy jedynie właściwej odpowiedzi na pytanie o jego akceptowalność. Społeczeństwo demokratyczne nie powinno jednak poprzestać na rozstrzygnięciu dylematu „poprzeć, czy nie poprzeć”, lecz powinno rozpocząć dyskusję o roli osób publicznych, niepełniących funkcji publicznych, w kształtowaniu woli politycznej suwerena. Doniosłe znaczenie w rozstrzyganiu danego przypadku ma z pewnością poziom kultury prawnej i politycznej tego społeczeństwa.
Dla przedstawianych przemyśleń listopadowe wybory pomiędzy duetami K. Harris i T. Walz v. D. Trump i J. D. Vance mają jedynie charakter tła. Dla rozważanego zagadnienia nie ma bowiem znaczenia, czy osioł faktycznie wygra ze słoniem. Zwycięstwo żadnego z nich nie doprowadzi raczej ani do końca amerykańskiej demokracji, ani do upadku amerykańskiej republiki. Podobnie nie ma takiego znaczenia przypadek Taylor Swift. Jest on jedynie obrazową, reprezentatywną i emblematyczną ilustracją problemu ustrojowego. Autor nie rekomenduje oczywiście pozbawienia kogokolwiek swobody wypowiedzi ani praw wyborczych. Sugeruje jednak, że – w kontekście jakichkolwiek przyszłych wyborów – rozsądniej wygrywać jest wybory, gdy osobiście konkuruje się własnymi ideami, poglądami czy postawami, a nie cudzymi. W pozostałych przypadkach zasada jeden wyborca – jeden głos wydaje się być wystarczająca dla określenia pożądanej siły głosu (znaczenia głosu jednego wyborcy dla wyniku) danego wyborcy, nawet będącego gwiazdą, na ostatecznie podjętą decyzję wyborczą.