5 listopada 2024 r. odbędą się wybory prezydenckie w Stanach Zjednoczonych, które jak zawsze – przyciągają uwagę mediów i opinii publicznej na całym świecie. Jednakże, nawet gdy media ogłoszą zwycięstwo Kamalii Harris lub Donalda Trumpa, a wszystkie głosy w poszczególnych stanach zostaną zliczone, formalnie Prezydent Stanów Zjednoczonych nie zostanie jeszcze wybrany. Dlaczego? Otóż właściwego wyboru Prezydenta dokona Kolegium Elektorów dopiero 17 grudnia. Ponieważ funkcjonowanie tej instytucji, jak również amerykański system wyborczy dla wielu osób pozostaje niejasny, warto wyjaśnić jego istotę.
Należy zatem zacząć od tego, czym dokładnie jest Kolegium Elektorów. Kolegium Elektorów Stanów Zjednoczonych (United States Electoral College) jest organem powoływanym co 4 lata, aby wybrać prezydenta i wiceprezydenta Stanów Zjednoczonych. Głosując w wyborach prezydenkcich, wyborcy tak naprawdę oddają głosy nie na kandydata na prezydenta – a na elektorów, którzy dopiero później dokonają faktycznego wyboru. Zgodnie z art. II Konstytucji, każdy stan wyznacza elektorów w sposób określony przez swoją legislaturę. Liczba głosów elektorskich przypadających poszczególnym stanom odpowiada liczbie miejsc przypadających im w Kongresie, przy czym każdy stan reprezentuje dwóch senatorów, zaś liczba przedstawicieli w Izbie Reprezentantów zależy od liczby ludności. Obecnie w skład Kolegium Elektorów wchodzi 538 elektorów, co odpowiada łącznej liczbie członków Izby Reprezentantów (435) oraz członków Senatu (100), a także 3 głosom elektorskim, które na mocy XXIII poprawki do konstytucji z 1961 r. posiada Dystrykt Kolumbia. Jednocześnie mieszkańcy terytoriów Stanów Zjednoczonych nie posiadających statusu stanu (jak np. Portoryko czy Wyspy Dziewicze), pozbawieni są prawa do głosu w wyborach prezydenckich – mimo iż posiadają amerykańskie obywatelstwo.
Przyjęcie w 1787 r. przez „Ojców Założycieli” sposobu wyboru prezydenta za pośrednictwem Kolegium Elektorów wiązało się z obawą, że bezpośrednie wybory prezydenckie godziłyby w koncepcję równości stanów mających tworzyć przyszłą federację. Wskazywano też, że zwykli wyborcy mogą nie znać wystarczająco dobrze kandydatów. Nie zdecydowano się również na elekcję prezydenta przez Kongres, gdyż obawiano się, iż taka sytuacja doprowadzi do nadmiernego wzmocnienia jego pozycji i jednoczesnego osłabienia pozycji Prezydenta, a same wybory odbywałyby się w atmosferze intryg i spisków. Z kolei Kolegium Elektorów miało stanowić ciało, które zapewni, iż naród nie dokona wyboru populisty. Pierwotnie elektorzy głosowali na dwie osoby, bez wskazywania, która ma być prezydentem, a która wiceprezydentem. W efekcie, prezydentem zostawał kandydat o największej ilości głosów, zaś wiceprezydentem – kandydat z drugim wynikiem. Taki system został jednak zniesiony przez XII poprawkę do Konstytucji i od roku 1804, elektorzy mogą oddawać jeden głos na prezydenta, a jeden na wiceprezydenta.
Kolegium Elektorów nie zbiera się w jednym miejscu – zamiast tego w pierwszy wtorek po drugiej środzie grudnia, elektorzy zbierają się i głosują w swoich stanach. Następnie certyfikowane wyniki przesyłane są na ręce przewodniczącego Senatu, który 6 stycznia przewodzi współnej sesji obu izb Kongresu, gdzie zlicza się głosy. Prezydentem zostaje ten kandydat, który uzyskał co najmniej 270 głosów elektorskich (czyli ponad połowę głosów elektorskich). W przypadku, gdy żaden z kandydatów na prezydenta nie osiągnął wymaganej większości, wyboru prezydenta dokonuje Izba Reprezentantów, gdzie delegacja każdego stanu ma jeden głos, zaś wiceprezydenta – Senat. Taka sytuacja miała miejsce dwukrotnie – w 1800 r., gdy wybrano Thomasa Jeffersona oraz w 1824 r., gdy wybrano Johna Quincy’ego Adamsa. Zdarzają się również przypadki tzw. faithless elcetors czyli wiarołomnych elektorów, którzy głosują wbrew wynikom w swoich stanach. Ostatnia taka sytuacja miała miejsce w 2016 r. Zgodnie z orzeczeniami Sądu Najwyższego z 1952 r. oraz 2020 r. stany mają prawo uchwalania przepisów nakładających sankcje na takich elektorów.
Konsekwencją systemu Kolegium Elektorów jest istnienie tzw. swing states, nazywanych również battleground states – czyli „wahające się stany”. Jest to kilka stanów (jak np. Arizona, Michigan czy Pensylwania), w których żaden z kandydatów nie może być pewien zwycięstwa, gdyż w poszczególnych wyborach wygrywa w nich kandydat różnych partii, przy minimalnej różnicy głosów. Natomiast w przypadku takich stanów jak np. Kalifornia, Nowy Jork oraz Vermont (gdzie od lat zdecydowanie wygrywają kandydaci Partii Demokratycznej), czy Oklahoma, Dakota Północna lub Zachodnia Wirginia (gdzie wygrywają kandydaci Partii Republikańskiej) wyniki są właściwie przesądzone już przed wyborami. W rezultacie, kandydaci ubiegajacy się o urząd prezydenta nie poświęcają większej uwagi w trakcie kampanii stanom, w których i tak wygrają, zamiast tego skupiają główną aktywność na swing states. Tym samym, można powiedzieć, iż to mieszkańcy tych stanów faktycznie decydują o tym, kto zostanie lokatorem Białego Domu na następne 4 lata. Ponieważ za wyjątkiem Maine oraz Nebraski wszystkie głosy elektorskie jakie posiada poszczególny stan, w całości trafiają do zwycięzcy w konkretnym stanie (zgodnie z zasadą winner takes all), kandydat na Prezydenta może wygrać wybory, nie zdobywając większości głosów w skali kraju, o ile uzyska lepszy rezultat od rywala w wystraczajacej ilości stanów. Ostatnia taka sytuacja miała miejsce w 2016 r., gdy Hillary Clinton pomimo uzyskania prawie 3 milionów głosów więcej od Donalda Trumpa – przegrała z uwagi na mniejszą liczbę głosów elektoskich. W 2000 roku doszło z kolei do wręcz absurdalnej sytuacji, gdy o wyniku stracia między George’m W. Bushem a Al Gorem przesądziło… 537 głosów na Florydzie, przez co decydujące 25 głosów elektorskich, jakie przypadały na ten stan, trafiło do Busha.
Jak pokazują badania Pew Reaserch Center z 2024 r., 63% Amerykanów chce, aby wybory prezydenckie wygrywał kandydat, który uzyskał najwięcej głosów powszechnych – nie zaś ten, który ma większość w Kolegium Elektorskim. Jednakże na przestrzeni lat, kolejne propozycje poprawek do konstytucji mające zreformować system wyborczy w USA nie były w stanie uzyskać akcpetacji obu izb Kongresu – a musiałby być jeszcze ratyfikowane przez 3/4 stanów. Tymczasem od 2006 roku rozwija się inicjatywa National Popular Vote Interstate Compact (Międzystanowe Porozumienie na rzecz Krajowego Głosowania Powszechnego). W przeciwieństwie do wspominanych wcześniej propozycji, nie jest to poprawka do konstytucji – a porozumienie między stanami, w ramach którego przystępujące stany zgadzają się, aby reprezentujący ich elektorzy oddali swoje głosy na kandydata, który uzyska najwięcej głosów powszechnych w skali całego kraju. Zgodnie z założeniami porozumienia, jego postanownienia wejdą w życie w momencie, gdy przystąpią do niego stany reprezentujące co najmniej 270 głosów elektorskich – a zatem większość w Kolegium Elektorów mogąca wybrać Prezydenta Stanów Zjendnoczonych. Obecnie (stan na październik 2024 r.) do porozumienia przystąpiło 17 stanów oraz Dystrykt Kolumbia – które łącznie posiadają 209 głosów elektorskich.
System wyborów prezydenckich w Stanach Zjednoczonych niewątpliwie został skontruowany w sposób odzwierciedlający federalny ustrój tego państwa. Należy jednocześnie pamiętać, że Konstytucja nie przesądza o sposobie alokacji elektorów przez stany, zaś sam system powstawał w realiach XVIII i XIX wieku. Tym samym, w świetle powyższych faktów oraz współczesnych realiów należy uznać, że reforma obcenego systemu wyborów prezydenckich w USA jest nie tylko możliwa – ale i pożądana. Odpowiadałoby to zasadom demokracji, w której każdy pełnoprawny obywatel państwa ma prawo do głosu, a każdy głos ma takie samo znaczenie.