Wybierając się 5 lat temu na Seszele kupiłem sobie przewodnik francuskiego dziennikarza, a w nim były też opisy innych wysp Oceanu Indyjskiego, Reunion i Mauritiusa. Autor ten uważał, że wszystkie te wyspy to „raj na ziemi” oraz „najlepsze lekarstwo na zimową depresję”. Postanowiłem przekonać się, czy przewodnik nie koloryzuje i zobaczyłem je wszystkie – rzeczywiście miał rację.
O Seszelach już pisałem w „In Gremio”, więc zajrzyjcie i przeczytajcie, jak je odbierałem kilka lat temu.
Reunion i Mauritius to wyspy południowej części tego ciepłego oceanu i leżą na szerokości geograficznej Madagaskaru. Są blisko siebie, ale jakże różne pod każdym względem i polecam, aby je w zupełnie odmienny sposób zwiedzać. Jedno te wyspy mają wspólne, klimat i trzcinę cukrową.
Reunion
Ta wyspa to terytorium zamorskie Francji, a więc teoretycznie można nie brać paszportów – jesteśmy w kraju należącym do UE. Planując tę podróż z góry trzeba założyć, że Reunion całe trzeba objechać i w związku z tym zmieniać hotele, a zatem konieczny jest środek transportu.
Byliśmy tam w kilkanaście osób i wynajęliśmy dwa busy, które prowadziło dwóch odważnych kierowców. Ruch jest prawostronny, bo to przecież Francja, ale drogi wąskie o tysiącach zakrętów i przewyższeniach nawet powyżej 20 procent – jako kierowca jednego z nich musiałem mieć stale napiętą uwagę.
Reunion posiada szczyty powyżej 3000 metrów, a niektóre z nich to nadal czynne wulkany. Aby objechać wyspę, trzeba pokonać blisko 400 km, a więcej niż sześćdziesiąt dziennie nie da się zrobić – stąd konieczność precyzyjnego ustalenia marszruty i zabukowania hoteli.
Najsłynniejsze miejsca Reunion to tzw. „cyrki” – czyli jakby niezależne od siebie Parki Narodowe. Każdy z nich choć trochę inny, posiada własne wysokie szczyty, a poniżej są malownicze krajobrazy i dżungla z wodospadami.
Zatrzymacie się w hotelach, które są przyzwoite, ale nie tak luksusowe, jak na Mauritiusie – bo przecież położone są na wysokości wyższej niż np. Śnieżka w Polsce.
Jest możliwość przelotu helikopterem nad czynnym wulkanem, co robi niesamowite wrażenie. Po tygodniowym lub nieco dłuższym wojażowaniu po górach można odpocząć na plażach zachodniego wybrzeża, zwiedzając przy okazji stolicę tego kraju Saint-Denis. Reunion jest krajem typowo francuskim i choć populacja jest tu bardzo zróżnicowana (Afrykańczycy, Hindusi, Chińczycy, a także Kreole), to wyspa jest zamożna. Miasta wyglądają jak na południu Francji i podobnie jest z gastronomia – rano dostaniecie bagietki, a wieczorem typowe francuskie jedzenie wraz z doskonałym winem.
Mauritius
Mauritius to o połowę mniejsza wyspa od Reunion i poza skalistymi górkami do 800 metrów – raczej płaska, przynajmniej na wschodzie i północy.

Nie zalecam wynajmowania samochodu, tak jak na Reunion, gdyż: wycieczki są nieodległe i po terenie niezbyt trudnym, ruch jest lewostronny, miejscowi jeżdżą po kiepskich drogach i niezbyt rozsądnie, a przede wszystkim dlatego, że flota samochodowa hoteli jest bardzo dobra i stosunkowo tania. Całodniowy wyjazd na drugą stronę wyspy, gdzie kierowca jest zarazem przewodnikiem do naszej dyspozycji, kosztuje ok. 500 zł. Powinniśmy się wobec tego umiejscowić albo na wschodnim wybrzeżu, gdzie są najpiękniejsze chyba plaże świata, albo na południu.
Mauritius jest od 50 lat samodzielnym państwem, ale był w XVII i XVIII wieku francuską kolonią – potem przez 150 lat podbitą przez Brytyjczyków.
To jest ciekawostka, bo pomimo że Francuzów nie ma tam już od ponad 200 lat, to stolica kraju i architektura miast jest typowo francuska, a nadto wszyscy znają ten język, mimo że angielski jest językiem urzędowym. Znamiennym jest, że Francja inwestowała w swoje kolonie, a Wielka Brytania je jedynie eksploatowała.
Turystyka jest tu wszechobecna, ale inna niż na Reunion – tu się leży pod palmą z widokiem na ocean i trochę przypomina to Jamajkę; kurorty są rzeczywiście luksusowe, ale jeśli zagłębić się w interior, to już tak zamożnie nie jest.
Koniecznie trzeba zobaczyć stolicę kraju Port Louis – stworzoną jeszcze przez mających smak Francuzów. Przy okazji trzeba zwiedzić ogród dendrologiczny w Pamplemousses, bo nigdzie na świecie nie można zobaczyć pływających lilii wodnych o średnicy ponad 2 metrów. Jest w okolicy także naturalne ZOO, gdzie podziwiać można (byle z uwagą) wiele wspaniałych stworzeń.

Są też możliwości zwiedzania wyspy z góry helikopterem albo od strony wody katamaranem – zobaczycie wtedy baraszkujące delfiny. Na południu są jeszcze ciekawe kolory ziemi, w jednym miejscu jest ich aż siedem kolorów, a to zasługa nietypowych minerałów. To wszystko można zobaczyć do popołudnia – nawet codziennie, a potem plaża lub basen; tyle że wcale nie ma ochłody – temperatura powietrza przekracza 30 stopni Celsjusza, a wody czasami też.
Żebym nie zapomniał – w kurorcie jest aqua park ze zjeżdżalniami; córka miała frajdę.
Nie można też się skryć przed światem na Mauritiusie, bo w pierwszych dwóch dniach nieznane mi wcześniej osoby witały mnie „dzień dobry Panie Mecenasie”.
Na dwa tygodnie to rzeczywiście raj na ziemi, chociaż wina dobrego tam nie uświadczycie, bo rolnictwo sprowadza się wyłącznie do trzciny cukrowej – stąd wszechobecny rum.
Polecam Wam wszystkie te wyspy, bo naprawdę warto.