Studiując medycynę, literaturę, nauki prawnicze nietrudno skonstatować, że osoby oskarżone o czyny sprzeczne z prawem uciekają się m.in. do imputowania sobie zaburzeń psychicznych. Aby uniknąć konsekwencji. Są to osoby, które zaburzeń psychicznych sensu stricte nie zdradzały i nie zdradzają. Czynią to, bo kieruje nimi strach przed skutkami tego, co zrobiły, a choroba psychiczna będzie tutaj skutecznym usprawiedliwieniem.
Rzadko bywa, że człowiek przyznaje się do tego, co uczynił źle i oczekuje na karę. Biblijny Judasz kierowany żądzą pieniądza postąpił nikczemnie, szybko to zrozumiał i w poczuciu winy odebrał sobie życie. Przed laty do Oddziału Psychiatrii Sądowej przyjechał z P. student, nie karany, nie leczony psychiatrycznie, który pozbawił życia swoją dziewczynę. Bardzo ją kochał. Czuliśmy tragedię, próbowaliśmy jej przeciwdziałać. Niestety, w nocy, bezpośrednio po przyjeździe H.P. powiesił się. Wiem, że takich przykładów jest więcej. Jednak w zdecydowanej większości osoby skazane bronią się.
Pacjenci, chorujący psychicznie przewlekle, latami będący na rencie, czasem ubezwłasnowolnieni, biorący leki psychotropowe – z reguły nie popełniają czynów kolidujących z prawem. Chyba, że jest to młody, wykształcony mężczyzna, który słyszy, że matka tak naprawdę jest szatanem i należy tego szatana z matki wyrzucić. Człowiek obcina matce głowę siekierą i idzie na posterunek policji oświadczając dumnie, że zrobił coś dobrego. W takiej sytuacji żaden prokurator, adwokat, Wysoki Sąd nie będzie prowadził wielomiesięcznego procesu z art. 148 § 1 k.k., bo wszyscy wiedzą, że czynu dokonał psychicznie chory, orzeczony z art. 31 § 1 k.k., który trafi do szpitala psychiatrycznego. Albo pacjent w stanie manii kupujący molo w Międzyzdrojach. Już czuje się właścicielem mola, jest bardzo bogaty i wszechmocny jak Bóg, ba, jest silniejszy od Pana Boga. Nad taką osobą palestra nie pochyli się uważając słusznie, że problem musi być rozwiązany przez nas.
Największy kłopot mamy z osobami oskarżonymi, które dotychczas psychicznie nie chorowały i nie leczyły się.
Będąc podejrzanym późniejszy oskarżony broni się początkowo środkami, nazwijmy je – prawnymi. Szuka świadków potwierdzających jego niewinność, dyskutuje z prawdziwością jego zarzutu, próbuje udowodnić absurd czynu, podważa jego okoliczności.
Po wyczerpaniu wszystkich możliwości już na etapie sądowym oskarżony spontanicznie lub przy pomocy adwokata przypomina sobie, że miał kłopoty w szkole, powtarzał klasy, w dzieciństwie przebył uraz głowy, być może mający wpływ na późniejsze funkcjonowanie. Nierzadko walcząc o siebie oskarżony próbuje siebie usprawiedliwić i podnosi to, że nadużywał alkoholu, w przeszłości przeszedł kilka kuracji odwykowych, a czyn był właśnie pod wpływem alkoholu. W tym momencie oceniamy, czy alkoholizm, hazard i inne anomalie życia uczuciowo-popędowego rzutowały na jego dyspozycje poczytalności. Ale musimy pamiętać, że zachowanie człowieka pod wpływem alkoholu podlega kontroli rozumowo-etycznej i zwykle oskarżony jest w stanie prostego, zwykłego upojenia alkoholem, a nie upojenia patologicznego czy upojenia na podłożu patologicznym. Dlatego czynienie z osoby psychicznie zdrowej osoby chorej z powodu nadużywania alkoholu jest niecelowe. Tym bardziej, że nikt nie zmusza danej osoby do picia, a skutki przyjęcia alkoholu są dzięki mediom powszechnie znane.

Powołanie się na obecność zaburzeń psychicznych wśród członków rodziny też nie jest argumentem, bo większość chorób psychicznych nie jest dziedziczona. Często oskarżeni podkreślają istnienie u siebie schorzeń cielesnych (cukrzyca, nadciśnienie tętnicze, schorzenia serca itd.) i ich zgubny wpływ na stan psychiczny, oczekując, że będzie to miało wpływ na jego dyspozycje poczytalności w chwili czynu. Oczywiście, rozpatrujemy to. Ale ciekawe, że osoby te dotychczas nie korzystały z ogólnej opieki psychiatrycznej uważając, że są osobami zdrowymi psychicznie. Teraz, jako osoby oskarżone, swoją niedobrą kondycję psychiczną wysuwają na plan pierwszy. Ostatnio badany powiedział, że do psychiatry nie chodził, bo się wstydził tzw. otoczenia. Mając postawiony zarzut niemal każdy reaguje ostrą reakcją na stres, zaburzeniami stresowymi, pourazowymi, a dalej zaburzeniami adaptacyjnymi. Często występują one w postaci objawów depresyjnych (płaczliwość, kłopoty ze snem, utrata energii, apetytu, negatywna ocena siebie). Przeżywamy po prostu zarzut i jego skutki. Stanowi to argument dla oskarżonego i jego obrońcy, że ma depresję i nie może uczestniczyć w rozprawie sądowej. Musi się leczyć. Trudno czuć się dobrze, mając zarzuty. Niemal każdy zdradza zaburzenia adaptacyjne. Czyli zaburzenia w zaadaptowanie się do nowych, niekorzystnych warunków. Ale to jest dla oskarżonego argumentem, że nie może uczestniczyć w procesie. Tak, ujawnia objawy adaptacyjne, nierzadko depresyjne, ale wynikające z faktu postawienia zarzutu. Gdyby zarzut zlikwidować, oskarżony zapomniałby o leceniu psychiatrycznym, zapominałby o psychiatrach, mówiłby o sobie, że jest zwyczajnym, „normalnym” człowiekiem. Jako osoby zasadnicze, zgodnie z wiedzą i doświadczeniem życiowym uważamy najczęściej, że dana osoba może brać udział w rozprawie. Stan psychiczny tej osoby nie poprawi się, dopóki istnieje zarzut, a przerywanie, przedłużanie procesu nie poprawi formy oskarżonemu. Przeciwnie, stan psychiczny będzie się pogarszał równocześnie wzbudzając w oskarżonym nadzieję, że może zarzut ulegnie przedawnieniu?
Po naszej opinii, że nie ma przeciwwskazań do uczestnictwa w procesie, wpływa wniosek o nową, przychylną oskarżonemu opinię. Wtedy inni biegli, często młodsi, kierując się współczuciem do osoby oskarżonego piszą o niemożności brania udziału w procesie do czasu „wyleczenia” oskarżonego z „depresji”. Istnieje jednak obawa, że ów adaptacyjny zespół depresyjny nie ustąpi, bo zarzut istnieje nadal. Dlatego uważamy, że przerwa w rozprawie spowodowana formą psychiczną oskarżonego winna trwać jak najkrócej, a najlepiej, gdyby tej „niemożności” nie było wcale. Rozprawa winna toczyć się, oskarżony wysłuchałby za i przeciw jego argumentom, zostałby uniewinniony albo skazany. I pewien problem dla oskarżonego skończyłby się. Gorzej, gdy tę niemożność uczestnictwa w procesie przedłuża się. Wtedy oskarżony przypomina sobie o swoim gorszym słuchu, wzroku, zmianach w kręgosłupie, bolącym sercu co wymaga konsultacji, badań, zabiegów operacyjnych itd. O tym oskarżony nie myślał, nie mając zarzutu. Teraz jest sposobność, aby zrobić ze swoim ciałem i duszą porządek, a głównie przedłużać niemożność udziału w rozprawie w nieskończoność.
Piszę to nie bez powodu. Załóżmy jednak, że wzięliśmy udział w procesie i uniewinniono nas. Bardzo dobrze, przy okazji byliśmy i jesteśmy zdrowi na ciele i duszy. Przy wyroku skazującym zwracamy się do sądu, że ze względu na stan zdrowia aktualnie nie jesteśmy w stanie odbywać kary. Zakład Medycyny Sądowej twierdzi inaczej, ale skazany czuje się źle. Niestety, zakład karny na całym świecie nie jest obiektem sanatoryjnym, wszyscy się go boją, chociaż rzadko kto widzi ZK od wewnątrz (widziałam, niestety). Faktem jest, że nie jest to dobre miejsce do życia. Ale taki dostaliśmy wyrok. Jako skazani (skazane) piszemy do sądu, że nie jesteśmy aktualnie zdolni do odbywania kary, od razu zadając pytanie: czy jest tam opieka lekarsko-pielęgniarska? Niestety, szybciej się ją uzyskuje niż na wolności. Badaliśmy skazanych, którzy zamiast pobytu w ZK „leczyli się” na wolności. To trwało kilka lat, a skazani zapominając o karze, liczyli na to, że wyrok gdzieś zostanie „zawieruszony”. Wyrok nie zawieruszył się, kolejna para biegłych stwierdziła, że skazani mogą wyrok odbywać. Pojawiły się pretensje do poprzednich biegłych, że pisząc o niemożności odbywania wyroku łudzili skazanych, że za bramy więzienia nie pójdą. Dlatego z psychiatrycznego punktu widzenia musi być naprawdę istotna przeszkoda, która powoduje, że istnieje niemożność uczestnictwa w procesie, a potem odbywania wyroku. Osoby, które indagując sąd, biegłych, obrońców przedłużają finał procesu i odroczenie wyroku, wytwarzają w sobie i w najbliższym otoczeniu nieodwracalne zmiany osobowości, z którymi do końca życia muszą się mierzyć. A zmiany te korzystne nie są. Trudno jest pogodzić się z winą, karą, są więc pretensje do prawa, do wymiaru sprawiedliwości, do systemu, ustroju, państwa, rządu, losu, do ofiary, do Stwórcy. Ale wyrok należy odbyć.
Szczególnie niewdzięcznym przedmiotem orzekania i dalszych ocen psychiatrycznych są przedstawiciele służby zdrowia. Wbrew pozorom nie istnieje tutaj solidarność zawodowa. Jednak czasem bywa, że młodsi koledzy kierując się pewną słabością, są wodzeni za przysłowiowy nos przez oskarżonych medyków. Jak można bowiem skomentować proces toczący się od blisko 10 lat, w którym oskarżony przedstawiciel służby zdrowia mając zarzuty korupcyjne nie może uczestniczyć w procesie? Przed zarzutem ów człowiek nigdy psychiatrycznie się nie leczył, a teraz pojawiły się zaburzenia adaptacyjne i schorzenia somatyczne powodujące, że osoba ta „nie może nic”. A wszyscy czują się coraz gorzej. I oskarżony, i biegli, i Wysoki Sąd. I tak od 10 lat. Może znajdzie się para biegłych lub zespół biegłych, który przetnie to błędne koło. Początkowo będąc tymi złymi, potem tymi dobrymi, a najwięcej pomagając – wbrew pozorom – oskarżonemu. Ostatnio zaimponowali mi adwokaci. Mieli podobny problem z mec. Ł.L. Rozwiązali go szybko, a mogli stosować te praktyki wyznawane przez niektórych pracowników służby zdrowia, absorbując przy okazji nas.
Myśląc o oskarżonych i naszej roli zastanawiam się, czy bohater mojego ostatniego felietonu – p. P, nie potrzebowałby psychiatrycznego wsparcia. Ale chyba nie. Że padają czyny z art. 148 § 1 k.k.? Każdy musi kiedyś umrzeć – cytuję P. Kłamie, manipuluje, likwiduje wrogów, chce powrotu swojego Wielkiego Kraju, a wszyscy mu przeszkadzają. „Jestem psychicznie zdrowy. Proszę dać mi spokój”. Dobrze, że chociaż on jeden naszej pomocy nie potrzebuje. •