„Dobry film powinien zacząć się od trzęsienia ziemi, a następnie napięcie powinno rosnąć”.
To motto, niekiedy błędnie przypisywane Alfredowi Hitchcockowi, stanowi punkt wyjścia niniejszego artykułu. Chciałbym rozpocząć serię felietonów dotyczących różnych mniej lub bardziej popularnych ordynacji wyborczych. Na początek postanowiłem jednak przedstawić system wyborczy, o którym w Polsce mówi się jeszcze bardzo nieśmiało.
Coraz częściej pojawiają się głosy krytyczne dotyczące systemu wyborczego funkcjonującego w Polsce. Postuluje się nawet odejście od systemu proporcjonalnego na rzecz jednomandatowych okręgów wyborczych. Pomijając kwestię konstytucyjnego wymogu przeprowadzenia pięcioprzymiotnikowych wyborów do Sejmu, przeciwnicy zamkniętych list partyjnych zdają się nie brać pod uwagę, iż systemy wyborcze na świecie nie ograniczają się do dwóch modeli. Jedną z alternatywnych form przeprowadzania wyborów jest system Pojedynczego Głosu Przechodniego (Single Transferable Vote, STV). W Polsce praktycznie nieznany, ale popularny w krajach systemu common law, system ten łączy zalety ordynacji proporcjonalnej (zapewnia reprezentację mniejszości, proporcjonalnie odwzorowuje preferencje wyborców w danym okręgu) z możliwością głosowania na konkretnych kandydatów zamiast na listy wyborcze. Cenę stanowi jednak dość duży poziom skomplikowania w zakresie oddawania głosów i obliczania wyników wyborów.
System Pojedynczego Głosu Przechodniego jest to ordynacja proporcjonalna, stosowana w okręgach wielomandatowych, opracowana przez Thomasa Wrighta Hilla w 1819 roku. Stosowana jest w wyborach powszechnych w Irlandii, Indiach i Islandii oraz w wyborach do niektórych organów w Australii i w Stanach Zjednoczonych. W Polsce wprowadzenie ordynacji STV postuluje m.in. Partia Razem.
W wielkim uproszczeniu STV to metoda głosowania, w której wyborca oddaje jeden głos, ale ten głos może przechodzić w określonej kolejności na innych kandydatów. Stanie się tak, gdyby nasz preferowany kandydat nie mógł zdobyć mandatu lub gdyby otrzymał więcej głosów niż potrzeba, aby przekroczyć próg wyborczy. Oznacza to, że jak największa liczba osób w danym okręgu będzie posiadała swoją reprezentację.
Żeby najlepiej zobrazować sposób działania systemu STV, udajmy, że wybieramy się na wybory. Wyobraźmy sobie, że do wyborów w czteromandatowym okręgu wyborczym stają następujący kandydaci: z partii „Miasta i Miasteczka” – Adam Smirnow, Beata Rasputin, Jadwiga Czernienko, Jan Petrow; z partii „Wesoła Wieś” – Karolina Smith, Fryderyk O’Hara, Olgierd McManus, Ryszard Windsor, z partii „Fabryki i Drogi” – Anna Gruber, Urszula Mittwoch, Tomasz Klaus, Paweł Schacht.
Sposób oddania głosu
W związku z tym, że ordynacja wyborcza to gra o sumie zerowej (ordynacja prosta nie jest sprawiedliwa, a sprawiedliwa nie jest prosta), to w tak precyzyjnym systemie jak STV pierwsze komplikacje pojawiają się już na etapie oddania głosu. Przyzwyczajeni jesteśmy, że na karcie do głosowania stawiamy krzyżyk (X) przy nazwisku jednego kandydata. Podczas głosowania w systemie STV stosujemy zgoła inną metodę. Nie stawiamy jednego znaku, lecz głosowanie odbywa się poprzez postawienie kolejnych liczb naturalnych przy nazwiskach kandydatów. Kandydata preferowanego przez nas oznaczamy „jedynką”, mniej istotnego „dwójką” i tak dalej, aż oznaczymy wszystkich kandydatów. Ostatnią (największą) liczbę otrzyma kandydat, którego oceniamy najgorzej i który, według nas, najmniej zasługuje na mandat. Stąd, system STV nazywany jest ordynacją preferencyjną.
Jak widać, problemy z systemem Pojedynczego Głosu Przechodniego mogą pojawić się już w momencie wypełniania karty do głosowania. Wyborcy nieprzyzwyczajeni do tej nietypowej metody głosowania często się mylą. Ciekawym przykładem błędnego sposobu oddania głosu w ordynacji STV jest tzw. „ośli głos”. Nazywamy tak sytuację, gdy liczby przy nazwiskach kandydatów postawione są w takiej kolejności, w jakiej kandydaci pojawiają się na liście. Znaczy to, że pierwszy kandydat na liście dostanie „jedynkę”, kandydat pod nim – „dwójkę”, a trzeci w kolejności – „trójkę”. Głos oddany w ten sposób jest ważny, ale trudno przypuszczać, aby świadomie dokonał takiego wyboru. Problem ten wynika zazwyczaj z niezrozumienia reguł danej ordynacji, ale równie często bierze się (podobnie jak oddawanie głosu na „jedynki” w obecnym systemie) z lenistwa wyborców. Podczas wyborów w Australii stanowiło to istotny problem, gdyż nazwiska na kartach do głosowania początkowo uszeregowane były alfabetycznie i partia z kandydatem o nazwisku Aarons otrzymywała z reguły o wiele więcej głosów niż konkurencja.
Sposób obliczania wyników
Kiedy już uszeregowaliśmy kandydatów, możemy wrzucić kartę do urny i przejść do nie mniej skomplikowanego liczenia wyników.
Obliczanie wyniku wyborów rozpoczynamy od sprawdzenia ilości głosów pierwszej preferencji. To znaczy: ustalamy, dla ilu osób dany kandydat był kandydatem pierwszego wyboru (ile miał „jedynek” przy nazwisku). Obliczamy również ilość ważnie oddanych głosów i na tej podstawie ustalamy próg pozwalający na otrzymanie mandatu. Najczęściej stosowanym progiem jest tzw. kwota Droopa. Otrzymujemy ją dzieląc liczbę ważnych głosów przez liczbę mandatów powiększoną o jeden, a następnie do otrzymanego wyniku dodajemy jeden. W czteromandatowym okręgu, w którym mieszka 500.000 wyborców, kwota Droopa wynosi 100.001 głosów.
Na początku liczenia głosów wyniki mogą wyglądać tak jak na ilustracji.
Teoretycznie na prowadzeniu są Petrow, Smirnow, Gruber i Mittwoch. Jednakże, za wyjątkiem Petrowa, który już przekroczył Kwotę Droopa, zwycięstwo pozostałych kandydatów nie jest przesądzone. W trakcie przekazywania głosów według preferencji może okazać się, że kandydaci z końca stawki wysuną się na prowadzenie. W naszym przykładzie kandydaci z Partii Wesoła Wieś mają łącznie 115.000 głosów pierwszej preferencji i przy odpowiednim zdyscyplinowaniu wyborców, może udać im się uzyskać mandat.
Co więcej, szansę na mandat mają również kandydaci „ponad podziałami” – lubiani przez wyborców różnych partii. Niekwestionowaną zaletą ordynacji STV jest bowiem to, że nasz głos może dowolnie podróżować z kandydata na kandydata. Nie musi nawet pozostać w obrębie jednej listy wyborczej. Możemy także nie wpisywać liczb przy każdym nazwisku. Wtedy dajemy znać, że jest nam obojętne komu przypadnie głos w dalszej kolejności.
Sprawdzamy zatem, czy którykolwiek kandydat przekroczył kwotę pozwalającą mu na zdobycie mandatu. Jeżeli przekroczył tę kwotę, to głosy przekraczające kwotę rozdajemy pozostałym kandydatom losowo lub dokładnie.
Przykładowo, w jeżeli kwota wynosi 100.001 głosów, a kandydat otrzymał 125.001 głosów, to do ponownego rozdania jest 25.000 głosów. Sprawdzamy wówczas, jakich te 125.001 osób miało kandydatów drugiego wyboru i rozdajemy nadmiarowe 25.000 głosów bądź to losowo, bądź też przekazując wszystkie głosy po przypisaniu im odpowiedniej wagę oraz jej zmniejszeniu proporcjonalnie do częściowego „zużycia” głosu. Następnie ponownie sprawdzamy, czy kolejny kandydat osiągnął wymaganą kwotę. Jeżeli nikomu się to nie udało, to wówczas usuwamy kandydata, który był dla najmniejszej ilości osób kandydatem pierwszego wyboru (w naszym przypadku – Ryszard Windsor). Przypadające mu głosy rozdajemy kandydatom, których jego wyborcy oznaczyli na kartach do głosowania jako „dwójki”. Działanie powtarzamy, aż kolejni kandydaci osiągną kwotę Droopa, i aż obsadzimy odpowiednią liczbę mandatów.
Jak widać, w ordynacji STV żaden głos nie powinien się zmarnować. W ostateczności bowiem, nawet jeżeli nie uda Ci się wybrać ulubionego kandydata, to Twój głos pozwoli, aby kandydat, który jest Ci obojętny, pokonał kandydata którego nie znosisz.
Co istotne w systemie STV w praktyce nie ma konieczności, a nawet skutecznej możliwości głosowania taktycznego. Głosujemy na konkretnych kandydatów, ale, inaczej niż w systemie Jednomandatowych Okręgów Wyborczych, nie musimy martwić się, że zmarnujemy głos, jeśli pójdziemy za głosem serca. Jeżeli bowiem oznaczymy jako preferowanego kandydata, który nie ma szans na zwycięstwo, to nasz głos prędzej czy później wróci do puli i wspomoże kandydata który będzie w stanie zdobyć mandat. Co więcej, potencjalnych sposobów uszeregowania kandydatów jest niemal nieskończona ilość, więc trudno antycypować i przeciwdziałać zachowaniom głosujących.
Konkludując, jak nietrudno zauważyć, pomimo szeregu zalet, system STV obarczony jest poważnymi problemami. Przede wszystkim jest czasochłonny i skomplikowany – zarówno dla wyborcy, jak i dla komisji wyborczej. Głosy należy przeliczać w sposób wieloetapowy i im więcej jest kandydatów, tym jest to trudniejsze (chociaż komisja wyborcza może sobie ułatwić pracę, używając odpowiedniego programu komputerowego do automatycznego rozdzielania głosów). Z kolei, w przypadku wyborców może dojść do sytuacji, gdy głosujący postawią „jedynkę” przy kandydacie na szczycie listy i pójdą do domu. Nie każdemu będzie się chciało wpisywać kilkanaście liczb na karcie do głosowania. Podobnie, śledzenie podziału mandatów może przyprawić o zawrót głowy, gdyż, dla pełnego zrozumienia rezultatów wyborów, należy prześledzić każdy etap rozdzielania i sumowania głosów. Pozornie może nawet wydawać się, że na którymś etapie doszło do oszustwa. Nierzadko zdarza się bowiem, że kandydat, który początkowo miał niewiele głosów pierwszej preferencji, w miarę eliminacji słabszych kontrkandydatów, uzyskuje ich głosy i ostatecznie przekracza kwotę przed osobą, która dla wielu była „jedynką”, ale dla nikogo nie była „dwójką”.
Na zakończenie pragnę jednak zaznaczyć, że powinniśmy dopiero w ostatniej kolejności martwić się tym, czy system wyborczy jest nieskomplikowany. Pomyłki zdarzają się nawet tam, gdzie wystarczy postawić jeden krzyżyk. Niestety jednak, błędnie zakłada się, że im dane rozwiązanie jest prostsze, tym jest lepsze. Cóż, hulajnoga jest mniej złożona od samochodu, ale nie zdecydowałbym się na wyruszenie w czteroletnią podróż na takim jednośladzie.