Historia aż do końca XIX wieku to historia mężczyzn. Kobiety pojawiały się w niej tylko jako żony, chyba że ślepy los, spisek lub zbrodnia dały im samodzielne zasiadanie na tronie, co zdarzało się nieczęsto. Albo gdy trafiła się gdzieś jakaś Joanna d`Arc. Toteż kryminalna historia Polski była – aż dotąd – historią męską. Teraz jednak przychodzi opowiedzieć o damie. Dość niezwykłej. Znanej z tego, że była znana.
Przyszła na świat w 1648 r. w Kolbuszowej, która wtedy jeszcze była wsią. Jej matka, Ewa Mach, była chłopką, a ojciec doboszem w lokalnej milicji w Dubnie. Ewa Mach służyła na dworze Lubomirskich w Wiśniczu i tam kręciła się też jej córeczka, początkowo nazywana Jadwigą. Mała córka służącej umiała wykorzystać fakt, że przebywała na dworze magnackim. Korzystając z lekcji, jakie pobierali młodzi Lubomirscy, nauczyła się czytać i pisać, nabrała też dworskiej ogłady. Gdy jednak jej matka przedwcześnie zmarła, nastoletnia Jadwiga pozostała bez opieki. Zajęli się nią krewni, też służący u Lubomirskich, ale posłali ją po prostu paść gęsi. Zapewne mała skończyłaby wśród biedoty, ale zdołała przypomnieć się księżnej Helenie Lubomirskiej. Księżna Helena, żona wojewody krakowskiego Aleksandra Michała Lubomirskiego (starszego o dwa lata brata Jerzego, bohatera poprzedniej opowieści) postanowiła zająć się osobiście pełną uroku i wdzięku panną i zrobić z niej damę. Mniej więcej od tego czasu Jadwiga Machówna zaczęła już używać imienia Agnieszka.

Co można było zrobić z nastolatką chłopskiego pochodzenia, wyróżniającą się urodą i wychowaniem? Wydać za mąż. Toteż księżna Helena szesnastoletnią Agnieszkę oddała niejakiemu Bartoszowi Zatorskiemu, Kozakowi służącemu na dworze Lubomirskich. Dla chłopki był to awans społeczny, w końcu Kozak to nie chłop. Zatorski zapewne nie był szczególnie subtelnym czy wykształconym mężem, w każdym razie dla Agnieszki nie okazał się celem życia. Po paru latach małżeństwa pani Zatorska nagle wyruszyła samodzielnie w podróż do Krakowa. Tam podjęła życie szlacheckiej kurtyzany. Amatorzy damskich wdzięków obsypywali ją prezentami i utrzymywali, ona zaś obdarzała ich tym, czego nie ubędzie, by najwięcej dała – jak pisał mistrz Jan Kochanowski. I tak oto poznała wielki świat. Po paru miesiącach takiej zabawy zaś nagle wróciła do męża.
Bartosz Zatorski przyjął z powrotem żonę, musiała mu w głowie odpowiednio zawrócić, a wiadomo, że to potrafiła. Krótko jednak wytrzymała przy nim. Pewnego dnia znowu zniknęła. Tym razem udała się do Warszawy. Był to rok 1670, miała więc 22 lata. Zadbała o należyte przedstawienie swojej osoby: postanowiła zostać córką Zborowskich. Dzielili się oni na dwie gałęzie: ze Zborowa (jej potomkowie żyją do dziś) i z Rytwian, wygasającą już w owych latach (do niej należał słynny warchoł Samuel i jego najbliżsi). Ogłosiła się Aleksandrą Zborowską, córką nieżyjącego od lat Marcina Zborowskiego i jego żony, wywodzącej się z rodu Kopciów, wdowy po niejakim Domaradzkim. Otoczenie częstowała romantyczną historią o złej mamce, która porwała ją z rodzinnego domu. Pomogło, piękną potomkinię sławnego rodu goszczono chętnie, a nie było pod ręką nikogo, kto by jej opowieściom mógł zaprzeczyć.
Królem był wówczas Michał Korybut Wiśniowiecki, a jego żoną Eleonora Habsburżanka, z którą przybyła z Wiednia grupa dworzan. Jednym z nich był zamożny oficer o włoskim nazwisku Colatti – jego imienia historia nie pomni. Zakochał się w pannie Aleksandrze Zborowskiej. Po pewnym czasie poprosił ją o rękę – i został przyjęty. Agnieszka Machówna vel Aleksandra Zborowska stała się panią Colatti. Wkrótce zachwycony imć Colatti postanowił wracać do rodzinnego Wiednia i tam pochwalić się piękną małżonką.
Młoda para wyruszyła więc do Austrii. Po drodze i w Wiedniu pani Colatti zapewne nauczyła się mężowskiej mowy, bo już wkrótce zaczęła brylować na salonach. Towarzystwo mężczyzn nadal uwielbiała i wkrótce Colatti nie mógł przejść swobodnie przez żadne drzwi, bo przeszkadzały mu w tym wielkie rogi. Poznał się więc na małżonce i postanowił zapobiec doszczętnej kompromitacji swego rodu. Odsunął żonę od łoża, stołu i przede wszystkim od skarbczyka. Zrobił to jednak nieco za późno, bo wtedy, gdy spryciara z Kolbuszowej zdołała opanować już w odpowiednim stopniu język niemiecki. I ruszyła do boju.
Poprzez różnych szlachetnych mężów, których obdarowywała wdziękami, zdołała dotrzeć do cesarza Leopolda. Cesarz, liczący sobie wtedy nieco ponad 30 lat, kobitki lubił. Z trzema żonami (dwukrotnie owdowiał i za każdym razem żenił się ponownie najdalej po paru miesiącach) miał szesnaścioro dzieci. Toteż gdy padła przed nim, błagając o sprawiedliwość, pani Colatti, nadstawił łaskawie ucha. Cóż za straszna historia! Poddany cesarza, pan Colatti, ją, cnotliwą pannę, z polskiego klasztoru uprowadził! Posag, od rodziców wyłudzony, przywłaszczył i roztrwonił! Do Wiednia uwiózł i tu bez grosza pozostawił! Ratuj, miłościwy panie!
Habsburgowie słynęli z tego, że tylko własną dynastię uznawali za godną i śluby brali najchętniej sami ze sobą, a od tego, jak wiadomo, rozumu w rodzie ubywa. Leopold zatem przełknął wszystko, czym go małopolska cwaniara nakarmiła. Od razu wydał wyrok: pan Colatti ma obowiązek zwrócić swej żonie cały posag, tyle, ile rzekła. Nieszczęsny oficer nie mógł zrobić nic, bo cesarz się nie myli. Zgrzytając zębami, płacił. Aleksandra Colatti zyskała więc majątek i mogła nadal żyć po swojemu, nie oglądając się już na męża. Wybrała się do Rzymu, potem wróciła do Wiednia. Wszędzie otoczona była oczywiście wielbicielami padającymi do nóg. Ale zabawy z nimi przynosiły dochód tylko chwilowy, zaś pieniądze wyłudzone od Colattiego miały się ku końcowi. Trzeba było znaleźć nowe źródło utrzymania.
I znalazła. Nazywało się Stanisław Rupniewski i miało szesnaście lat. Staś był synem kasztelana sanockiego, odbywał właśnie edukacyjną peregrynację po Europie w towarzystwie osobistego bakałarza. Napotkana w Wiedniu polska „szlachcianka” zaczęła więc uwodzić młodszego o jakieś dziesięć lat rodaka. A w sztuce miłości wielce biegła była. Toteż Rupniewski zakochał się i już wkrótce uczynił naszą bohaterkę brzemienną. Ach, uwiódł szlachciankę! Pospiesznie więc, nie pytając o zgodę ani rodziców – co wszakżeż obyczajem wtedy było – ani nikogo innego, poślubił rodaczkę w Wiedniu. Nie wiadomo, czy pan Colatti, który po genialnym wyroku cesarza Leopolda zniknął ze sceny historii, wtedy jeszcze żył. W Wiedniu historia młodej Polki była znana i ewentualna bigamia być może by się wydała. Ale kto wie, co wiedział młody Rupniewski? Zresztą dla niego żona nie była już Aleksandrą, tylko znowu Agnieszką.
Imć państwo Rupniewscy opuścili wkrótce Wiedeń i ruszyli w świat: byli we Włoszech, byli we Francji. I w czasie tej podróży nagle i niespodziewanie Stanisław Rupniewski zmarł w Paryżu w nieznanych okolicznościach. Wdowa wróciła więc do Wiednia i uzbroiła się w dokumenty poświadczające zawarcie małżeństwa. Na świat przyszedł też syn zmarłego kasztelanica, Adam Krzysztof. Pani Rupniewska postanowiła więc wrócić do Polski i z dokumentami w ręce walczyć dla niemowlaka o spadek po młodo zmarłym ojcu. Rupniewski pochodził z bogatej rodziny i przechwycenie spadku ustawiłoby wdówkę na całe życie.
Trafiła się jednak rywalka: Anna, starsza siostra zmarłego, żona starosty bieckiego i burgrabiego krakowskiego (później kasztelana), Franciszka Szembeka. Miała gromadkę dzieci, a jej mąż miał też kilkoro z pierwszego małżeństwa (i to wielce udanych, dwaj ze starszych synów Szembeka mieli zostać w przyszłości arcybiskupami gnieźnieńskimi i prymasami Polski). Majątek ojca, choć duży, musiał więc zostać mocno podzielony i spadek po rodzicach Anny przydałby się dla jej potomstwa. Anna Szembekowa nie zamierzała więc pozwolić, aby spadek po jej rodzicach i młodo, a głupio zmarłym bracie trafił w ręce podejrzanej mocno małżonki Stanisława.
Zaczęła prowadzić śledztwo. Na początek postanowiła podważyć ważność wiedeńskiego małżeństwa brata. Zebrała sporo danych. Zaczęła wywodzić, że Agnieszka (już nie Aleksandra) nie wywodzi się z rodu Zborowskich, co sprytna szwagierka stale twierdziła. Szembekowa dowiedziała się też o jej małżeństwie z Colattim, zatem podniosła zarzut bigamii. Był rok 1677, gdy rozpoczął się proces przed trybunałem w Lublinie.
Agnieszka doszła do wniosku, że ziemia zaczyna jej się palić pod nogami, więc na wszelki wypadek uciekła i schroniła się z dzieckiem w klasztorze. Ale w ten sposób przed niczym by się nie wybroniła. Zaczęła więc szukać pomocy, a najlepiej… męża. I znalazła! Urokom jej uległ Kazimierz Widlica Domaszewski, kasztelan sanocki i administrator podatkowy województwa lubelskiego, a więc nie byle kto. Kasztelan, rok od niej starszy kawaler wydał się jej niezłym obrońcą w trudnej sytuacji. Anna Szembekowa dotarła jednak do Domaszewskiego i przekonała go, słowem i pieniądzem, że ma za żonę oszustkę i bigamistkę. Domaszewski nie okazał się w tej sytuacji ślepo kochającym mężem. Wybrał się z żoną do Lublina i wystawił ją instygatorom trybunalskim, którzy osadzili ją w wieży. Oczywiście pieniądze, w tym te po żonie, przejął chętnie.
Jednak Agnieszka walczyła. Zanim ją złapano, znalazła niejakich Mileńskich, mocno zdziadziałych krewnych rodu Zborowskich. Za drobną opłatą zgodzili się zeznać, że Agnieszka jest córką Marcina Zborowskiego. Udało się też zamówić fałszywą metrykę młodej Zborowskiej, urodzonej w 1651 r. Tymi argumentami podjęła obronę. Tymczasem Anna Szembekowa usiłowała odnaleźć Colattiego, ale nie udało się. Nie wiadomo zresztą, czy wtedy jeszcze żył. W efekcie lubelski sąd dał się nabrać uroczej podsądnej. Pierwszy proces zakończył się w 1680 r. uniewinnieniem Agnieszki „Rupniewskiej”. Szembekowa jednak nie poddała się. Postanowiła pogrzebać w dokumentach w Kolbuszowej, bo ktoś jej podpowiedział, że urocza spryciara ma coś z tą wsią wspólnego. I trafiła. Zamiast dokumentów znalazła coś lepszego: Bartosza Zatorskiego, pierwszego męża Agnieszki!
Zatorskiego niespecjalnie obchodziła była w istocie żona, ale Szembekowa obiecała mu sporą kasę za złożenie zeznań. Jak widać, nawet za prawdziwe zeznania się wtedy płaciło: zawód świadka bywał popłatny. Wobec nowych dowodów proces ruszył ponownie. Bartosz Zatorski stawił się przed trybunałem i rzetelnie zeznał, że oskarżona to jego żona, Agnieszka Jadwiga Zatorska z domu Machówna, która dopuściła się bigamii, i to wielokrotnej! Dodał, że imć Domaszewski uprowadził mu żonę. Szum zrobił się wielki, Agnieszka oczywiście krzyczała, że świadek to jakiś oszust. Jak wszyscy oskarżeni.
A Szembekowa prowadziła śledztwo dalej. Znalazła wdowę po Marcinie Zborowskim i przywiodła ją do sądu. Pani Godlewska (bo już wyszła kolejny raz za mąż), stwierdziła, że oskarżona nie jest jej córką, a jej świętej pamięci pierwszy mąż nie miał przed nią innej żony. Dziesięć lat byli małżeństwem, aż do jego śmierci, nie miał on córki i nie był żonaty z żadną Kopciówną primo voto Domaradzką. To ona sama nazywała się Domaradzka, ale po rodzicach. Mało tego, przedłożyła świadectwo zgonu męża. Okazało się, że Marcin Zborowski zmarł w 1649 roku. Zaś metryka jego rzekomej córki wskazywała datę urodzenia dwa lata późniejszą. Troszkę za długa by była ta ciąża…
Strzał był celny, tym razem Agnieszka nie miała już szans. Wielokrotna bigamia, cudzołóstwo, krzywoprzysięstwo, zagarnięcie cudzego majątku i fałszywe podawanie się za osobę stanu szlacheckiego. Zarzutów było sporo, najcięższy ten pierwszy. Rozeźleni sędziowie lubelskiego trybunału, którzy też dali się początkowo oszustce wodzić za nos, orzekli karę przewidywaną dla kobiet za bigamię: śmierć poprzedzona torturami, szarpaniem piersi rozpalonymi kleszczami. Adam Krzysztof jako dziecko pochodzące ze związku bigamicznego został uznany za bękarta i pozbawiony dziedzictwa.
12 lipca 1681 r. na rynku w Lublinie 33-letnia Agnieszka Jadwiga Machówna, wciąż piękna (choć w tamtych czasach nie była już uważana za młódkę), znów występująca pod prawdziwym nazwiskiem, stanęła przed katem. W ostatnich chwilach życia myślała głównie o swoim dziecku. Jaki los je spotkał, historia nie odnotowała: istnieje niepewna wersja, że przygarnął je adwokat Machówny. Szarpanie piersi kleszczami skazanej darowano, być może i kata ktoś przekupił. Została ścięta jak szlachcianka, w jakimś więc stopniu udało się jej do stanu szlacheckiego dostać. Ponoć urzeczony jej urodą kat dopiero za trzecim zamachem miecza ściął jej głowę. Wśród ludu krążyły legendy o niesprawiedliwości sądu, ale takie legendy łatwo wywołać, a gdy skazana była młoda i piękna, tym łatwiej. Rzeczywistość była inna i mocno udokumentowana.
Anna Szembekowa triumfowała. Uzyskała majątek po bracie, miała za co wychowywać dzieci. Wychowywała je zresztą z powodzeniem, z piątki jej synów jeden został kanclerzem wielkim, drugi kanonikiem, trzeci chorążym koronnym, czwarty biskupem, a piąty wojewodą. Po Agnieszce Machównie, pierwszej polskiej celebrytce, pozostała legenda. Już dwaj współcześni poeci, Jan Gawiński i Wespazjan Kochowski, pod wrażeniem afery i procesu napisali o uwodzicielce utwory. Później analizowali postać Machówny historycy, a lubelski profesor historii Dariusz Chemperek poświęcił jej monografię. Wspominana jest często jako jedna z niepospolitych kobiet tamtego okresu w Polsce. Najbardziej jednak rozsławił ją pisarz historyczny Jan Ziółkowski, który w 1972 r. opisał życie Machówny w powieści Nierządnicy żywot atłasowy.
Nie wiemy natomiast, jak wyglądała Machówna, bo nie zachował się żaden portret słynnej oszustki-bigamistki. A byłby zapewne doskonałym odzwierciedleniem gustów ówczesnych mężów.