Nie tak dawno temu natknęliśmy się na artykuł mierzący się z tematami <<głosowania nad wykreśleniem homoseksualizmu z listy chorób>> oraz <<dowodami na skuteczność terapii konwersyjnej>>. Kursywa i cudzysłów dystansujący zastosowane zostały nieprzypadkowo (tak, wiem, Szanowna Redakcjo, że moje felietony są pod tym względem upierdliwe; na pocieszenie mogę tylko obiecać, że pozostanę pod tym względem zabójczo konsekwentny).
Dane autora pominiemy, bo chcemy znęcać się nad tekstem, a nie nad osobą. A w tekście pada sugestia, że głosowanie przez lekarzy nad wykreśleniem homoseksualizmu z listy chorób, to taki sam absurd, jak głosowanie matematyków nad wynikiem równania czy głosowanie astronomów nad prawdziwością teorii heliocentrycznej. Słowem: fakty i logika zagrożone są przez arbitralną dyktaturę większości.
Zanim przejdziemy dalej, chcielibyśmy się rozprawić z pewnym mitem, nieopatrznie powielonym przez autora analizowanego artykułu. Autor powołuje się na niesławne głosowanie, w wyniku którego Amerykańskie Towarzystwo Psychiatryczne (APA) miało usunąć homoseksualizm z listy chorób w klasyfikacji DSM. W rzeczywistości, zmiana klasyfikacji nie była konsekwencją głosowania. O wykreśleniu zdecydował w 1973 zarząd organizacji – grupka naukowców-ekspertów, na podstawie badań, obalających pierwotnie przyjęte założenia. Powyższą decyzję poddano pod głosowanie tylko na skutek sprzeciwu ze strony niektórych z członków APA. Głosowanie zorganizowano więc nie w celu usunięcia homoseksualizmu z listy chorób, a w celu wstrzymania eksperckiego, jednomyślnego postanowienia w tym zakresie.
Analizowany artykuł wpisuje się w niebezpieczną modę na prowadzenie dyskursu, w którym filozofię (w tym etykę) sprowadza się do roli „filozofowania” (czytaj: luźnych, nieprzydatnych dywagacji) i w którym o naszym spojrzeniu na świat powinny decydować tak zwane suche fakty, logiczne wnioskowanie i empiryczne dane – jako jedyne wolne od subiektywnej oceny rzeczywistości.
Problem w tym, że nauka, aby być życiowo przydatna, będzie nierozerwalnie związana z filozofią. Nauka nie jest w stanie odpowiedzieć na pytanie „Co jest słuszne?”, a tylko potrafi pomóc poznać rzeczywistość i opracować jak najbardziej efektywnie metody na przejście od tego „Jak jest?” do „Jak być powinno?”. Tyle tylko, że kryteria tego „Jak być powinno?” i tak będą wyznaczone przez filozofię. Podobnie „efektywność” osiągania pożądanego stanu również będzie określana na drodze pracy filozoficznej.
Same granice nauki są bowiem określane przez filozofię. Aktywność naukowa to tylko wycinek ludzkiej aktywności intelektualnej i nie da się aplikować jej w absolutnie każdej sytuacji. Możemy za pomocą nauki odkrywać, jakie procesy zachodzą w świecie, ale nie możemy ich oceniać jako dobre bądź złe. Nie możemy samą metodą naukową zbudować definicji ani określać jakie stany są pożądane. Przyporządkowanie jakiemuś zjawisku statusu zjawiska prawidłowego, bądź patologicznego, jest inherentnie czynnością filozoficzną. Tak samo – nadawanie definicji samym pojęciom „prawidłowości” i „patologii”. Domaganie się przez zdeklarowanych miłośników nauki, aby te czynności dokonywać wyłącznie za pomocą narzędzi naukowych jedynie obnaża, że nie do końca wiedzą oni, czym jest nauka i jakie są jej granice.
Musimy, chociażby, użyć filozofii, żeby zbudować zestaw kryteriów wyznaczających, co stanowi chorobę. To, czy uznamy za wiążące samo wystąpienie tych kryteriów, czy dopiero pewne ich nasilenie, czy dopuścimy „szarą strefę” itp. jest przedmiotem sporu filozofów. Przykładowo dla naturalistów, choroby są procesami biologicznymi zachodzącymi w sposób obiektywnie wadliwy i powodującymi szkodę. Dla konstruktywistów z kolei, choroby są krzywdą, za którą obwiniamy jakiś proces biologiczny z tego tylko powodu, że wywołuje krzywdę, a nie dlatego, że jest obiektywnie dysfunkcyjny (tj. odbiegający od normy).
Nauka sensu stricto wejdzie do gry dopiero, gdy już będziemy badali występowanie i nasilenie kryteriów, które uznaliśmy za definiujące chorobę. I nawet wtedy, próba oceny, jaka metoda badawcza jest „skuteczniejsza” czy „lepsza” też będzie mieć walor filozoficzny.
Oczywiście nie należy niniejszego felietonu odczytywać jako nawoływania do porzucenia metod naukowych. Jest to jedynie apel o to, by mieć świadomość miejsca, roli i wartości filozofii, a zwłaszcza etyki, w budowaniu naszego aparatu do poznawania świata. Ostatecznie, kryteria, definicje i normy w medycynie są dla ludzi, a nie ludzie dla nich.
W szczególności, należy się strzec osób i idei, które zakładają normom maskę obiektywnej, przystępnej i przekonującej prawdy, tylko po to, żeby owymi normami przyłożyć w twarz mniejszościom i osobom wykluczonym.