Żyjemy! Właśnie wróciłem z protestu przeciwko zaostrzeniu ustawy antyaborcyjnej. Z powodzeniem mógłbym rozpisać zdarzenia z dzisiejszego wieczora w formie reportażu, ale nie mam tyle miejsca. Starczy wspomnieć, że pierwszy raz szedłem w marszu liczącym ponad sto tysięcy osób i pierwszy raz byłem świadkiem, jak Antifa broni tłumu przed nacjonalistami i faszystami rzucającymi w nas petardami i granatami z gazem łzawiącym (policja w tym czasie była zajęta staniem i rozglądaniem się). Średnia wieku na protestach to – mogę spokojnie oszacować – poniżej trzydziestki. Dwudziestego drugiego października coś pękło, a młodzież na naszych oczach wkroczyła w życie polityczne. Weszła wkurzona i żądając niemożliwego, bo czas na zgniłe kompromisy się skończył.
Z badań przeprowadzonych w 2018 roku wynika, że w Polsce powstała przepaść pokoleniowa dotycząca roli wiary w życiu człowieka. Młodzi Polacy laicyzują się w zdumiewającym tempie i nie nadążają za nimi ani ci, którzy tworzą prawo ani ci, którzy przepisy stosują. Nie jest to jednak wyłącznie zasługa jaśnie nam panujących. Co to, to nie!
Pierwsza iskra, pojawiła się jeszcze w 1993 roku, kiedy uchwalono ustawę antyaborcyjną. Na fali protestów przeciw tej ustawie w całej Polsce powstawały komitety na rzecz referendum w sprawie karalności aborcji, które zebrały 1,7 mln podpisów pod skierowanym do Sejmu wnioskiem o referendum. Głosy prawie dwóch milionów Polek i Polaków zostały oczywiście zignorowane.
W życie weszła ustawa nazywana „kompromisem aborcyjnym”. W rzeczywistości nie był to złoty środek między zwolennikami a przeciwnikami prawa do przerywania ciąży. Ustawa stanowiła kompromis tylko między Kościołem a środowiskami konserwatywnymi.
W kwestii prawa kobiet do przerywania ciąży wypowiedział się też Trybunał Konstytucyjny. Było to w 1997 roku, kiedy to Trybunał, na czele z przewodniczącym Andrzejem Zollem, orzekł, że tzw. przesłanka ekonomiczna (możliwość przerwania ciąży z powodu ciężkich warunków życiowych lub trudnej sytuacji osobistej kobiety) jest niezgodna z Konstytucją.
Te dwa wydarzenia na długie lata pogrzebały sprawczość i zapał działaczek na rzecz praw kobiet. Liberałowie i lewica uznały następnie, że dostęp do legalnej i bezpiecznej aborcji to temat zastępczy. Polki zaczęły odzyskiwać rezon dopiero na fali Czarnych Protestów. W oczach prawicy był to tylko jednorazowy „wybryk”. Nie jestem zdziwiony, że Prezes nie spodziewał się oporu w sytuacji wprowadzenia zakazu aborcji tylnymi drzwiami.
Nie jestem również zdziwiony, że Trybunał Julii niemalże jednogłośnie orzekł o niekonstytucyjności przesłanki embriopatologicznej. Problem w tym, że orzekłby podobnie nawet bez sędziów-dublerów. TK bowiem niezmiennie reprezentuje wartości konserwatywne i zachowawcze. Różnica polega na tym, że pokolenie urodzone po upadku PRLu niespecjalnie podziela światopogląd sędziów Trybunału.
A teraz Prezes jest w kropce. Nie spodziewał się pół miliona ludzi na ulicach w całym kraju. Nie spodziewał się, że wspólnie będą protestować kobiety, osoby LGBT+, rolnicy, przedsiębiorcy, antyfaszyści (i wielu innych). Nie spodziewał się, że słuszny gniew dotknie zarówno polityków, jak i przedstawicieli kleru, który aktywnie prowadził kampanię na rzecz ograniczenia praw reprodukcyjnych.
Kiedy oddaję ten felieton do druku sytuacja jest rozwojowa. Miałem przeczucie, że jedną z przyjętych strategii prawicy na poradzenie sobie z protestami będzie metoda „Cieszcie się! Utniemy wam jedną rękę zamiast obu!”. Niestety się nie pomyliłem.
Uważam tę strategię za podłość godną ludzi bez kręgosłupa moralnego i policzek wymierzony w protestujących. Toteż nie jestem zdziwiony, że jako pierwsza z takim pomysłem wystąpiła Konfederacja, a jako drugi – Prezydent RP. W miejsce niekonstytucyjnego przepisu miałby się pojawić nowy wyjątek, pozwalający na przerwanie ciąży w przypadku śmiertelnych wad płodu. Podłą propozycję okraszono równie podłą techniką manipulacyjną, gdy nadano jej miano „Nowego Kompromisu Aborcyjnego”. Kompromisu między kim a kim? Konserwatystami z lat 90. a nacjonalistami z lat 20.?
Jedno jest pewne. Wszelkie „nowe kompromisy” czy nawet powrót do starego brzmienia ustawy antyaborcyjnej to rozwiązania tymczasowe. Ludzie, którzy dorastali mając pod ręką informacje o tym, jak przedstawiają się prawa reprodukcyjne w zlaicyzowanych demokracjach, nie nabiorą się tak łatwo na konserwatywną nowomowę „kompromisu aborcyjnego”, „dzieci poczętych” czy „praw płodu”. Młodzież zrozumiała, że kompromisem jest pełna dopuszczalność aborcji do końca pierwszego trymestru, a nie jedno z najbardziej restrykcyjnych praw antyaborcyjnych w Europie.
Młodzież dostała też jeszcze jedną ważną nauczkę: obrona Wolnych Sądów polega na tym, że przed podstępnym dublerem, który odbierze Ci prawa musisz bronić dobrego sędziego, który równie chętnie odbierze Ci prawa, a potem nazwie hołotą. Może dlatego tak ciężko było uświadczyć ludzi przed trzydziestką na protestach przeciw zawłaszczeniu Trybunału Konstytucyjnego?