Mało kto pamięta dzisiaj o tej sprawie, chociaż jest dobrze udokumentowana. Jest bowiem niewygodna. Rządy piłsudczyków w Polsce po zamachu majowym nie były wzorem demokracji. Kult Wodza, postaci najważniejszej dla odzyskania niepodległości, robił jednak swoje, a jego zasługi z tego okresu i z wojny polsko-sowieckiej przysłaniały i przysłaniają do dziś późniejsze winy.
Tymczasem władza piłsudczyków oparta była nie tylko na łamaniu praworządności i Konstytucji (póki nie wprowadzili swojej) oraz nieuczciwych wyborach. Generał Włodzimierz Ostoja-Zagórski, dowódca polskiego lotnictwa, który stawił opór zamachowi majowemu, był więziony przez ponad rok, w sierpniu 1927 r. z więzienia w Wilnie odebrał go adiutant Piłsudskiego, wywiózł do Warszawy i generał zniknął. Rzekomo „oddalił się”, ale niemal na pewno go zamordowano i zatarto ślady zbrodni. Jednak największy rozgłos – mimo prób wyciszenia – zyskał zamach, który miał miejsce kilka lat później w podkarpackim Brzozowie. Dlaczego? Po prostu nie udało się sprawy zamieść pod dywan.
Stronnictwo Narodowe było partią narodowych demokratów, czyli endeków. Byli to w istocie nacjonaliści, antysemici i ortodoksyjni katolicy, zmierzający do budowy Polski jako kraju czysto polskiego etnicznie i wyłącznie katolickiego. Po zamachu majowym najpierw zjednoczyli się pod nazwą Obóz Wielkiej Polski, potem jako Stronnictwo Narodowe. Ich przywódcą był Roman Dmowski. Wobec piłsudczyków byli prawicową opozycją, ale antydemokratyczny sposób rządów BBWR często powodował, że opozycja się jednoczyła.
W Brzozowie prezesem Stronnictwa był Władysław Owoc. Przerwał on studia prawnicze, wstępując do wojska. Walczył dzielnie, dosłużył się stopnia majora, ale w 1929 r. przeniesiono go do rezerwy, nawet nie ukrywając, że to za poglądy. Od tego czasu, mimo nieukończonych studiów, prowadził w Brzozowie biuro porad prawnych. Działał w nim młody prawnik Jan Chudzik. Urodzony pod Niskiem, tam ukończył gimnazjum, po czym studiował prawo w Krakowie i w Warszawie. Do Warszawy przeniósł się, by działać w młodzieżowych organizacjach nacjonalistycznych, w latach 1929-1931 był osobistym sekretarzem Romana Dmowskiego, co awansowało go w hierarchii partyjnej. W 1930 r. kandydował do Sejmu, ale były to tzw. wybory brzeskie, wyniki były z góry znane, wygrać musiał BBWR, narodowcy zdobyli tylko 63 mandaty i Chudzik do Sejmu nie wszedł. Po ukończeniu studiów zamieszkał w Brzozowie i odbywał aplikację notarialną. W biurze Owoca udzielał zaś porad okolicznej ludności, zdobywając poparcie dla swojej partii.
Miejscowym posłem narodowców był historyk Stanisław Rymar, pochodzący spod Brzozowa, ale mieszkający już w Krakowie. W sobotę 13 maja 1933 r. przyjechał do Brzozowa, aby wziąć udział w wiecu. Wiec odbył się po południu, przemawiali na nim Rymar, Owoc i Chudzik. Po wiecu mówców podejmował u siebie Kazimierz Dutkiewicz, proboszcz parafii Przemienienia Pańskiego (obecnie kościół jest kolegiatą, którą zresztą był już w XVIII wieku). Przybył z nimi rejent Leon Gwóźdź, u którego Chudzik aplikował, także narodowiec. Owoc, Chudzik i Gwóźdź wyszli od proboszcza razem po dziesiątej wieczorem, gdy nad Brzozowem przechodziła ulewa. Poseł Rymar został u księdza. Rejent Gwóźdź odszedł w swoją stronę, a major Owoc i Jan Chudzik szli jeszcze razem.
Nagle rozległ się huk strzału. Po chwili na plebanię wpadł jakiś człowiek z krzykiem „Ratunku, księdza!”. Ksiądz Dutkiewicz i Stanisław Rymar wybiegli na ulicę. Jan Chudzik leżał już bez oznak życia. Władysław Owoc, nieprzytomny, krwawił z licznych ran na plecach, ale żył. Wezwano policję i lekarza, a rannego Owoca przeniesiono na plebanię.
Zabójca zaszedł obie ofiary z tyłu i strzelił z broni śrutowej. Władysław Owoc został trafiony w środek pleców. Szybko przewieziono go do szpitala w Sanoku, operacja uratowała mu życie. Doznał 21 ran od śrucin, które przebiły ubranie i utkwiły w klatce piersiowej, uszkadzając opłucną i płuca. Rozrzut śrucin był taki, że dwie z nich trafiły Chudzika. Jedna niegroźnie, ale druga tragicznie, w tył głowy: przebiła czaszkę i uszkodziła szczyt kręgosłupa i mózg. 29-letni prawnik zginął na miejscu.
Na miejsce zbrodni przybył miejscowy komisarz Bolesław Drewiński, a potem ekipa śledcza ze Lwowa i Zygmunt Kruszelnicki, sędzia śledczy Sądu Okręgowego w Sanoku. Kruszelnicki był z przekonania narodowcem i wiedział, kim są ofiary. Znalezienie zabójcy stało się dla niego sprawą honoru i zabrał się solidnie za śledztwo. Nie było łatwo, bo deszcz zmywał ślady. Ale wiadomo było, jakiej broni użył skrytobójca.

Udało się ustalić, skąd zabójca strzelał. Zaczaił się przy domu księdza i strzelał zza węgła, z odległości ponad 30 metrów. Potem uciekł przez pole zboża, pozostawiając ślady. Zaczęło się poszukiwanie świadków zdarzenia i po paru dniach udało się jednego znaleźć. Był to Władysław Kasza, mieszkaniec Brzozowa. Zeznał, że widział mężczyznę, który zaraz po zbrodni oddalał się z jej miejsca, wychodził z bocznej dróżki prowadzącej od plebanii na główny gościniec. Co więcej, znał tego człowieka! Był to Roman Jajko, urzędnik Komunalnej Kasy w Brzozowie. W niewielkim mieście ludzie często się lepiej lub gorzej znali.
Sędzia Kruszelnicki natychmiast kazał doprowadzić Jajkę. Ten wypierał się wszystkiego, ale śledczy kazał przeszukać też dom zatrzymanego i jego okolicę. A po kilku dniach komisarz Drewiński dostarczył sędziemu znalezioną w zbożu na polu dubeltówkę. Okazało się, że niejaki Mrozek dopiero co sprzedał ją właśnie Jajce, swemu sąsiadowi. Wszystko stało się jasne i nawet w gazetach pojawiły się informacje, że zabójcą na pewno jest Roman Jajko, że był widziany po zbrodni i że strzelano z jego strzelby. Jajko zrozumiał, że się nie wywinie. Wygadał się współwięźniom, którzy skwapliwie przekazali wiadomość śledczym, a potem zaczął opowiadać wszystko sędziemu Kruszelnickiemu.
Oświadczył, że do zabójstwa Władysława Owoca od kilku miesięcy namawiał go Stefan Stankiewicz, policjant z Brzozowa. Tłumaczył, że Owoc to zdrajca ojczyzny, że trzeba go zabić i jeśli Jajko zastrzeli Owoca, to nie będzie nic mu groziło, bo zadba o to… komisarz Drewiński. Zwierzył się Jajce, że to Drewiński polecił mu doprowadzić do zabójstwa „niebezpiecznego agitatora”. Na Owoca nie ma bowiem innego sposobu, jak usunąć go ze świata.
Stankiewicz nieco się bał i zaproponował Jajce, aby to on zastrzelił Owoca. Dawał mu w tym celu swojego służbowego browninga, nauczył, jak się z nim obchodzić. Jajko parę razy chodził z pistoletem, ale tłumaczył, że Owoca nie spotkał. W istocie gryzło go sumienie, bo do majora-narodowca nie miał żadnej urazy. Jednak w marcu 1933 r. z namowy Stankiewicza zadatkował u Mrozka zakup dubeltówki (za pieniądze policjanta) i postanowili, że to z niej zastrzelą aktywistę. Razem próbowali go namierzyć, ale trudno było chodzić w dzień z dubeltówką bez rzucania się w oczy, a wieczorami nie udało się znaleźć majora. Amunicję kupił Stankiewicz: naboje do śrutówki i gruby śrut.
Roman Jajko nie umiał trzymać języka za zębami. Opowiedział o planach Stankiewicza swojemu bratu Antoniemu i jeszcze dwóm ludziom, w tym adwokatowi Eugeniuszowi Kęckiemu. Stankiewicz naciskał, ponaglał, Jajko grał na zwłokę, a policjant groził, że doprowadzi do wyrzucenia go z pracy. Gdy Jajko stwierdził, że w takim razie wyjedzie z Brzozowa, usłyszał, że załatwią mu wilczy bilet i nigdzie nie znajdzie pracy. W końcu 10 maja Stankiewicz postawił mu ultimatum: zastrzelisz Owoca natychmiast albo wylecisz na bruk.
11 maja Jajko odebrał więc strzelbę od Mrozka i zaniósł do domu Stankiewicza. W dniu zabójstwa wyszli razem wieczorem. Stankiewicz ustawił Jajkę na rogu koło żywopłotu, przygotował strzelbę, założył Jajce dla niepoznaki swoją starą czapkę i poszedł wyśledzić Owoca. Jednak gdy Stankiewicz odszedł, goście księdza Dutkiewicza wyszli. Jajko zaszedł więc Owoca od tyłu i strzelił. Strzelił ze śrutówki, ale nie w głowę Owoca, a w plecy, by go nie zabić. Strzelił raz i nie wiedział, że trafił również Chudzika, i to tak fatalnie. Uciekł przez pole do domu Stankiewicza, strzelbę rzucił w zboże, a potem pechowo napotkał świadka Kaszę.
W trakcie pierwszych dni śledztwa Stankiewicz nadal instruował Jajkę. Przekazał: komisarz Drewiński jest wściekły, że trafił się świadek Kasza, ale jakoś sprawie łeb ukręci, a Jajko dostanie awans. Na jego polecenie Jajko wrócił na pole, znalazł strzelbę, ale bał się z nią iść przez Brzozów, więc tylko odrzucił ją jak najdalej w głąb pola. Jeszcze rankiem 22 maja prosił swego drugiego brata, Tadeusza, aby ten przekazał Stankiewiczowi, że trzeba tę strzelbę lepiej ukryć. Tego samego dnia go zatrzymano. Jajko wszystko to wyznał, jęcząc, że działał pod przymusem, ze strachu przed Stankiewiczem i komisarzem Drewińskim.
Wskazani przez Jajkę liczni świadkowie potwierdzili wszystko, co powiedział. Sędzia Kruszelnicki aresztował więc Stankiewicza. Ten wkrótce zrozumiał, że nie ma szans i pociągnął na dno Bolesława Drewińskiego. Podał, że to komisarz kazał mu unieszkodliwić Owoca. Mówił mu, że Stankiewicz dobrze wie, dlaczego trzeba to zrobić, a o wynik śledztwa ma się nie bać, bo wiele spraw kryminalnych pozostaje nierozwiązanych. Stankiewicz odpowiedział „rozkaz, to się zrobi” i zabrał się do szukania sprawcy. Wybrał Jajkę. Dodał, że Drewiński kazał zabić Owoca również innemu policjantowi, Kasowskiemu. Kasowski chciał wynająć w tym celu pewnego złodzieja, ale Stankiewicz przekonał go, że ten mógłby potem ich szantażować, więc lepszy będzie strachliwy Jajko. Drewiński ponaglał Stankiewicza, złościł się, że Owoc wciąż chodzi po ziemi i w końcu doszło do zbrodni. Po zamachu Stankiewicz dowiedział się, że Owoc przeżył, ale zginął Chudzik (co nie leżało w jego planie), więc „jako policjant ruszył do działań”. Od razu spotkał Władysława Kaszę i dowiedział się, że widział on Jajkę. Starał się, aby wiadomość ta do sędziego śledczego nie dotarła, ale nic to nie dało. Drewiński był zaś wściekły o zły termin akcji. Obecność na miejscu zbrodni posła Rymara ściągnęła bowiem do Brzozowa funkcjonariuszy Urzędu Śledczego ze Lwowa i ci zebrali starannie ślady. Gdyby posła w mieście nie było, śledztwo zapewne prowadziłby tylko Drewiński.
Tymczasem komisarz Drewiński przesłuchał Tadeusza Jajkę, dowiedział się, gdzie może być strzelba i zakładając, że sędzia i tak się tego dowie, sam kazał przeszukać pole. Policjanci znaleźli strzelbę i komisarz przekazał ją Kruszelnickiemu, dyskretnie zatajając, skąd o niej wiedział. Ale wkrótce już aresztowany Stankiewicz zaczął mówić i sędzia Kruszelnicki wezwał Drewińskiego.
Komisarz zaprzeczał wszystkiemu. Owoca kazał tylko rozpracowywać, wspomniał, że warto mu dać po kulach, aby się nie włóczył. Stankiewicz pomawia go z zemsty, bo to kiepski policjant i on niejednokrotnie go ganił. Ale wersje Jajki i Stankiewicza oraz zeznania świadków były zbyt zgodne, by był to przypadek. W toku śledztwa Drewiński zachowywał się podejrzanie. Przekonywał sędziego, aby pozostawić Jajkę w areszcie w Brzozowie, sam odwoził go do Sanoka, żegnał się z nim uprzejmie, wydało się, że podpowiadał mu, co mówić. Prokurator dr Kazimierz Ansion nie miał wątpliwości. Oskarżył wszystkich trzech.
Proces rozpoczął się 18 września 1933 r. przed Sądem Okręgowym w Sanoku. Roman Jajko stał pod zarzutem zabójstwa Jana Chudzika i usiłowania zabójstwa Władysława Owoca. Stefan Stankiewicz oskarżony był o podżeganie i pomocnictwo do zabójstwa Owoca, a Bolesław Drewiński o podżeganie Stankiewicza do zabójstwa. Drewiński nie przyznawał się, zarzut dotyczył zabójstwa, więc o winie decydowała ława przysięgłych. Trzej zawodowi sędziowie mieli sformułować pytania, a potem orzec o karze.
Jajko i Stankiewicz przyznali się, Drewiński natomiast konsekwentnie wszystkiemu zaprzeczał. Przesłuchano wszystkich znalezionych w toku śledztwa świadków, którzy stykali się z Jajką i Stankiewiczem. Ich wersja została w pełni potwierdzona. Władysław Owoc po postrzale stracił przytomność i nie wiedział nic istotnego. Przesłuchano za to różnych policjantów na okoliczność osobliwego zachowania Drewińskiego w trakcie śledztwa. Skompromitował się adwokat Eugeniusz Kęcki, który musiał przyznać przed sądem, że wiedział o planowanej zbrodni i nic nie zrobił, by jej zapobiec.
W trakcie procesu pojawiały się coraz to nowe dowody winy Drewińskiego. Jakub Bryś, drobny złodziej, którego na zabójcę typował Kasowski, zeznał, że sam Drewiński namawiał go, aby Owocowi „nogi umyć”, co w miejscowej gwarze oznacza zabójstwo. Obiecał, że policja będzie za to patrzeć przez palce na różne sprawki Brysia. Drewiński zaprzeczał, ale Bryś wszystko powtórzył mu prosto w oczy. W dodatku inżynier, u którego Bryś wykonywał drobne prace, zeznał, że Bryś jemu o tym wszystkim też opowiedział.
Wszyscy świadkowie, których znalazł sędzia śledczy, zeznawali przed sądem rzetelnie i w zaprzeczenia Drewińskiego nikt nie wierzył. Zresztą zeznawał też sędzia Kruszelnicki oraz prokurator Ciszkiewicz ze Lwowa, który był na miejscu po zbrodni. Oskarżyciel zadbał o przedstawienie sądowi skutków zabójstwa. Wdowa po Janie Chudziku, nauczycielka, która w chwili zabójstwa była ciężarna, urodziła swe drugie dziecko, syna, w dniu pogrzebu męża. Popadła w ciężkie załamanie i depresję, wymagała leczenia. Zmarła zresztą młodo, kilka lat po śmierci męża.
Świadków przesłuchiwano od poniedziałku do soboty. Bywało nerwowo, ale sędzia Zygfryd Gölis sprawnie opanowywał emocje. Prasa relacjonowała szeroko proces, którego nie zagłuszyła nawet równoczesna sprawa Rity Gorgonowej. Po niedzielnej przerwie w poniedziałek miały miejsce głosy stron. Prokurator Kazimierz Ansion starannie wystrzegał się oskarżania o mord polityczny. Był przedstawicielem władz… Nie mieli zahamowań pełnomocnicy powodów, posłowie-adwokaci Jan Pieracki i Stanisław Zieliński, obaj ze Stronnictwa Narodowego. Wspięli się na szczyty krasomówstwa, dowodząc, że miał miejsce ewidentny, zlecony zamach policji na działacza opozycji. Wtorek należał do adwokatów:
Jonasz Spiegel bronił Jajki, Izydor Fell Stankiewicza, a Marian Głuszkiewicz Drewińskiego. Dwaj pierwsi wskazywali na okoliczności łagodzące, trzeci podważał wszystkie dowody. Oskarżeni nie powiedzieli nic nowego.
O godzinie 21.10 przewodniczący ławy przysięgłych Jakub Ambicki odczytał werdykt. Ława odpowiedziała na dziesięć pytań. Roman Jajko nie jest winny usiłowania zabójstwa Władysława Owoca, natomiast jest winny postrzelenia go z zamiarem uszkodzenia ciała oraz nieumyślnego spowodowania śmierci Jana Chudzika. Stefan Stankiewicz nie jest winny podżegania do zabójstwa Owoca ani udzielenia pomocy w zabójstwie, natomiast jest winny nakłaniania Jajki do spowodowania uszkodzenia ciała Owoca przez postrzelenie go oraz udzielenia pomocy w tym czynie. Wreszcie Bolesław Drewiński nie jest winny podżegania Stankiewicza do zabójstwa Owoca ani tego, że jako oficer policji nie zapobiegł zamachowi, chociaż wiedział, że ma on nastąpić. Jest natomiast winny podżegania Stankiewicza do ciężkiego uszkodzenia ciała Owoca. Wszystkie decyzje podjęto jednogłośnie, za wyjątkiem ostatniej: winę Drewińskiego ustalono stosunkiem głosów 11:1.
Werdykt był wiążący i uzasadnieniu nie podlegał. Sędziom pozostało wymierzenie kar. Zygfryd Gölis, Jan Pietrowicz i Czesław Braun wydali wyrok natychmiast i ogłosili krótko przed północą. Roman Jajko – dwa lata więzienia, Stefan Stankiewicz – dwa i pół roku, Bolesław Drewiński – pięć lat, maksymalna kara przewidziana w ustawie za przypisany mu czyn. Drewińskiego aresztowano na sali sądowej. Roman Jajko nie odwołał się od wyroku, kasację obrońcy Bolesława Drewińskiego Sąd Najwyższy oddalił, natomiast co do Stefana Stankiewicza uchylił wyrok w zakresie dotyczącym kary. Nie zmieniło to nic, bo Sąd Okręgowy w Sanoku ponownie wymierzył ją w identycznym rozmiarze.
Komentarze prasy były jednoznaczne: „policyjne morderstwo” działacza opozycji, ktoś je zlecił, taką mamy władzę! Rządzący byli wściekli, wiele nie mogli już ukryć. Zadbali tylko, by nikt nie próbował ustalić, czy Drewiński działał na czyjeś zlecenie. Główny podejrzany, starosta brzozowski Bronisław Nazimek (przełożony policji oraz Jajki) został szybko odwołany i gdzieś zniknął. Drewiński zmarł w więzieniu w 1936 r. w wieku zaledwie 41 lat, a ciało wydano rodzinie z zakazem otwierania trumny. W niejasnych okolicznościach zmarł też adw. Głuszkiewicz, usiłujący wciąż podważyć wyrok.
Osoby, które przyczyniły się do ujawnienia zbrodni, zostały dotknięte retorsjami. Leon Gwóźdź został decyzją ministra Czesława Michałowskiego usunięty z notariatu. Sąd Okręgowy w Sanoku minister zniósł, a sędziego Zygmunta Kruszelnickiego przeniósł w stan nieczynny i na emeryturę, choć sędzia miał dopiero 45 lat! Nie było sądu dyscyplinarnego gotowego złożyć sędziego z urzędu za cokolwiek… Kruszelnicki został adwokatem i aktywnie działał w Stronnictwie Narodowym. Tylko sędzia Zygfryd Gölis „ocalał”, bo był starszy wiekiem i normalnie przeszedł w stan spoczynku.
Władysław Owoc kontynuował działalność polityczną. Był prześladowany przez władze, stawał przed sądem pod zarzutami związanymi z publicznymi wypowiedziami, ale sądy jeszcze bywały niezawisłe, a skutecznie bronił go Zygmunt Kruszelnicki. Zmobilizowany, dostał się we wrześniu 1939 r. do niewoli, uciekł i przez całą wojnę ukrywał się, walcząc w Armii Krajowej i awansując na podpułkownika. Po wojnie zdołał uciec z rodziną do Francji i przez wiele lat działał w środowiskach emigracyjnych. Zygmunt Kruszelnicki zginął w obozie w Buchenwaldzie. A grób Jana Chudzika w Brzozowie, z patriotyczną rymowaną inskrypcją, zachował się do dziś. Pamiątka po policyjnym morderstwie, niestety nie ostatnim.