Małżeństwo Moniki i Andrzeja nie układało się od początku. Jednak z tego związku urodziło się dwoje dzieci: obecnie dwunastoipółletni Kuba i 10-letnia Kinga.
Oboje małżonkowie są ludźmi wykształconymi i, jak to się dziś określa, ogarniętymi. Monika po ukończonych studiach prawniczych i odbyciu aplikacji podjęła pracę w swoim zawodzie, dzięki czemu rodzinie materialnie powodziło się całkiem nieźle. Andrzej również miał ambicję zarabiać jak małżonka, jednak w rzeczywistości żył bardziej marzeniami i jak się później okazało – właściwie to pretensjami do całego świata. Miał ukończony w swoim rodzinnym Gdańsku licencjat z ekonomii i dopiero po przybyciu do Łodzi za żoną ukończył studia magisterskie z ekonomii, za namową i wsparciem psychicznym i finansowym żony. Później udało mu się ukończyć jeszcze jedne studia i jeszcze podyplomówkę, co jednak wiązało się z obciążeniem żony kolejnymi obowiązkami w rodzinie na czas konieczności jego nauki i przygotowywania się do zajęć, ale o tym za chwilę.
Po urodzeniu Kuby Monika szybko wróciła do pracy, trzeba było przecież zapewnić byt rodzinie, a poza tym Andrzej, który chwilowo pracował, wziął należny mu urlop i zajmował się dzieckiem. Później, gdy Kuba miał niecały roczek, Monika zaczęła go wozić do prywatnego przedszkola. Andrzej pracował teraz przez jakiś czas u żony. Nie lubił jednak tej pracy. Nie leżała mu praca w biurze. Poza tym miał ambicję bycia szefem – jak żona, z którą nieustannie w myślach konkurował. Po prostu zazdrościł jej sukcesu zawodowego. Dodatkowo Andrzej miał problemy ze sobą, nie bardzo potrafił uporać się z przeszłością, dzieciństwem, kiedy był bity przez matkę. Gdy Kuba miał dwa lata, Andrzej odbył trzymiesięczną terapię dzienną w szpitalu psychiatrycznym.
Andrzej postanowił założyć własną działalność. Miał pewien pomysł i potrzebował do jego realizacji lokalu. Kłopot w tym, że nie mógł go znaleźć, ciągle coś było nie tak. Po pewnym czasie jego entuzjazm mocno przygasł i zwyczajnie miał doła i to przeciągającego się. Monika wspierała go, jak mogła, szukając z nim lokalu, a później zachęcając do podjęcia wymarzonych studiów. Cierpiała na tym jej praca, ale nie skarżyła się.
Gdy wreszcie znalazł się lokal, okazało się, że Monika jest w ciąży. Na dodatek okazało się, że Andrzej dostał się na wymarzone na studia. Wiedział, że może być mu ciężko pociągnąć te wszystkie rzeczy naraz, z czegoś musiał zrezygnować. Postanowił zrezygnować z dziecka. Ale Monika nie chciała się zgodzić.
Pociągnęli wszystkie tematy.
Gdy Kinga się urodziła, Andrzej miał się nią zajmować, lecz wciągnęło go życie studenckie. Gdy Kinga miała 3 miesiące, powiedział otwarcie żonie, że skoro chciała córkę, to niech się nią zajmuje i pojechał z kolegami ze studiów na wycieczkę.
Monika zorganizowała casting na opiekuna do dziecka i takiego zatrudniła, o co Andrzej po swoim powrocie miał pretensje, że to nie matka osobiście zajmuje się dzieckiem tylko jacyś obcy. Monika w tym czasie ogarniała Kubę i Kingę, i do tego pracowała będąc jedynym żywicielem rodziny.
Firma Andrzeja po niecałym roku splajtowała, a właściwie została zamknięta, gdyż po prawdzie nigdy nie przyniosła zysku, a uruchomiona została i istniała tylko dzięki środkom zarobionym przez Monikę, która cały czas dotowała jej działalność.
Relacje pomiędzy małżonkami były coraz trudniejsze. Gdy Andrzej ukończył wreszcie studia, zapowiedział małżonce, że wyprowadzi się do ich drugiego mieszkania zaraz po tym, gdy je wyremontuje. Monika nie oponowała, bardzo starając się jednak przekonać męża do zmiany stanowiska, zapewniając, że go kocha i może się dla niego jeszcze bardziej poświęcić. Andrzej sprawdził w praktyce postawę żony przysyłając do niej po zapłatę fachowców, których sam zatrudnił przy remoncie mieszkania. Monika pokornie regulowała należności, wierząc naiwnie, że Andrzej dostrzeże jej dobro i zmieni decyzję o wyprowadzce.
Tak się jednak nie stało. Pod koniec roku, tuż przed świętami Andrzej wyprowadził się ze wspólnego domu. Zabrał ze sobą dzieci. Monika chciała, żeby on wrócił, nie chciała eskalacji problemów i dlatego nie próbowała robić niczego na siłę. Dzieci początkowo cieszyły się, że mają teraz dwa domy i rzeczywiście początkowo przebywały w równym stopniu w obu, w czym Andrzej nie przeszkadzał, a Monika skupiała się bardziej na zachęceniu męża do powrotu. Andrzej przyjeżdżał do wspólnego domu (miał klucze), gdy Monika była w pracy i robił pranie, ale też zabierał sukcesywnie różne rzeczy.
Jednak po pewnym czasie stało się jasne, że Andrzej nie zamierza wrócić do żony. Zaczęły się pojawiać informacje, że Andrzeja odwiedza jakaś kobieta w jego nowym miejscu zamieszkania. Sytuacja zaogniła się mocno, gdy Andrzej (który ciągle nie pracował i tym samym dysponował większą ilością czasu) ograniczył Monice czas, jaki ta mogła spędzać z dziećmi. Ciągle zapracowana nie miała możliwości przyjeżdżania po dzieci do szkoły i przedszkola przed godziną zakończenia zajęć – tak jak czynił to Andrzej. Dochodziło do sytuacji, że dzieci pod szkołą wyrywały się do mamy, lecz tata fizycznie próbował je zatrzymać, gdy usiłowały wyjść z jego samochodu. Na błagania Moniki o zachowanie umiaru w tych postępkach Andrzej pozostawał głuchy. Gdy pewnego razu Andrzej przyjechał do domu pod nieobecność Moniki i pozabierał różne sprzęty domowe, w tym osobisty komputer Moniki ze zdjęciami dzieci z całego ich dotychczasowego życia, Monika zmieniła w domu zamki. Sprawa kradzieży przez Andrzeja komputera Moniki szybko została umorzona przez policję, gdyż, jak wyjaśniła policja, przedmiot ten wchodził w skład majątku wspólnego.
W kwietniu wpłynął do sądu pozew rozwodowy, gdzie Andrzej
żądał rozwiązania małżeństwa z winy żony powołując się na przemoc psychiczną, jaką żona miała wobec niego stosować. Zażądał też, aby dzieci zamieszkały z nim, a od Moniki chciał uzyskać wysokie zabezpieczenie na czas trwania procesu o rozwód. Monika kierując się troską o dzieci i mając świadomość, że dzieci potrzebują obojga rodziców, w odpowiedzi wniosła o opiekę naprzemienną.
Dzieci nie mogły już swobodnie przebywać u obojga rodziców, Andrzej starał się jak najbardziej ograniczyć mamie możliwość spotykania się z dziećmi. Po mediacjach ustalono istniejący sposób sprawowania opieki naprzemiennej nad dziećmi i kwotę, którą Monika zaczęła płacić Andrzejowi, co wkrótce zostało usankcjonowane przez sąd prowadzący sprawę rozwodową postanowieniem tymczasowym.
Na początku nowego roku szkolnego Andrzej zawiadomił telefonicznie Monikę, że dzieci zmieniły szkołę i przedszkole na te, które leżały bliżej jego miejsca zamieszkania. Monika początkowo wściekła się i nie chciała się na to zgodzić, bo przecież Kuba chodził do jednej z najlepszych szkół w mieście, gdzie w dodatku nie było łatwo się dostać. Jednak pod wpływem tłumaczeń Andrzeja, że przecież teraz dzieci chodzą do placówek, które są bliżej jej pracy, a także, żeby dzieci nie czuły dyskomfortu zmiany szkół podczas roku szkolnego – Monika nie walczyła z zaistniałą sytuacją.
Andrzejowi nie podobało się rozstrzygnięcie sądu, które nie przyznawało mu zabezpieczenia tymczasowego w wysokości kilkunastu tysięcy złotych o które wnosił ani też nie pozwalało mu stać się faktycznie rodzicem „pierwszoplanowym”. Gdy jego zażalenie zostało oddalone po kilku miesiącach, postanowił zmusić sąd do zmiany orzeczenia. W tym celu posłużył się fortelem.
Tuż przed świętem Bożego Ciała zabrał Kubę ze szkoły jeszcze przed czwartą lekcją, pomimo że tego dnia, zgodnie z umową pomiędzy Andrzejem i Moniką zawartą via mail, miało dojść do zamiany dni opieki. Monika po zabraniu córki z przedszkola i przekonaniu się o nieobecności syna w szkole pojechała do miejsca zamieszkania Andrzeja. Był ciepły czerwcowy dzień i okna do znajdującego się na piętrze mieszkania były otwarte, jednak nikt nie reagował na kilkuminutowe nawoływania Moniki, która wzywała syna i męża po imieniu. Nikt nie reagował również na dźwięk domofonu. Po pewnym jednak czasie Andrzej wszedł zdecydowanym krokiem z ulicy na teren podwórza pod mieszkaniem, gdzie znajdowała się Monika. Andrzej głośno i stanowczo zaczął domagać się, żeby Monika wypuściła z samochodu córkę, stwierdzając, że to nie jest jej czas opieki. Argumentacja Moniki, że przecież tak się umówili, że zamieniają dni opieki, na Andrzeju nie robiła wrażenia. Po chwili z mieszkania Andrzeja wyszła młoda silnie zbudowana i silnie wytatuowana kobieta. Monika słyszała już od dzieci, że tata spotyka się z Ewą, ale nigdy jej jeszcze nie widziała. Ewa, jak się okazało, była zawodniczką MMA. Na pytanie Moniki, kim jest ta osoba, usłyszała tylko od Ewy, że ma „zrobić wypad”. W tym momencie Andrzej wespół z Ewą zaczęli szarpać i zwyczajnie bić Monikę, która po kilku sekundach poczuła piekący ból gazu rozpylonego z kilku centymetrów prosto w oczy. Monika upadła i straciła możliwość widzenia. Wrzaski towarzyszące sytuacji zwabiły ciekawskie osoby trzecie. Jedną z nich okazała się znajoma Moniki, Krysia, stanowcza kobieta, która zainterweniowała głośnym protestem przeciwko biciu bezbronnej kobiety i wezwała policję oraz pogotowie widząc sytuację Moniki. Pogotowie i policja wkrótce przyjechali, a tymczasem Andrzej i Ewa schowali się w mieszkaniu wymuszając na Monice groźbą wybicia szyb w samochodzie – oddanie Kingi. Gdy przyjechali policjanci, sporządzili oni najpierw notatkę po rozmowie z Andrzejem i Ewą, a później podeszli do Moniki, której w karetce pogotowia udzielano pomocy i zapytali „jaka jest jej wersja”, a następnie na miejscu rozstrzygnęli, że to zwykła kłótnia małżeńska i odjechali.
Prokuratura po zawiadomieniu Moniki o pobiciu, niebawem umorzyła postępowanie stwierdzając, że kłótnia rodzinna nie narusza interesu publicznego.
Kontakty Moniki z dziećmi w czasie wakacji odbyły się zgodnie z postanowieniem sądu. Po wakacjach Monika pojechała na rozpoczęcie roku szkolnego do szkoły, do której w ubiegłym roku szkolnym chodził Kuba. Tu jednak dowiedziała się, że nikt jej dzieci nie widział. Zaczęła się domyślać, że Andrzej wyprowadził się z Łodzi do rodzinnego (dla niego) Gdańska. Obdzwoniła wszystkie szkoły w okolicy gdańskiego mieszkania Andrzeja, które otrzymał on po zmarłych dziadkach. Monika pojechała w pierwszy czwartek września do Gdańska, gdy zgodnie z postanowieniem sądu, skontrolowanym przez drugą instancję, miała przejąć opiekę nad dziećmi (zwaną kontaktami) do niedzieli. Swojego prawa do opieki nad dziećmi, tj. kontaktów, które przypadały od środy w tygodniach nieparzystych, nie była w stanie realizować ze względu na odległość i pracę. To ona została również wkrótce obciążona przez sąd obowiązkiem przyjeżdżania po dzieci i odwożenia ich „po skończonych kontaktach”.
Andrzej wiedząc o tym, wniósł o zmianę postanowienia w przedmiocie kontaktów matki z dziećmi na takie, jakie wniósł w zażaleniu, które zostało oddalone przez sąd apelacyjny. Tym razem sąd ochoczo zmienił swoje postanowienie w tym przedmiocie, dokładnie pod dyktando Andrzeja. Monika mogła teraz przyjeżdżać po dzieci raz na dwa tygodnie w weekendy, pokonując przy tym setki kilometrów w każdą stronę.
I pokonywała te kilometry, skrupulatnie przestrzegając postanowienia sądu pod względem dat i godzin. Dzieci zawsze chętnie spotykały się z mamą, pomimo że tata mieszkający teraz z Ewą, nie był entuzjastycznie nastawiony do Moniki.
W procesie rozwodowym, gdy stało się jasne, jacy świadkowie będą zeznawać po każdej ze stron, Andrzej wycofał się z żądania orzekania winy małżonki.
Monika jeździła do dzieci, często jeżdżąc po dzieci w piątek, wracając od razu do Łodzi zgodnie z wolą dzieci, które chciały się spotkać ze swoimi przyjaciółmi, a w niedzielę odwożąc je do Gdańska i natychmiast wracając, aby rano pójść do pracy.
W styczniu kolejnego roku odbyło się badanie w OZSS, gdzie dzieci przyprowadzone przez ojca, gdy tylko zobaczyły mamę entuzjastycznie rzuciły się ku niej, wdrapując się na kolana i przytulając. Andrzej usiłował oderwać dzieci od matki, co obserwowali pracownicy placówki, co jednak nie znalazło żadnego odzwierciedlenia w wyniku badania. Wynik badania w ogóle nie był rozstrzygający, jednak lekko przechylał szalę wagi rozstrzygającej, który rodzic jest pierwszoplanowy, a który ma tylko płacić – na korzyść Andrzeja.
Nastawienie dzieci, które czekały z radością na kontakty z mamą zmieniło się po upływie 10 miesięcy jeżdżenia Moniki, gdy doszło do wymiany zamków w domku letniskowym małżonków, z którego dotychczas, tj. od wyprowadzki Andrzeja, korzystali na przemian, nie wchodząc sobie w drogę. Domek leżał w połowie drogi pomiędzy Łodzią a Gdańskiem. Monika otrzymała telefon z ośrodka, na którym znajdował się domek, że obsługa nie może wejść do domku w celach technicznych. Okazało się, że zamki w domku zostały zmienione. Monika, gdy przyjechała na miejsce, poleciła wymianę zamków. Andrzej, który w następny piątek wieczorem przyjechał do domku z dziećmi, nie mógł do niego wejść. Pomimo październikowego chłodu, zamiast pojechać z dziećmi do nieodległego hotelu, pozostał na noc w samochodzie. Z dziećmi. Zmarzli bardzo, a rano Andrzej wywiercił zamki. Andrzej wykorzystał sytuację, aby wyjaśnić dzieciom, że mama nie tylko pozbawiła ich możliwości mieszkania w ich domu w Łodzi, ale chce też zagarnąć dla siebie domek letniskowy. Od tego czasu dzieci były nastawiane jednoznacznie negatywnie przeciwko matce.
Monika była zszokowana zachowaniem dzieci, gdy przyjechała „zrealizować kontakty”, jakie nakreślił sąd. Dzieci nie wychodząc z mieszkania przez okno wykrzyczały do niej, że nigdzie z nią nie pójdą, bo przez nią bardzo zmarzli.
Monika postanowiła spotkać się z dziećmi w szkole pod nieobecność ojca. Specjalnie w tym celu udała się do Gdańska, gdzie udała się do dyrekcji szkoły. Dowiedziała się na miejscu, że Andrzej był kilka dni temu w szkole, gdzie opowiedział dyrektorowi i psycholog szkolnej, jak to Monika prześladuje psychicznie jego i dzieci, w związku z czym musiał uciekać do Gdańska, a poza tym dzieci mamy się boją. Pani psycholog z dyrektorem byli zdezorientowani, ale po dłuższych naleganiach Moniki postanowili wezwać dzieci do gabinetu, aby spotkały się z matką. Monika nie miała przecież ograniczonej władzy rodzicielskiej. Młodsza Kinga bardzo ucieszyła się, gdy zobaczyła mamę i wyraziła zdziwienie, gdy zadano jej pytanie, czy chce się spotkać z mamą w weekend, oświadczając, że oczywiście, że chce i nie może się już doczekać! Natomiast starszy Kuba, gdy usłyszał, że mama jest w szkole, najpierw bardzo się ucieszył, a następnie rozpłakał się i powiedział, że nie chce się spotkać z mamą, bo ta zmieniła zamki w domku letniskowym.
Monika nie poddawała się i przez kolejne kilka miesięcy, regularnie co dwa tygodnie przyjeżdżała po swoje dzieci, jednak postawa dzieci nastawionych przez ojca i jego konkubinę podczas tych kontaktów była odzwierciedleniem wrogiej postawy ojca.
Monika złożyła jeszcze w listopadzie do sądu wniosek o przymuszenie do wykonywania kontaktów. Sąd nie spieszył się, zaś Monika nie mogła nawet zobaczyć dzieci w czasie wyznaczonym jej przez sąd, zarówno weekendowych jak i święta, Sylwester czy w ferie. W ferie, mimo że sąd ustalił, że dzieci mają z nią spędzić pierwszy tydzień, Monika mogła zobaczyć dzieci co najwyżej na Facebooku Andrzeja, jak jeżdżą z nim i Ewą na nartach w czasie, w którym miały być z nią.
Na początek kwietnia sąd w Gdańsku wyznaczył termin posiedzenia w sprawie o przymuszenie do wykonywania kontaktów. I stał się cud. Gdy Monika po raz kolejny przyjechała do dzieci, nagle okazało się, że dzieci chcą się spotkać z mamą! Młodsza Kinga miała nawet przygotowany dla mamy rysunek. Dzieci, jak gdyby nigdy nic, chętnie spotykały się teraz z mamą w terminach wyznaczonych przez sąd. Spędzili miło Święta Wielkanocne z rodziną Moniki, długi weekend majowy i jeszcze 2 weekendy. Jednak, gdy Monika postanowiła po raz kolejny odzyskać możliwość korzystania z domku letniskowego i zmieniła w nim zamki, informując jednak o tym Andrzeja mailem – okazało się, że dzieci jednak już znowu nie chcą spotykać się z mamą. Monika zaczęła znowu być dla dzieci wrogiem traktowanym z pogardą i nienawiścią.
Po zakończeniu roku szkolnego dzieci miały zaplanowany obóz sportowy w okolicach Łodzi. Monika postanowiła udać się tam na spotkanie z dziećmi, mimo że to nie był „jej czas” określony przez sąd, ale wiedziała, że przy dzieciach nie będzie ojca ani jego konkubiny, która dotychczas wespół z ojcem skutecznie „broniła” dostępu matki do dzieci. Gdy przyjechała na teren obozu i dowiedziały się o tym dzieci od kierownika obozu, zarówno Kuba jak i Kinga podbiegli z wielką radością do mamy i ściskały ją bardzo długo i bardzo mocno. Rozmawiali długo i nie mogli się sobą nacieszyć. Monika pojechała dopiero, gdy dzieci miały pójść na kolację. Przyjechała jeszcze raz na obóz i reakcja dzieci była taka sama jak poprzednio. Kilka dni po obozie miały się zacząć wakacje, podczas których, wg orzeczenia sądu, dzieci miały spędzić z mamą pierwsze dwa tygodnie lipca, a później sierpnia.
Gdy Monika przyjechała po dzieci okazało się, że dzieci nie chcą spędzić z mamą wakacji, gdyż, jak wyjaśniły,
nie mogą, bo mama zmieniła zamki w domku letniskowym. Monika nie wdała się z dziećmi w polemikę, uznała, że to nie ma sensu. Monika odjechała z nosem na kwintę. Na początku sierpnia, gdy Monika znowu przyjechała po dzieci, sytuacja powtórzyła się.
Po wakacjach Monika przyjechała do Gdańska na rozpoczęcie roku szkolnego, żeby spotkać swoje dzieci. Gdy zbliżała się godzina rozpoczęcia uroczystości i nie zauważyła ich nigdzie, tknął ją niepokój. Co ciekawe, poczuła taki niepokój już kilka tygodni wcześniej i złożyła do sądu apelacyjnego, gdzie toczyła się sprawa odwoławcza, wniosek o zakazanie Andrzejowi zmieniania dzieciom szkoły. Monika miała niejasne przeczucie, że Andrzej jest w stanie zrealizować swój dawno wykrzyczany Monice zamiar wyprowadzenia się z dziećmi do Arizony, gdzie mieszkała od lat kuzyn Andrzeja. Sąd jednak ten wniosek oddalił.
Monika odnalazła wychowawców dzieci, od których dowiedziała się, że oni również nie widzieli dzieci w tym dniu. Wychowawca Kingi natomiast opowiedział Monice, jaki miał problem w ubiegłym roku szkolnym na skutek paszkwilu, jaki Andrzej napisał przeciwko niemu do kuratorium. Na szczęście sprawa została wyjaśniona pozytywnie dla nauczyciela.
Monika ze szkoły udała się pod mieszkanie Andrzeja, gdzie natknęła się na matkę byłego męża, od której usłyszała cierpkie i raniące słowa, że skoro nie potrafi zajmować się dziećmi, to więcej ich nie zobaczy. Monika już wiedziała, że Andrzej z dziećmi wyjechał za granicę. Po pewnym czasie dowiedziała się, że dzieci wraz z ojcem przebywają w Anglii.
Po miesiącu od wyjazdu Andrzej złożył do sądu wniosek o zgodę na wyjazd dzieci za granicę. Sąd wniosek oddalił. Po miesiącu od rozpoczęcia roku szkolnego Andrzej stawił się do sądu apelacyjnego na przesłuchanie w sprawie odwoławczej, podczas którego na pytanie sędziego, jak sobie wyobraża teraz realizację przez matkę przysługujących jej kontaktów, nie potrafił odpowiedzieć i po prostu milczał.
Wszczęcie i przeprowadzenie procedury z konwencji haskiej zajęło Monice mnóstwo czasu i pieniędzy przeznaczonych na tłumaczenia. Sąd angielski zaraz po wszczęciu procedury, w postanowieniu tymczasowym nakazał, aby raz w tygodniu przez godzinę dzieci rozmawiały z mamą za pomocą Skype lub podobnej aplikacji. Andrzej, widocznie obawiając się konsekwencji nieprzestrzegania orzeczenia sądu angielskiego (inaczej aniżeli w przypadku orzeczeń polskich sądów, którymi gardził w zakresie nakładanych na niego obowiązków), organizował te połączenia, pozbawiając je przy okazji jakiejkolwiek intymności przez nagrywanie ich na wideo, które później filmy dostarczy do sądu w Polsce.
Sąd angielski na początek grudnia wyznaczył rozprawę, podczas której zapadło orzeczenie, że Andrzej wraz z dziećmi ma wrócić do Polski na koszt Moniki. W orzeczeniu tym Monika została zobowiązana do niewytaczania Andrzejowi sprawy o porwanie rodzicielskie, a także aby nie zbliżała się do mieszkania Andrzeja w Gdańsku za wyjątkiem dni kontaktów z dziećmi ustalonymi przez sąd polski. Powrót z Anglii miał miejsce w dniu, w którym zgodnie z orzeczeniem polskiego sądu dzieci miały rozpocząć swój świąteczny pobyt z matką. Tak się jednak nie stało.
Rozpoczął się okres znacznie gorszy od dotychczasowego. Gdy w styczniu Monika pojechała pierwszy raz na „kontakty”, z mieszkania wyszedł Andrzej, dzieci i siostra Andrzeja – Anna. Jakiekolwiek usiłowania Moniki podejścia do dzieci lub odezwania się do nich były natychmiast brutalnie tłumione krzykiem, wyzwiskami, a także rękoczynami ze strony Anny, która nie wahała się użyć w obecności dzieci pod adresem Moniki słów obelżywych i knajackich. Nie wahała się również popychać, odpychać i zwyczajnie uderzyć Moniki. Andrzej stał z boku i wtórował słownie siostrze. Gdy Monika przyjechała ponownie po dwóch tygodniach, sytuacja nasiliła się. Tym razem Anna, od której można było wyczuć zapach alkoholu, nie hamowała się w swoich zapędach bokserskich ani w usiłowaniach wulgarnego zelżenia Moniki w obecności dzieci. Andrzej z milczącą aprobatą przyglądał się sytuacji, zaś dzieci krzyczały, że to nie jest już ich matka, mają nadzieję, że spłonie w piekle, itp. Za każdym razem, w obecności Moniki, Andrzej wzywał przez telefon policję twierdząc, że jest „nachodzony” przez byłą żonę, która jest pod wpływem alkoholu. Jednak policja nie przyjeżdżała, natomiast po każdej próbie kontaktu Monika udawała się na komisariat, gdzie poddawała się badaniu alkomatem i gdzie sporządzano notatkę z jej relacji na temat incydentu.
Wkrótce po powrocie Andrzeja z dziećmi do Polski odbyło się badanie uzupełniające w tym samym OZSS co poprzednio. Tym razem postawa dzieci była zupełnie inna aniżeli podczas pierwszego badania mającego miejsce 2 lata wcześniej, a 1,5 roku od czasu pełnego izolowania mamy od jej dzieci. Pracownicy placówki dostrzegli, że dzieci kompletnie idealizują ojca i kompletnie demonizują matkę, zaprzeczając jakimkolwiek radosnym chwilom z nią związanych i twierdząc, że jeśli odczuwali jakąś przyjemność w jej obecności, to było to wynikiem jej manipulacji. U każdego z dzieci zdiagnozowano zaburzenia adaptacyjne co u Kuby przybrało postać depresyjno-lękową. Stwierdzono, że dzieci są w ścisłej koalicji z ojcem, który nadal traktuje ich jako powierników swoich problemów z byłą żoną. Dzieci postrzegają świat jako wrogi i zagrażający, a każdego kto uważa inaczej, uważają za zmanipulowanego przez ich matkę. Za wszystkie te przerażające objawy badający w swoich wnioskach uczynili odpowiedzialnymi oboje rodziców. Po równo. Uznano, że dzieci związane są uczuciowo z ojcem, z którym się identyfikują i pod opieką którego się znajdują, a więź z matką jest zaburzona ze względu na konflikt pomiędzy rodzicami i obecnie utrzymywanym przez ojca konfliktem lojalności, w wyniku którego dzieci odrzuciły emocjonalnie matkę, wobec której deklarują niechęć.
Alienacji rodzicielskiej ani syndromu sztokholmskiego OZSS nie dostrzegł, zapewne z braku wiedzy.
Po jeszcze jednej nieudanej próbie kontaktów Moniki został w kraju ogłoszony stan pandemii i związany z tym zakaz przemieszczania się. Monika nie mogła już „realizować kontaktów”. W kwietniu, na wniosek Andrzeja, sąd apelacyjny zmienił orzeczenie w zakresie kontaktów Moniki z dziećmi w ten sposób, że obciął Monice kontakty do dwóch razy w miesiącu po 4 godziny i tylko w obecności kuratora. Gdy zluzowano obostrzenia pandemiczne, Monika podjęła znowu wyjazdy do dzieci, jednak efekty były takie, jak dotychczas: dzieci były do niej nastawione jednoznacznie wrogo, w niedorzeczny sposób tłumaczące powody swojej niechęci wobec matki, a przy tym odnoszące się do ojca niemal jak do istoty niebiańskiej, nieskalanej. Spotkaniom towarzyszył teraz kurator, który przerywał kontakty po kilku minutach, gdy dzieci uciekały przed matką. Andrzej jednak zawsze był w pobliżu, dawał odczuć swoją obecność.
W tle toczyła się sprawa o podział majątku Andrzeja i Moniki. Andrzej nie był zainteresowany szybkim zakończeniem tej sprawy, nie stawiał się na terminy, zmieniał zdanie, skupiał się na mało istotnych niuansach. Jako że na ich wspólnym domu, nadal zamieszkałym przez Monikę, a opuszczonym przez Andrzeja z jego inicjatywy już 5 lat wcześniej – ciążył duży kredyt, Monika zaproponowała sprzedaż domu. Gdy sprzedaż domu przedłużała się, doszło do „wizyty” Andrzeja w domu wraz z dziećmi. Jako że dzień był ciepły, drzwi na taras były otwarte. Andrzej wraz z dziećmi weszli przez taras i zaskoczonej Monice zakomunikował, że skoro ona nie sprzedaje domu, to teraz on tu będzie mieszkał ze swoimi koleżankami i siostrą, ażeby dom przygotować do sprzedaży. Przy okazji doszło oczywiście do awantury, a Monika wiedząc, że nie wyprosi byłego męża, wezwała policję, która na szczęście dosyć szybko przyjechała, tuż przed przybyciem koleżanki Andrzeja, która nie odważyła się wejść do domu pomimo zachęcania przez Kubę. Dzieci od początku tego incydentu wykazywały agresję i wrogość wobec matki, ignorując jej wezwania do uspokojenia się. Andrzej miał po prostu wiernych i posłusznych żołnierzy w osobach 12 i 9-letnich dzieci. Po dłuższych negocjacjach z udziałem policjantów udało się wyperswadować Andrzejowi, żeby jednak opuścił dom zajmowany przez Monikę. Pomimo apeli mamy, dzieci nie chciały pozostać w domu. Ustalone mediacje skończyły się niczym.
W październiku sąd apelacyjny rozstrzygnął apelacje obu stron od wyroku rozwodowego, regulującego też opiekę nad dziećmi. Z orzeczenia wynika, że Monika, która wnosiła o przyznanie jej opieki nad dziećmi, nie może tej opieki sprawować, gdyż jej nie sprawuje już od dłuższego czasu. Sąd jeszcze bardziej ograniczył Monice kontakty z dziećmi – do jednego czterogodzinnego kontaktu w miesiącu, tylko w obecności kuratora. Żadnych wakacji, ferii, świąt ani innych uroczystości. Dzieci zostały poddane całkowicie Andrzejowi, wobec którego sąd dopatrzył się nieprawidłowości w sprawowaniu opieki, wobec czego Andrzej ma się poddać kontroli kuratora, a poza tym oboje rodzice mają odbyć terapię w celu podniesienia kompetencji rodzicielskich. Sąd nie dostrzegł związku pomiędzy zachowaniem Andrzeja a agresywnym i pełnym pogardy zachowaniem dzieci. Lekceważąco potraktował wyjazd do Anglii i powrót nakazany w trybie konwencji haskiej, a incydent z najściem na dom zajmowany przez Monikę po prostu zignorował, podobnie jak przebieg „kontaktów” z atrakcjami w postaci rękoczynów, itp. Nie dostrzegł związku zdiagnozowanych zaburzeń adaptacyjno-lękowych u obojga dzieci z izolacją dzieci od matki. Zaburzenia te nastąpiły po rozpoczęciu okresu izolacji matki od dzieci przez ich ojca. We wszystkich zachowaniach dzieci sąd dostrzega konsekwencje konfliktu pomiędzy rodzicami, który faktycznie jest konfliktem o dostęp matki do dzieci. Sąd uznał Monikę na równi odpowiedzialną za istniejącą sytuację, wobec czego jeszcze bardziej ograniczył jej możliwości jakichkolwiek relacji z dziećmi.
Sytuacja trwa.
P.S.
Wszystkie postaci i wydarzenia są prawdziwe za wyjątkiem imion, nazw i płci bohaterów.
P.S. 2
Alienacja rodzicielska – to zachowania prowadzące do powstawania zaburzeń w relacji między dzieckiem a drugim z rodziców i niszczących ich wzajemne więzi. Zachowania te często przybierają formę przemocy emocjonalnej wobec dziecka, manipulowania strachem i lękami dziecka, a także okazywania niechęci do drugiego rodzica w obecności dziecka. W efekcie takich zachowań, u dzieci, które ich doświadczają, mamy do czynienia z występowaniem gniewu, agresji, depresji, uzależnień, obniżonej samooceny, nadpobudliwości, a także innych problemów zdrowotnych. Definicja pochodzi z uzasadnienia druku 63, senackiego projektu zmian w Kodeksie Rodzinnym i Opiekuńczym i Kodeksie Karnym.
Senacki druk 63 wprowadza opiekę naprzemienną jako podstawowy, ale nie jedyny sposób ustalania opieki nad małoletnimi w przypadku rozpadu związku. Odchodzi od utrwalonej praktyki wyłaniania lepszego rodzica, któremu przyznawane są dzieci i gorszego, na którego nakładany jest obowiązek alimentacyjny. Ojcowie we współczesnej rodzinie coraz częściej w jednakowym stopniu angażują się w opiekę nad dziećmi jak matki.
W ponad 96% orzeczeń określających sposób sprawowania opieki nad dziećmi po rozwodzie, rodzicem dominującym jest matka.
Problem alienacji rodzicielskiej w Polsce narasta w zastraszającym tempie.
szczeciński prawnik