Zacznę pogodnie, bo felieton jest ponury i niepoprawny politycznie. Przyjęliśmy drugą dawkę szczepionki Pfizera w ramach grupy „0” i permanentnego narażania się na „Covid-19”. Podobno Pfizer działa też na odmianę londyńską, kalifornijską, brazylijską i południowo-afrykańską wirusa. Tych odmian będzie jeszcze więcej, bo wirus mutuje. Poza tym zostanie z nami na zawsze.
Po iniekcji czuliśmy ból w miejscu wkłucia, ale nic poza tym. Ból szybko ustąpił. Nie umarliśmy. Przypominam sobie zajęcia z mikrobiologii i z chorób zakaźnych. Pani Prof. M. chyba nie przewidywała, że zły los spotka jej studentów w XXI wieku. Zajmowaliśmy się wtedy bakteriami i wirusami innymi niż „Covid-19”. Z czasem Państwo MM nie mogąc pogodzić się ze starością i zniedołężnieniem, odebrali sobie życie. Nie chcieli żyć – tak jak pani w TV – 150 lat. Na razie wszystko wskazuje na to, że problemy z koronawirusem i aborcją, o której pisałam, będą przypominać o sobie często. I niepotrzebnie teraz przedstawiono uzasadnienie wyroku TK, co należy interpretować jako początek końca ugrupowania rządzącego. Już pisałam, że musi zakończyć się coś, aby coś innego zaczęło funkcjonować. Nad przyczynami strajku kobiet i protestów przeciwko ustawie antyaborcyjnej niech się zastanawiają politolodzy, socjolodzy et cetera. Oczywiście można wszystko zrzucić na Unię Europejską, twór dziwny, dwuznaczny, powodujący utratę specyfiki poszczególnych krajów, wprowadzający jedną walutę, szerzący globalizację, ekologię, dechrystianizację, apostazję. Gender, LGBT, posunięcia dyskusyjne papieża Bergoglio i wyzwolenie kobiet uzupełniają chaos, w którym żyjemy. Osoby strajkujące znają ustawę antyaborcyjną albo bardzo dobrze, dobrze albo nie znają jej wcale. Widziały w TVN dzieci z zespołem Edwardsa, tj. z trisomią chromosomu 18, z zespołem Pataua, tj. z trisomią chromosomu 13, to im wystarczy. I dlatego strajkują. W proteście kobiet biorą udział również panie, które aborcji dokonały i zagłuszając wyrzuty sumienia, poczucie winy – idą, aby udowodnić, że postąpiły słusznie. Bo przypominają sobie okoliczności, w jakich podjęły tę decyzję. Obawiały się bowiem – ujawniając ciążę – komentarza, złości rodziny, sąsiadów, otoczenia z uczelni, z pracy itd. Pocieszają się, że wówczas nie miały warunków do urodzenia dziecka, były w trudnej sytuacji materialnej, mieszkaniowej, studiowały, nie pracowały. Nie miały wsparcia ze strony partnera, który „zniknął”, był, ale nie uczestniczył w podejmowaniu decyzji lub przeciwnie namawiał albo wręcz zmuszał kobietę do usunięcia ciąży. W marszu kobiet idą panie, które tkwiły przez jakiś czas w związku, obecnie są same i nic nie wskazuje na to, aby mogły zajść w ciążę z obiektem westchnień, bo go po prostu nie ma. Na wypadek zajścia w ciążę „przez przypadek”, nie widzą powodu, aby tę ciążę donosić. I urodzić dziecko. Niezależnie bowiem od wszystkiego jest to wysiłek i praca do końca życia. W marszu kobiet uczestniczą dziewczęta, które wielokrotnie nie znają budowy wewnętrznych narządów płciowych, a chłopcy mają trudności ze zlokalizowaniem u siebie np. prostaty. Wreszcie w strajku i marszu kobiet uczestniczą dzieci płci obojga, które nie mają pojęcia przeciwko czemu strajkują, a określenie „aborcja” jest dla nich czystą abstrakcją. Nie wiedzą, czego zabieg dotyczy, na czym polega i jakie niesie za sobą konsekwencje. I dobrze, że nie wiedzą, a idą w marszu, bo wszyscy idą. Poza tym coś się dzieje i można wypełnić marszem wolny czas. Ciekawe, że preferując w swoich wystąpieniach aborcję media przedstawiają tylko jedną stronę medalu, tj. korzyści płynące z tego zabiegu, czyli pozbycie się nieudanego, chorego lub zwyczajnie – niechcianego dziecka. Brakuje natomiast informacji o odległych skutkach zabiegu: fizycznych i psychicznych. O skutkach fizycznych winien opowiedzieć się lekarz, który zabieg wykonuje, zresztą za niemałe pieniądze. Skutki psychiczne widzimy my. Przedstawiany w mediach Kolega ginekolog stwierdził, że ustawa antyaborcyjna uniemożliwia chęć niesienia pomocy kobietom, którą to pomoc koledzy ginekolodzy chcieliby okazać. Brzmi to wzniośle, ale sam zabieg i jego skutki wzniosłym nie są. Hasło: „aborcja na żądanie” jest zwyczajnie niepoważne. Nadto skandowane przez przywódczynię strajku, dla której zajście w ciążę i aborcja winny być kulturowo obce, bowiem Pani L. deklaruje sympatię do tej samej płci. Takie przywództwo jawi się mało wiarygodnym, podobnie jak i deklaracje pani L. Nie wchodząc w konsekwencje aborcji, niejednokrotnie mają one zasadniczy wpływ na życie kobiety. Ale umówmy się: nie tylko aborcja pozostaje w zakresie naszej pracy. Ważnym zagadnieniem, z którym my, psychiatrzy i orzecznicy równocześnie mamy do czynienia jest sytuacja, w której kobieta po urodzeniu dziecka dokonuje czynu z art. 148 k.k. lub 149 k.k. W tym miejscu pomijam sytuację, w której kobieta donosi ciążę, urodzi dziecko i zostawia je w szpitalu lub umieszcza w tzw. „oknie życia”. Oczywiście, jest to decyzja dramatyczna, ale nie budząca większych zastrzeżeń. Zdecydowanie źle jest natomiast, gdy po urodzeniu dziecka matka dokonuje zabójstwa, będącego treścią art. 148 k.k. Istnieje jeszcze tzw. dzieciobójstwo, tj. art. 149 k.k., kiedy pod wpływem porodu matka dokonuje czynu zabronionego, ale nie przypominam sobie dzieciobójstwa w swojej pracy orzeczniczej. Chyba dlatego, że oddział orzeczniczy, w którym pracowałam, był męski. Nie przypominam sobie, podobnie jak nasz medialny kolega dr J.P. nie spotkał, jak powiedział, w swojej pracy casusu podobnego do przypadku Kajetana P. Panie Doktorze, w latach 70-tych mieliśmy w oddziale na obserwacji pana, który odciął głowę swojej żonie. Odciął nożem marki Solingen, bo w TV reklamowali te noże jako krojące szybko i skutecznie. Motywacja czynu dokonanego przez J.J. nie była tak niecodzienna jak u Kajetana P., ale J.J. otrzymał też dożywocie. Nie przypominam sobie dzieciobójstwa w myśl art. 149 k.k., ale pozbawienie życia dziecka po porodzie jednorazowo orzekałam wielokrotnie. Charakter tych czynów był podobny. Dziewczęta z tzw. dobrych domów w wyniku kontaktu erotycznego zaszły w ciążę. Wiedziały, czym kontakt może skutkować i godziły się na to, ale uważały, że im to się „nie przytrafi”. Przytrafiło się, do ginekologa nie chodziły, nie zależało im na rozwoju dziecka, w domu „nikt nie wiedział”, tyła, bo miała „chorą wątrobę”. W jednym przypadku czując zbliżający się poród, wyszła z domu zabierając ręczniki i nożyczki do cięcia pępowiny i za rogiem stojąc urodziła synka. Dziecko wrzuciła do osiedlowego pojemnika na śmieci, wróciła do domu, położyła się, mówiąc, że przeżywa jutrzejszy egzamin z prawa jazdy. W następnym dniu bezdomny znalazł w śmietniku „coś”, co mu przypominało lalkę. Po bliższym obejrzeniu zorientował się, że to martwy chłopczyk. Matka dziecka nazajutrz zdała egzamin z prawa jazdy bezproblemowo. Na badanie przyjechała własnym samochodem, już zamężna, planująca kolejną, „legalną” ciążę. Pytana o poprzednią – dziwiła się, dlaczego wszyscy się jej „czepiają”. Rodzice oczywiście nic nie wiedzieli i niczego się nie domyślili. Ojciec dziecka już „nie istniał”. Postawiono jej zarzut z art. 148 k.k. Nie orzekliśmy warunków ówczesnego art. 25 § 1 ani 25 § 2 k.k. Podobnie było w pozostałych przypadkach. Rodzina „nic” nie wiedziała, ciężarna do lekarza nie chodziła, z góry zakładała, że dziecka się „pozbędzie”, tyła, bo miała „chorą wątrobę” albo jadła w nadmiarze kapustę. Urodziła, tj. wyszła do WC „na piętrze”, dziecko mocno owinęła ręcznikami i jak przestało się ruszać, to zawiniątko przyniosła do mieszkania i położyła na lodówce. Co zaraz dostrzegł ojciec kobiety. W innym przypadku martwe dziecko schowała do torby podróżnej i położyła za szafę. W jeszcze innym – wyszła do „wychodka”, tam dziecko urodziła i wrzuciła do „środka”. Dziecko udusiło się ekskrementami. To było jej drugie dziecko. Z pierwszym postąpiła podobnie, ale wówczas sprawa „nie wydała się”. Ojcem dzieci był stale inny młodzieniec ze wsi. Zgodziła się na kontakt erotyczny i ciążę, bo miała nadzieję, że chłopak ożeni się z nią.
Z bardzo wielu rodzących po latach ujawniła się tylko jedna kobieta, która po pozbawieniu życia dziecka nie ułożyła sobie życia, nie miała już potomstwa, nie wyszła za mąż, cierpiała na ciężkie, przewlekłe zaburzenia depresyjne i odebrała sobie skutecznie życie. W jednym przypadku, dziecko urodzone, pozostawione w szpitalu i adoptowane, w jakiś sposób dotarło do matki biologicznej, która nie wpuściła go do mieszkania i chłopiec przez kilka dni uparcie wracał do kobiety, śpiąc na wycieraczce pod drzwiami mieszkania. Znamy również nie najgorzej losy rodziców, którzy z braku własnego – adoptowali dziecko pozostawione w szpitalu, w „oknie życia”, w domu dziecka. Zwłaszcza jeden głośny przed wielu lat przypadek, w obronie którego stawali ówcześni celebryci PRL.
Małżeństwo S. adoptowało kilkuletniego chłopca A. z domu dziecka. Chłopiec rósł, ukończył bez problemów szkołę podstawową, liceum, studiował na Politechnice Szczecińskiej. W pewnym okresie matka A. owdowiała. W czasie Świąt Bożego Narodzenia A. przyznał się matce, że studia na wydziale elektrycznym przerwał. Matka zaczęła mieć pretensje do syna, że z ojcem poświęcili mu życie, że go adoptowali, że chcieli jak najlepiej, a on ich zawiódł. Zdenerwowany A. zaczął matkę bić po głowie „dziadkiem do orzechów” tak skutecznie, że kobieta zmarła. Wyniósł ciało matki na balkon, owinął w dywan, potem pociął na fragmenty i systematycznie wrzucał je do WC. W przebraniu kobiecym chodził na pocztę i odbierał emeryturę matki. „Wpadł”, bo męskim głosem odpowiedział na poczcie, że nie ma drobnych. Znajomym mówił, że matka wyjechała do rodziny na Mazury. W oddziale wykazywał się nieprzeciętną inteligencją, zgodził się na wykonanie tzw. odmy mózgowej, o matce mówił źle, mając do niej pretensje, że go adoptowała „z litości”. Mimo zmian w odmie mózgowej i wielomiesięcznej obserwacji nie orzekliśmy u A.Ś. warunków ówczesnego 25 § 1 ani 25 § 2 k.k. Sprawa była głośna w kraju, „szalała” pani prok. IOM, „szaleli” celebryci zwłaszcza aktor A.H., w końcu A.Ś. otrzymał karę dożywocia, odbywał ją. Wyszedł po 20-u latach na wolność. Pojechał na południe Polski, zmienił nazwisko, ożenił się, miał dzieci, pracował jako nauczyciel (!). Po latach żona dowiedziała się o mrocznej przeszłości męża i razem z dziećmi opuściła go. Nie znamy dalszych losów A.Ś.
Pamiętamy historię młodego, uroczego blondynka, adoptowanego przez parę łódzkich naukowców. Chłopiec, mimo że był wychowywany w tzw. dobrym domu, już od najmłodszych lat sprawiał kłopoty wychowawcze, nie uczył się, nie pracował, kradł, pił, przyjmował narkotyki, w końcu pozbawił życia przypadkową osobę. Klinicznie, w czasie obserwacji urodziwy blondynek o niebieskich oczach i ujmującym sposobie bycia, prezentował klasyczne cechy tzw. psychopatycznej osobowości, o rodzicach nie wspominał w ogóle tylko martwił się o swoją przyszłość. Rodzice nie interesowali się adoptowanym synem. Chłopiec nie został orzeczony z art. 25 § 1 ani 25 § 2 k.k., otrzymał 25 lat pozbawienia wolności. W międzyczasie rodzice cofnęli oświadczenie adopcyjne.
Należy też wspomnieć o dzieciach pochodzących z tzw. związków kazirodczych. Pamiętam, że w początkowym okresie działalności oddziału przywieziono do nas na obserwację podejrzanego K. z miejscowości W. niedaleko Gdańska. Podejrzany K. jeździł okresowo do Niemiec, przedmioty tam skradzione sprzedawał tutaj i „jakoś” utrzymywał rodzinę. Rodzina to niepracująca żona i cztery córki. Spał z nimi na jednym szerokim łóżku i co noc współżył z kolejną z nich. Najstarsza zaszła w ciążę, rodząc dziecko upośledzone umysłowo. Mówiło się, że ojcem jest jakiś chłopak z wojska. Córka z dzieckiem, które dla podejrzanego było kim (?): wnuczką, córką, wyprowadziła się. Podejrzany współżył z pozostałymi. „Wpadł”, bo najmłodsza opowiedziała, co się dzieje w domu. Przesłuchiwana żona „nic nie wiedziała”, była zadowolona, że mąż utrzymuje ją i dzieci. Podejrzany w trakcie obserwacji niewiele miał do powiedzenia. Największym problemem dla niego był brak papierosów. Nie skorzystał z dobrodziejstwa art. 25 § 1 ani 25 § 2 k.k. Prokurator prowadzący sprawę K. powiedział, że w mieście W. w co drugim domu takie związki ojców z córkami istnieją, z tych związków rodzą się niepełnosprawne dzieci.
Podobną sprawę mieliśmy ze Szczecina. Szanowany powszechnie pan inżynier regularnie współżył z córką, uczennicą szkoły podstawowej. Z żoną pan inżynier nie współżył, bo była stara i schorowana. Córka była młoda i zdrowa, dlaczego więc miał tego nie robić? Taki polski Fritzl. W czasie obserwacji zachowywał się nienagannie, badanie pneumoencefalograficzne głowy (PEG) nie wykazało zmian organicznych w mózgu. Podejrzany nie został orzeczony po myśli warunków art. 25 § 1 lub 25 § 2 k.k. Z akt wynikało nadto, że córka-wnuczka rosła i kiedy osiągnęła siedem lat, jej ojciec – dziadek kazał jej się bawić jego „kukiełką”, tj. członkiem owiniętym jakąś szmatką. Córko-wnuczka była upośledzona umysłowo w stopniu znacznym.
Były to najbardziej kuriozalne przypadki orzecznicze z lat 1974-2004. Oczywiście, było ich znacznie więcej. Opisałam te, których ofiarami najczęściej padały dzieci. Jasne, że nie ma tutaj prostych reguł. Znamy przypadki dzieci adoptowanych, udanych, dobrze żyjących, pełnych szacunku do przybranych rodziców. Znamy przypadki ciąż niechcianych, przypadkowych, z których urodziły się wspaniałe dzieci, dzisiaj będące chlubą matki i nierzadko ojca. Te kobiety, które urodziły i wychowały, teraz są z tego dumne. Te, które usunęły – idą w marszu i piszą, że ciało jest ich własnością. Żadne orzeczenie, żadne TK nie będzie miało decydującego wpływu na kobietę, jak nie jej tzw. uczuciowość wyższa, a więc normy moralne, etyczne, estetyczne i zwykła przyzwoitość. Ale z tym w społeczeństwie, nie tylko naszym – jest coraz gorzej. Nie ma zasad, według których ludzie by żyli, a Dekalog – zdaniem mojego uczonego kolegi – jest zbiorem wytycznych dla ciemnych mas. Zawsze się człowiek czegoś nauczy.
Należałoby jeszcze powiedzieć o tzw. samobójstwie rozszerzonym, którego ofiarami padają dzieci. Przed laty kobieta, która wychowywała samotnie dwoje dzieci upośledzone umysłowo, podała im i sobie w nadmiarze leki, aby odejść z tego świata. Dzieci nie przeżyły, kobieta tak, odsiedziała niewielki wyrok, wyszła na wolność i natychmiast pojechała na grób synów. Tam niespodziewanie zmarła. Pamiętam, jak w szczecińskim studio TV pan redaktor był zniesmaczony zachowaniem matki pozbawiającej życia swoje dzieci. I moim bronieniem tej kobiety, u której pan redaktor żadnej depresji nie widział… Pewnie podobnie było u kobiety, która ostatnio pozbawiła życia dwoje dzieci w centralnej Polsce i siebie próbowała też.
W tych samobójstwach rozszerzonych najczęściej ofiarami są m. in. dzieci, które sprawca chce zabrać ze sobą, aby się nie męczyły, tak jak to czynił sprawca.
To są dramaty, ale nikt nie powiedział, że życie musi być bezproblemowe.