Dwa lata temu, jakoś tak w marcu, żona wyczytała o wycieczce 10-dniowej do Uzbekistanu i że to ostatnie dwa miejsca – decyzja była natychmiastowa – lecimy.
Uzbekistan
Skład grupy był niewielki – kilkanaście osób, a my jak zwykle inaczej, bo z Berlina, a nie z Warszawy. Zgodnie ze swoim zwyczajem zaopatrzyłem się w przewodnik po Azji Centralnej, mapy itd.
Co wyczytałem w przewodniku wydanym w 2012 roku? Kraj biedny, rządy dyktatorskie z dużą ilością milicji, drogi jak „ser tylżycki”, pociągi opóźnione po kilka godzin, niekomfortowe i jadące najwyżej 100 km/h, zabytki są, ale źle wyeksponowane, a poza tym miasta „kiczowate”, pieniędzy nie sposób wymienić, chyba że u „cinkciarza”. To nas nie odstraszyło, a ja już w samolocie z Szeremietiewo w Moskwie do Taszkientu uczyłem się (czy też przypominałem sobie ze szkoły) cyrylicę – szło mi z gazety w miarę dobrze i uznałem, że sobie damy radę.
Przylecieliśmy do Taszkientu w nocy, a zatem niewiele widzieliśmy, pojechaliśmy do hotelu i tu pierwsze zaskoczenie: góry ci to czy chmury? Z balkonu widzieliśmy coś wysokiego, ale nie byliśmy pewni; okazało się, że w pobliżu Taszkientu są szczyty takie jak Mont Blanc i dobrze je widać.
Rano po kolejnym kłopocie, jakim było ustalanie, co się stało z jednym z wycieczkowiczów, który upił się na lotnisku w Moskwie – wszystko już poszło dobrze.
Zwiedzamy Taszkient i okazuje się, że: rok wcześniej wprowadzono alfabet łaciński i chociaż jest to po rosyjsku, to czyta się łatwiej, ulice są szerokie i zadbane, wszędzie parki, place z kwiatami, milicjantów specjalnie nie za dużo, pieniądze wymienia się w hotelu po rynkowym kursie.
Jak później się okazało, to zamożny naród, posiadający dobre drogi, a już zupełnym zaskoczeniem dla nas był pociąg jadący z szybkością 320 km/h i z komfortowymi warunkami.
Taszkient
Miasto prawie 3-milionowe posiada bardzo sprawne metro; trochę „zabytków” okresu radzieckiego oczywiście jest, ale eksponuje się albo te z czasów średniowiecza (których w Taszkiencie nie jest za dużo), albo z czasów carskich.
I znowu coś się musiało zmienić od czasu wydania przewodnika – bo było napisane tam, iż są poradzieckie pałace (które rzeczywiście są), ale nie ma kawiarni, restauracji, itd. – było odwrotnie.
Plac Timura Chromego czy też Kulawego (o którym później) to obszerny plac wielkością podobny do tych dużych paryskich, z tym, że przyjaźniejszy. Od tego placu do innego o nazwie Mustokilik prowadzi pełen życia, malarzy, turystów i knajpek deptak, zwany Broadwayem.
Wiele zabytków z czasów najświetniejszych Uzbekistanu rzeczywiście się nie zachowało z uwagi na tak niedawne trzęsienia ziemi w 1966 roku, ale kilka meczetów i medres obejrzeliśmy, a przede wszystkim pałac księcia Konstantego Romanowa, bratanka cara Aleksandra II zesłanego do Taszkientu za kradzież kosztowności rodzinnych – on jak się później okazało, stał się mecenasem sztuki uzbeckiej.
Z Taszkientu jedziemy tym wspaniałym pociągiem do Samarkandy, Buchary. Dworzec w Taszkiencie też jest okazały, z granatowego szkła – tyle, że z uwagi na terrorystów kontrola jest jak na lotnisku.
Samarkanda
Podróż trwa niecałe dwie godziny, mimo iż jest to ponad 400 kilometrów. Po drodze widać schludne wioski, na drodze obok jadą zupełnie dobre samochody.
Dowiadujemy się z folderów, że Uzbekistan to piąty czy szósty eksporter gazu ziemnego na świecie, a pierwszy bawełny (Chińczycy nawet na pustyni wybudowali port lotniczy cargo, aby w całości móc tę bawełnę natychmiast zabierać).
W Samarkandzie już jest starożytność. Zanim pojawili się tu Uzbecy, to wcześniej byli Persowie, Grecy (Aleksandra Macedońskiego), Arabowie, Mongołowie (którzy jak zwykle wszystko niszczyli) – ale największy rozkwit tego kraju to XIII-XV wiek, a przede wszystkim monarchia emira, a później króla imperium, które sięgało od Egiptu do Litwy.
Najlepiej potęgę tego królestwa opisał ambasador hiszpański wysłany z poselstwem do Tamerlana (Timur Chromy): pałace, jakich w Europie nie uświadczysz, kultura i cywilizacja technicznie znacznie wyższa niż w Hiszpanii, potęga samego władcy, ale też i dworu, nieprawdopodobna. Ten opis zachował się, sam zaś ambasador czekał ponad rok na audiencję u Tamerlana, ale się nie dostał.
O ile Taszkientowi pewnie dodają trochę patyny mówiąc, iż ma jako miasto 2200 lat, to Samarkanda ma udowodnione dwa i pół tysiąca istnienia.
W okresie, gdy Samarkandę zdobywał Aleksander Wielki, czyli w IV wieku p.n.e., posiadała już ona wysokie mury obronne. W okresie Tamerlana Samarkanda była stolicą tego olbrzymiego imperium.
Zwiedzamy plac Registan, na którym znajdują się trzy imponujące i chyba jedne z największych zespołów architektonicznych średniowiecza – trzy medresy, czyli szkoły, z których jedna pełni także funkcję meczetu.
Architektura zachwyca, ale i także średniowieczne dekoracje – malowidła, ozdoby i mozaiki; zaś wewnątrz jedna z nich pokryta jest warstwą złota.
Zwiedzamy jeszcze muzeum winiarstwa (okazuje się, że tam wino ma długą tradycję), a przede wszystkim obserwatorium astronomiczne (jedne z nielicznych w świecie średniowieczne) wybudowane w XV wieku przez Uług-Bega – jednego z następców Timura.
Buchara
Ponownie jedziemy tym hiszpańskim pociągiem do Buchary i znowu to jest szybciej niż ze Szczecina do Poznania, chociaż pokonujemy kolejne 400 kilometrów.
Buchara to święte miasto centralnej Azji, zwane „Perłą Orientu”. Opisywanie wszystkich medres, meczetów i minaretów mijałoby się z celem tego opracowania – dość, że powiem, iż wiele miast żyjących z turystyki, zabytkami Buchary można by było obdzielić i do każdego warto by wówczas pojechać. Zwiedzamy zatem różne zabytki, a szczególnie mauzoleum Samanidów z IX wieku n.e. i meczet przewidziany na 12000 wiernych; twierdzę Ark mającą rodowód w starożytności, a także coś podobnego do Registanu w Samarkandzie, tyle że w środku jest nie plac, a wielki staw.
Ten meczet, o którym wyżej, zbudowany został jeszcze przed najazdem Mongołów Czyngis Chana i cudem przetrwał z tym minaretem kalon – który spełniał dla karawan jedwabnego szlaku rolę latarni morskiej.
Na koniec zmęczeni już trochę tymi zabytkami zachodzimy na targ jedwabiu i dywanów (zjawiskowe), a kończymy kolacją w szkole koranicznej, oglądając ciekawy pokaz tradycyjnych tańców ludowych tego kraju.
Celowo nie używam nazwy Uzbekistan, bo tańce są wcześniejsze, a Uzbecy, którzy tu nastali dopiero w XVI wieku są stosunkowo krótką państwowością.
Chiwa
Jedziemy dalej na zachód w kierunku jeziora Aralskiego, które stale wysycha – to wybitna zasługa J.W. Stalina, który wymyślił zmienić bieg rzek Amu-Darii i Syr-Darii. Na szczęście bawełna w innej części Uzbekistanu się świetnie udaje, zaś północny-zachód pustoszeje.
Z Buchary już jedziemy autokarem przez pustynie Kiził-kum (Czerwone piaski) – to tędy podążały tysiące karawan z Azji do Europy na jedwabnym szlaku.
Sama Chiwa to jeden wielki zabytek – otoczona wysokimi murami obronnymi (w całości na liście UNESCO). Oglądamy ostatnią rezydencję chana Chiroy, twierdzę Iczan-Kalo, pałace, medresy, a nawet wchodzimy na minaret Islam Chodży (56 m wysokości).
Z Chiwą i Bucharą wiąże się też historia wojen z Rosją. Rosjanie carycy Katarzyny w XVIII wieku, połamali sobie na Chiwie zęby, a opanowali Uzbekistan dopiero w połowie XIX wieku i po rewolucji 1917 roku znowu musieli wysyłać wojska, bo natychmiast odrodził się chanat Chiwy.
Jedyne co potwierdziło się z przewodnika, to kult jednostki – w Bucharze leżą w grobowcach na wzgórzu władcy tego kraju, ale po śmierci byłego I sekretarza KPZR i prezydenta Karimowa, jemu też budują mauzoleum w odpowiednim miejscu – prawie jak Tamerlanowi.
Wycieczkę polecam zaplanować na maj, tak jak my ją odbyliśmy, bo w zimie za zimno, a w lecie za gorąco (różnica temperatur na pustyni dochodzi do 70 st. C) – w maju jest idealnie.