Najbardziej znanym procesem międzywojennej Polski była sprawa Rity Gorgonowej. Jednak w In Gremio w opisywaniu tej sprawy uprzedził mnie w listopadzie 2019 r. mecenas Andrzej Zajda, zatem nie wypada mi powtarzać tej historii. Równocześnie z procesem Gorgonowej toczył się – zresztą dużo sprawniej – proces o zamach w Brzozowie, opisany w poprzednim tekście. Ale już wkrótce Polska skupiła swe zainteresowanie na jeszcze bardziej tajemniczej sprawie kryminalnej. Dziś jest ona wspominana rzadziej, a niesłusznie.
Rzecz działa się w Sosnowcu. Bohaterem sprawy był Paweł Grzeszolski, chemik tytułowany inżynierem, choć studiów nie ukończył. Był zastępcą dyrektora działu sprzedaży w sporej fabryce rur. Poza tym był właścicielem fabryczki produkującej prozaiczny, ale niezbędny towar – guziki. Grzeszolski mieszkał wraz z żoną Anną i dwójką dzieci, bliźniętami Lucyną i Jerzym, przy ulicy Rybnej 8a w Sosnowcu. Kamienica była własnością zamożnej i licznej rodziny Bugajów, z której pochodziła żona Grzeszolskiego: wszyscy jej bliscy również w niej mieszkali.
Paweł Grzeszolski miał przy tym osobisty sekret. Mianowicie miał stałą kochankę; z żoną mu się nie układało. Anna Grzeszolska, niewykształcona kura domowa bez ambicji, w wieku trzydziestu kilku lat była kobietą nieatrakcyjną – ponad sto kilo wagi przy niskim wzroście. Przestała budzić uczucia starszego o pięć lat męża. Zainteresowała go poznana w pracy dwudziestolatka, Pelagia Staciwińska. Była studentką seminarium nauczycielskiego.
Dzieci Grzeszolskiego miały po piętnaście lat, gdy rodziną wstrząsnęła tragedia. W styczniu 1933 r. Anna Grzeszolska nagle zaniemogła. Dopadły ją silne dolegliwości żołądkowo-jelitowe, rozmaite bóle, po czym straciła przytomność. Rodzina wezwała lekarza, ale ten nie wiedział, co się stało. Wyglądało na zatrucie, lecz inni członkowie rodziny byli zdrowi. Stan chorej pogarszał się. 23 stycznia 1933 r. wezwany nagle do domu Grzeszolskich lekarz, doktor Józef Ansfeld stwierdził po przybyciu, że 38-letnia chora nie żyje już od jakichś trzech godzin. Nie wiedział, co wpisać w akcie zgonu. Ostatecznie wpisał otłuszczenie serca, dolegliwość typową dla osób z wyraźną nadwagą. Annę Grzeszolską pochowano w grobie jej rodziny na cmentarzu parafii świętego Tomasza.
Po śmierci żony Paweł Grzeszolski musiał jakoś zorganizować życie rodzinne. Opiekował się dziećmi, dom prowadziła służąca – Maria Cabaj, a poza tym dość regularnie pojawiała się w nim Eugenia Kuczalska, siostra zmarłej żony Grzeszolskiego. Stan cywilny – porzucona przez męża, bez rozwodu. Za to Grzeszolski zaczął dość jawnie pokazywać się z Pelagią Staciwińską. Szwagierką, która zdaniem wielu miała ochotę zająć miejsce zmarłej siostry, zainteresowany nie był. Natomiast nowego związku ojca nie akceptowali Lucyna i Jerzy, których zresztą nakręcali ciotka i dziadkowie. Nie wyobrażali sobie macochy starszej od nich o ledwie kilka lat, zresztą tego typu związki w ówczesnej obyczajowości „nie uchodziły”. Ich stosunki z ojcem stały się fatalne. Ten pochłonięty był bez reszty swoją nową miłością.
Pierwszy raz coś dziwnego stało się w grudniu 1933 r. Kilka godzin po obiedzie rozchorowały się dzieci Grzeszolskiego: biegunka, wymioty. Pochorowała się również służąca Cabajówna. W następnych dniach objawy chorobowe u nastolatków pogłębiały się. Eugenia Kuczalska zaczęła twierdzić, że coś podejrzewa, chciała oddać nawet do laboratorium resztki jedzenia. Paweł Grzeszolski nie zgadzał się, wszystkie dyskusje ucinał. Tymczasem stan dzieci pogarszał się. Po kilku tygodniach Jerzy nie był już w stanie chodzić do szkoły. Chorowała Lucyna, objawy miała Cabajówna. Natomiast Paweł Grzeszolski i Eugenia Kuczalska, która regularnie w mieszkaniu szwagra bywała, żadnych objawów nie mieli.
Nastolatkowie mieli bóle głowy, bóle nóg, przebarwienia skóry, ogólne osłabienie, dreszcze i kłucie na skórze. Potem zaczęli łysieć. Nie sposób było nie wezwać pomocy lekarskiej. Lekarze jednak rozkładali ręce, nie wiedzieli, co się dzieje. Stan zdrowia Jerzego pogarszał się wyraźnie szybciej niż siostry. Miał też objawy psychotyczne, ataki szału. Mocno wyłysiał. 18 marca 1934 r. zmarł. Lekarz za przyczynę zgonu uznał zapalenie opon mózgowych.
Lucyna Grzeszolska miała podobne objawy. Podobnie jak brat, nie gorączkowała. Podczas pogrzebu brata była jeszcze w stanie iść za jego trumną. Potem jej stan pogarszał się, marniała. Eugenia Kuczalska cały czas powtarzała, że nastolatka na pewno jest podtruwana jedzeniem. Lucyna pod jej wpływem przeniosła się do rodziny matki. Była w głębokiej depresji, bała się jeść. 30 kwietnia poczuła się gorzej, wołała, że umiera i została przewieziona do szpitala w Czeladzi. 4 maja zmarła. Służąca Maria Cabaj miała podobne symptomy jak dzieci, były one jednak lżejsze. Po śmierci Lucyny wyjechała do rodziny na wsi. Przeżyła.
Sosnowiec szumiał, że Paweł Grzeszolski otruł żonę i dzieci. Początkowo formalnego zgłoszenia sprawy do prokuratury nie było. Jednak zaczęła o sprawie pisać prasa i organa ścigania musiały podjąć działania. Pod naciskiem opinii publicznej zarządzono ekshumację zwłok Lucyny Grzeszolskiej, którą skonfliktowany z Bugajami ojciec pochował na innym cmentarzu niż żonę i syna. Wnętrzności zmarłej przetransportowano do Warszawy, gdzie w Instytucie Ekspertyz Sądowych przeprowadzono badania. Wynik był rewelacyjny – w organach znaleziono związki talu.

Tal, metal odkryty w 1861 r. przez angielskiego chemika Williama Crookesa, jest silną trucizną. Trujące są wszystkie jego związki oraz tal w czystej postaci, bo łatwo się utlenia przez sam kontakt z powietrzem. W latach trzydziestych znany był przede wszystkim jako trutka na gryzonie. Skutki zatrucia związkami talu występowały nie od razu. Najpierw – nie wcześniej niż po kilku godzinach – wymioty i biegunka, potem obrzęk mózgu, objawy psychotyczne i neurologiczne, osłabienie, rozmaite zaburzenia oddechowe i krążeniowe włącznie z martwicą serca, porażenie wzroku oraz niebieskie przebarwienia skóry, zwłaszcza wokół włosów. Same nawracały, nawet bez zażywania kolejnych dawek trucizny. Później pojawiało się wysuszenie skóry, łysienie, porażenia układu nerwowego i zgon. Nie występowała silna gorączka. Jeden gram talu był dawką absolutnie zabójczą.
Zarządzono ekshumację zwłok Jerzego Grzeszolskiego. Wynik był taki sam: tal! Preparaty ze zwłok, dla pewności, przesłano do Krakowa. Tam zbadał je zespół pod kierunkiem słynnego specjalisty medycyny sądowej, profesora Jana Stanisława Olbrychta. Potwierdził wynik z Warszawy: Jerzy i Lucyna Grzeszolscy zostali otruci związkami talu. Opis stwierdzonych u nich objawów zgadzał się ze znanymi objawami zatrucia talem. Przeprowadzono więc ekshumację zwłok Anny Grzeszolskiej. Ta jednak nie pozwoliła już stwierdzić niczego, zbyt długi czas upłynął od zgonu. Tymczasem w lipcu 1934 r. Paweł Grzeszolski ożenił się z Pelagią Staciwińską i wyprowadził z domu rodziny Bugajów przy Rybnej. A śledztwo trwało.
22 stycznia 1935 r. Paweł Grzeszolski został aresztowany pod zarzutem zabójstwa Jerzego i Lucyny oraz usiłowania otrucia służącej Marii Cabaj. Po aresztowaniu męża Pelagia Grzeszolska urodziła córkę. Dziewięć miesięcy od ślubu nie minęło, ale dziecko było wcześniakiem z licznymi wrodzonymi wadami i zmarło natychmiast. Tymczasem Grzeszolski krótko po aresztowaniu stanął przed sądem, oskarżony o sfałszowanie podpisów teścia – Wincentego Bugaja – na wekslach. Doniesienie złożyli Eugenia Kuczalska i Wincenty Bugaj, którzy zeznawali przeciwko Grzeszolskiemu. Grzeszolski wyjaśniał, że na wekslach owszem, podpisał się, ale za zgodą i wiedzą teścia, który wolał wódkę od interesów i przerzucał czynności na niego. Jego słowa potwierdzała po części służąca Cabajówna. Jednak zeznania świadków, nie tylko wrogich oskarżonemu krewnych zmarłej żony, sąd uznał za wystarczające. Wyrok – sześć miesięcy więzienia, z racji amnestii obniżony o połowę. Śledztwo w sprawie otrucia dzieci wlokło się zaś jak w XXI wieku.
Proces Pawła Grzeszolskiego zaczął się dopiero 16 marca 1936 r. w Sądzie Okręgowym w Sosnowcu. Przed sądem zbierały się tłumy, by zobaczyć Grzeszolskiego, do sali rozpraw wchodzono na podstawie kart wstępu, oblegali ją dziennikarze wszystkich gazet, opisujący każdą scenę z rozprawy. Oskarżali prokuratorzy Suski i Wiewióra. Powództwo w imieniu Wincentego i Katarzyny Bugajów, rodziców Anny Grzeszolskiej, wnosili sosnowieccy adwokaci Pawelec i Urstein. Wywodzili, że dziadkowie są spadkobiercami wnuków, skoro ojciec jest mordercą, a nadto ponieśli wydatki w wysokości 90 zł na leczenie Jerzego przed jego śmiercią. Broniący oskarżonego znany warszawski adwokat Zygmunt Hofmokl-Ostrowski (wspierany przez swego brata Wilhelma) demonstracyjnie wyjął z portfela 90 zł, oświadczając, że sam uiści tę sumę, by mogli wycofać pozew.
Paweł Grzeszolski nie przyznawał się do winy. Za przyczynę nieporozumień z dziećmi wskazywał wrogą wobec niego postawę rodziny Bugajów, zwłaszcza teściów i szwagierki. Od dawna spodziewał się oskarżeń. Gdy odbywał się pogrzeb jego żony, nie przykręcił nawet śrubami wieka trumny (była to prawda), bo spodziewał się doprowadzenia do jej ekshumacji. Twierdził, że głównie Kuczalska, rozczarowana faktem, iż owdowiały szwagier nie chce się z nią ożenić, sprokurowała fałszywe oskarżenie. Objawy zatrucia u dzieci traktował jako grymasy, gdyż dzieci za sprawą zmarłej żony często przejadały się słodyczami. Oświadczył, że jeśli ktoś otruł jego dzieci, to Eugenia Kuczalska.
Świadków przesłuchano stu trzydziestu, co świadczyło o atmosferze procesu. Bo o czym mogło zeznawać taka chmara ludzi, jeśli zarzut dotyczył zbrodni popełnionej w czterech ścianach? Oczywiście o plotkach, jakie krążyły po dzielnicy i mieście. Życie Grzeszolskiego prześwietlono na wylot, zeznawanie na okoliczność „świadectwa moralności” było wówczas częste. Znaczną część świadków stanowiła rodzina Bugajów.
Eugenia Kuczalska mówiła o oskarżonym wszystko, co najgorsze. Zeznawał też pan twierdzący, że jest jej nowym mężem, ale przyciśnięty przyznał, że ślubu nie wzięli. O czym zeznawał? O plotkach. Świadkowie pomawiali Grzeszolskiego raz o związek z Kuczalską, raz o romans z nieładną służącą Cabajówną. Zeznawała też Pelagia Grzeszolska, która cudzołóstwa z przyszłym mężem za życia Anny wypierała się stanowczo. Oświadczyła, że to ona nalegała na ślub z Grzeszolskim i wykazywała dokumentami lekarskimi, że… w chwili ślubu była dziewicą. Takie dowody też przyjęto.
Przesłuchiwani byli lekarze, nawet doktor Ansfeld na okoliczność nie objętego przecież zarzutem zgonu Anny Grzeszolskiej. Adwokat Zygmunt Hofmokl-Ostrowski podnosił przy nich, że dzieci mogły umrzeć na włośnicę, której objawy są podobne do stwierdzonych u obojga przed śmiercią. Podobne, ale nie identyczne. Nie stawił się w sądzie biegły Jan Stanisław Olbrycht, który w liście do sądu oświadczył, że jako stale zajęty profesor
nigdy nie wyjeżdża poza Kraków. Tak samo zachował się profesor Wiktor Grzywo-Dąbrowski z Warszawy, który przeprowadził pierwsze badanie toksykologiczne. I sąd z ich przesłuchania zrezygnował!
Świadków była masa, ale nie zeznawali na temat samego otrucia. Nikt nie wiedział, w jaki sposób trucizna została podana i kiedy. Nie wyjaśniły tego ekspertyzy. Objawy zatrucia talem nie są natychmiastowe, występuje okres utajenia. Fakt, że po spożyciu czegoś wystąpiły objawy, nie oznacza, że to właśnie danie zawierało truciznę. A trutka na szczury z talem była towarem dostępnym.
Proces szedł dzień po dniu, wyrok zapadł 4 kwietnia. Sędziowie Czapliński, Michalski i Malinowski uznali Pawła Grzeszolskiego za winnego zabójstwa dwójki dzieci oraz otrucia Marii Cabajówny. Orzekli karę śmierci, od razu w trybie amnestii zamienioną na dożywocie. Gdy obrońca Grzeszolskiego odwołał się do Sądu Apelacyjnego, aresztowanego przewieziono do więzienia w Warszawie. Zygmunt Hofmokl-Ostrowski wzniósł się na wyżyny sztuki adwokackiej. Zaatakował sosnowiecki wyrok wszelkimi możliwymi argumentami, podważał wszystkie ustalenia. Wskazywał też na silną presję społeczną i atmosferę linczu wokół oskarżonego, podobną do sprawy Gorgonowej.
Pierwszy sukces odniósł obrońca już na początku procesu – powodowie zostali odsunięci od sprawy jako dopuszczeni bezzasadnie. I 29 października 1936 r. Sąd Apelacyjny w Warszawie uniewinnił Pawła Grzeszolskiego! Przewodniczący Leon Kramer wywiódł, że choć udowodniono, iż przyczyną śmierci Jerzego i Lucyny oraz choroby Marii Cabajówny było zatrucie talem, to nie można stwierdzić, jak do tego doszło. Co do winy Grzeszolskiego są nieusuwalne wątpliwości. Trutka na szczury z talem była dostępna, poszlaki dotyczące życia osobistego i wątpliwych motywów (jeśli Grzeszolski chciał się ożenić, dzieci nie mogły mu tego zabronić) to za mało. Mogło nastąpić przypadkowe zatrucie, zabójcą mogła być inna osoba. Sąd Apelacyjny wskazał na prowadzenie śledztwa i procesu z przyjętym z góry założeniem, że winien jest Grzeszolski, na uleganie pogłoskom, a zwłaszcza doniesieniom i przypuszczeniom rodziny Bugajów, wrogo nastawionej do oskarżonego. Grzeszolski ze łzami w oczach podziękował sądowi. Po prawie dwóch latach był wolny.
Prokurator niezwłocznie wniósł kasację, a Sąd Najwyższy ją przyjął. Grzeszolscy wrócili do Sosnowca. Tu czekała na nich brukowa prasa i wrogi tłum. Nigdzie nie mogli się pokazać, wychodzili z mieszkania nocą. Grzeszolski stracił pracę i środki utrzymania. W desperacji wyprzedał za bezcen posiadane mienie. Dało to nieco gotówki i Grzeszolscy zaczęli tułać się po Polsce.
10 lutego 1937 r. Pelagia i Paweł Grzeszolscy przyjechali do Krakowa i zamieszkali w „Hotelu Polskim” na Floriańskiej. Grzeszolski zameldował się jako Antoni Woźniak, wdowiec z córką. W tym czasie rozpoznawana była kasacja prokuratora. Sąd Najwyższy wysłuchał prokuratora, natomiast przewodniczący składu, prezes Izby Karnej Jan Rzymowski, obrońcy głosu odmówił. Sąd uchylił wyrok uniewinniający, wytykając Sądowi Apelacyjnemu nieuwzględnienie wniosków dowodowych prokuratora. Apelacja miała zostać ponownie rozpoznana, a to oznaczało, że tymczasową moc odzyskał wyrok skazujący i Grzeszolski może znowu zostać aresztowany.
12 lutego Zygmunt Hofmokl-Ostrowski przekazał te wiadomości Grzeszolskiemu przez telefon. Następnego dnia trafiły one do prasy. Paweł Grzeszolski ogłosił żonie dramatyczną decyzję: ma dość, chce popełnić samobójstwo. Kupił w tym celu kilka fiolek luminalu – barbituranu, silnego środka nasennego. Pelagia stwierdziła, że w takim razie odejdzie razem z nim. Grzeszolski nie starał się przekonać żony, obydwoje napisali listy samobójcze. Zapłacił za hotel, przelał honorarium na konto adwokata. Żegnali się ze światem: „Odchodzimy stąd, bo mamy już dosyć widowiska, które z nami urządzono. To, cośmy przeszli, żadne serce ludzkie przeżyć by nie było w stanie… Nie mam sił, ani ochoty przeżywać jeszcze jednego procesu sądowego, wobec czego odbieram sobie życie”. Grzeszolski przysięgał też, że nie zabił swoich dzieci. Potem obydwoje zażyli luminal.
Grzeszolski podzielił tabletki tak, aby dawka żony była mniejsza. Ewidentnie chciał, aby przeżyła, ale jej tego nie powiedział. Ona połknęła 10 tabletek, on 20, objęli się i zasnęli. Wieczorem służba hotelowa znalazła martwego już Grzeszolskiego na łóżku, a Pelagię, z oznakami życia, na podłodze obok. Przewieziono ją do szpitala, gdzie została odratowana. Gdy odzyskała przytomność, była przekonana, że skoro ona przeżyła, to on też i że go aresztowano. Potem dowiedziała się, że jest wdową.
Samobójstwo Pawła Grzeszolskiego, który przez cały proces sprawiał wrażenie człowieka twardego i odpornego, stało się kolejną sensacją: dla jednych dowodem jego winy, dla innych niewinności. Desperat pochowany został w Krakowie, pogrzeb zorganizował brat Pelagii. Ujawniono listy pożegnalne. Śmierć oskarżonego prawnie zamknęła sprawę. Pelagia Grzeszolska przeżyła jeszcze wiele lat i do końca życia głosiła niewinność męża. Zagadka z Sosnowca nie została więc wyjaśniona, chociaż vox populi nie miał wątpliwości. „Na ulicy Rybnej, pod numerem trzecim, zabił pan Grzeszolski żonę z dwójką dzieci” – głosiła uliczna śpiewka: „numer trzeci” lepiej się rymował niż „ósmy a”. Grób Anny, Jerzego i Lucyny Grzeszolskich, pochowanych po ekshumacjach już razem, istnieje nadal na cmentarzu świętego Tomasza w Sosnowcu. Rodzina Bugajów całą trójkę, nawet Annę, opisała na nagrobku jako „zmarłych śmiercią tragiczną”. Oni też odziedziczyli resztę majątku po Grzeszolskich.
Sprawa Grzeszolskiego, choć dziś nie tak znana jak sprawa Gorgonowej, doczekała się licznych opisów i monografii autorstwa Zbigniewa Białasa „Tal”. Autor nadał jej formę powieści. A dla kontrowersyjnego obrońcy, Zygmunta Hofmokla-Ostrowskiego, sprawa Grzeszolskiego była perłą w koronie sławy. Już po wojnie bronił on słynnego „Eleganckiego mordercy” – Władysława Mazurkiewicza, oskarżonego o sześć zabójstw i dwa usiłowania, wszystko na tle rabunkowym. Poza wykazywaniem, że Mazurkiewicz (który swym zbrodniom nie zaprzeczał) jest niepoczytalny, wywodził na jego korzyść, iż jego ofiarami były osoby niepożądane społecznie w socjalistycznym kraju: waluciarze, spekulanci… Można powiedzieć: los adwokata. Jakie są czasy i sądy, tak się broni.