W zasadzie nie ma sporu co do omnipotencji prawa, każdy element naszego życia jest regulowany przez normę prawną, począwszy od rozmiaru buta, a skończywszy na składzie chemicznym wody kranowej. Skoro prawo zagnieździło się w każdym zakamarku naszego życia, więc jakże silne jest wrażenie, że nie istnieje świat, w którym można dokonać wyboru, a wolność jednostki jest ułudą.
Wolność jest wrażeniem, ulotnym odczuciem, tworzonym przez te same przepisy, które ją jednocześnie zabierają. Zadziwiające jest przecież, z jaką przyjemnością powtarzamy, że to co nie jest zakazane, jest dozwolone. Tyle że to, co jest dozwolone, też jest ujęte w ramy prawne. Można pić wodę albo wino, a przecież ich skład mieści się w granicach stworzonych przez prawo. Skoro prawo jest wynikiem działania Państwa i jest wszędzie, to Państwo jest wszędzie. Gdzie tu miejsce na Wolność?
Suweren, jakże mantrycznie przywoływany w tej i poprzedniej kadencji parlamentu, wybrał swoich przedstawicieli tworzących prawo (ale czy sprawiedliwość, to zupełnie inny temat), więc czy to nie my sami jesteśmy sprawcami niewoli przepisów prawnych. Nie jest to oczywiście manifest anarchizmu, a raczej propozycja uświadomienia sobie, jak niewiele można czynić w sposób naprawdę wolny w świecie zasypanym regulacjami, reglamentacjami, nakazami, zakazami, poleceniami, wyrokami, decyzjami, rozporządzeniami, etc. W tym stosie niewolności spróbujmy znaleźć trochę przestrzeni na Wolność, chociaż jedno miejsce, aby wetknąć szpilkę.
Otóż Wolność jest w sądzie, w postępowaniu cywilnym, co może wydawać się oksymoronem. Proces cywilny jest sformalizowany w najwyższym stopniu, w zasadzie wszystko jest nakazane, oznaczone terminem i sankcją, a miejsca na wolę stron (umowy procesowe) jest niewiele. Jest to celowe i racjonalne, przecież chodzi o zapewnienie stronom równości przed sądem, o przewidywalność postępowania Państwa wobec obywatela, wyeliminowanie dyskrecjonalności, która nie podlega kontroli. Władza wprowadziła powszechną regulację wszystkiego, więc zabrała Wolność, jednak paradoksalnie i celowo zostawiła trochę swobody w sformalizowanej procedurze sądowej. Czy nie lepiej oddać sprawiedliwość w ręce samych obywateli niż angażować w często niewdzięczny proces jej stanowienia cały kosztowny system? Oddano więc, zostało jednak czujne oko Państwa, a w zasadzie oczy sędziego, który ma troszczyć się o to, aby obywatelom nie działa się krzywda. Sprawiedliwość to przecież nie tylko dobro prywatne, istotne dla stron procesu, ale wartość mająca znaczenie dla nas wszystkich, a określę ją jako kolektywną. Dobrze jest żyć w społeczności (nie w Państwie) z poczuciem, że sprawiedliwość nie tylko nas dotyka, ale jest czymś powszechnym, jest dobrem łatwo dostępnym.
Spróbujmy zatem znaleźć trochę Wolności w sformalizowanej procedurze cywilnej, stworzonej przecież, aby dojść sprawiedliwości (urzeczywistnić normy prawa cywilnego materialnego, jak powtarzają podręczniki). Szukając drogi, albo raczej dróżki, ścieżki, wijącej się przez przepisy prawa, a prowadzącej śmiałków do Wolności. Ścieżka jest raczej kręta, stroma i z przeszkodami, ale warta trudu. Wolność to prawo do wyboru, pójścia drogą wybraną i prawo do niepamięci o drodze niewybranej (dla głębszej refleksji polecam wiersz Roberta Frosta „Droga nie wybrana”). W postępowaniu cywilnym drogi prowadzące do prawdy mogą być kręte z zamykającymi się i z rzadka otwierającymi drzwiami, zwanymi zasadami koncentracji materiału procesowego. W art. 2053 § 1 k.p.c. przewidziano pismo, po którym drzwi nie są zamknięte, w art. 2053 § 2 k.p.c. pismo, po którym drzwi są zamknięte i w końcu w art. 2053 § 1 k.p.c. posiedzenie przygotowawcze, po którym drzwi już są zamknięte. Może lepiej samemu odnaleźć drogę do sprawiedliwości niż wchodzić do tego labiryntu?
Od 7 listopada 2019 roku postępowanie cywilne, z natury sformalizowane, uzyskało oddech wolności w art. 2055 § 2 k.p.c., według którego w toku posiedzenia przygotowawczego zachowanie szczegółowych przepisów postępowania nie jest konieczne, jeżeli przyczyni się to do osiągnięcia celów tego posiedzenia. Szczytnym celem posiedzenia jest rozwiązanie sporu bez potrzeby prowadzenia procesu przez zawarcie ugody (art. 2055 § 1 k.p.c.), a planem minimum jest ustalenie, które twierdzenia o faktach są sporne. Trochę tu i manipulacji, skoro sami twórcy nowelizacji przyznają, że chodzi także o przejęcie przez obywateli odpowiedzialności za organizację późniejszego procesu, jeżeli nie dojdzie do ugody. Podczas posiedzenia przygotowawczego omnipotentny legislator ogłosił dyspensę, nie ma przymusu stosowania przepisów procedury, nic to, że nietrafnie określonych jako „szczegółowe” w art. 2055 § 2 k.p.c. W zasadzie nie ma konieczności stosowania prawa materialnego, jednak wypada się dostosować do jego głównych założeń. Skoro nie obowiązują przepisy procedury, a w ugodzie można prawie wszystko, więc prawo materialne obowiązuje tak trochę, to zdobyliśmy bez walki aż dwa przyczółki Wolności. Nie zalała nas jednak zbyt potężna jej fala, ponieważ wszystko odbywa się pod okiem Państwa, które przecież uosabia sędzia. I to jest wystarczające, możemy się już uznać za zwycięzców w poszukiwaniu Wolności.
I jak odnaleźć się w tej Wolności?
Przyzwyczajenia, przekonania, schematy, wbudowane wartości, które uważamy za bezdyskusyjne, to wszystko przeszkadza w tym, aby prowadzić dialog i zrozumieć czasami okopanego w swoich poglądach przeciwnika. „Dyskusjofobia” to tytuł eseju Tomasza Stawiszyńskiego (Co robić przed końcem świata, Agora 2021), a termin ten, który chwilowo wypożyczę od autora, znakomicie oddaje dotychczasowy przebieg procesu cywilnego. W przekładzie na język sądowy termin ten oznaczał dla sądu „milczeniomanię” i „przewidywaniofobię”, a dla stron „argumentofobię” i „ugodofobię”. Do 6 listopada 2019 roku sędzia nie mógł nic przewidywać, a milczenie było w dobrym tonie, podkreślało niezależność i równe traktowanie stron. Nie do pomyślenia była sytuacja, kiedy sędzia mógł wyrazić swój pogląd prawny albo przewidywanie co do wyników postępowania dowodowego bez narażenia się na zarzut braku bezstronności. Jak to niezgrabnie wyrażono w art. 1561 k.p.c., przewodniczący może „pouczyć” strony o prawdopodobnym wyniku sprawy w świetle zgłoszonych do tej chwili twierdzeń i dowodów. Oznacza to tyle, że przewodniczący może przedstawić stronom kilka scenariuszy rozwoju sporu sądowego z przynależnej jemu niezależnej pozycji, nieemocjonalnej i niemerkantylnej, wynikającej jedynie z oceny prawnej i z tego, co jest w aktach, bez narażenia się na zarzut braku bezstronności i w rezultacie wniosek o wyłączenie (art. 49 § 2 k.p.c.). Oczywiście, ocena ta nie musi być trafna i pomocna przy wyborze taktyki procesowej, ale zawsze jest asumptem do refleksji i zachęca do odejścia od „dyskusjofobii”.
Poczuć się wolnym to także odejść od własnych przekonań, wbudowanych schematów, to znaczy być wolnym od własnego siebie, od własnego ja albo ego, jak kto woli. Uzyskać szacunek dla przeciwnika, który w walce na argumenty nie może być deprecjonowany. Uznawany za magiczny wynik postępowania dowodowego, przeceniany przez wielu pełnomocników, można zastąpić predestynacją (modne to słowo), zwykłym matematycznym prawdopodobieństwem zdarzeń, opartym na doświadczeniu prawnika. Wolność odnajdziemy w sporze, w wymianie argumentów, w przewidywaniu, doświadczeniu, w ramach zakreślonych przez sędziego jako moderatora. Wbudowany w tradycję sądową schemat walki procesowej, a de facto gry, o czym przekonuje literalnie art. 98 § 1 k.p.c., jest w istocie „dyskusjofobią”.
Dyskusja i spór to najlepsza droga dojścia do prawdy, a w języku prawa cywilnego, do równowagi ekonomicznej stron, a przynajmniej nierównowagi akceptowalnej. Wymiana poglądów, a nie kłótnia, nie polaryzacja, nie wyniszczająca wojna prowadzi do niezbędnej empatii, a stąd już blisko do rozwiązania każdego problemu. Tomasz Stawiszyński trafnie zwrócił uwagę na kwalifikowanie własnych przekonań, zestawu tez o świecie jako integralnego składnika tożsamości. Informacje, które te przekonania falsyfikują, traktowane są jako zamach nie tylko na sposób myślenia, ale na samego siebie. Mam wrażenie, że strony często uznają ustępstwa za odcięcie części własnego ciała, jak samookaleczenie. Argument przeciwnika nie jest atakiem na przekonania i poglądy, które przecież powinny podlegać zmianie, ale na własną osobę, jest zamachem niosącym zagrożenie życia. Strony często przystępują do posiedzeń przygotowawczych w chaosie interpretacyjnym, wywołanym tym, co właśnie się wydarzyło albo tym, co usłyszeli od swoich pełnomocników. Z podobnego chaosu interpretacyjnego często korzystają spindoktorzy podkręcając emocje przedwyborcze. Przypomnę również za cytowanym eseistą, że już sama dyskusja z przeciwnikiem stanowi jego autoryzację, potwierdzenie istnienia innych poglądów, a stąd już blisko do zrzucenia z piedestału „dyskusjofobii”.
Jesteśmy wolni
Znaleźć Wolność w obecnym zdeterminowanym świecie nie jest łatwo, a szczególnie w ramach sformalizowanych państwowych procedur. Okazuje się, że suweren rękoma swoich przedstawicieli wyciął z postępowania cywilnego fragment swobody kontrastujący z dalszym rytuałem sądowym. Nie stosuje się tutaj przepisów procedury, ale jedynie tych „szczegółowych” (art. 2055 § 2 k.p.c.), nie ubiera togi, niewidoczny jest łańcuch z orzełkiem, nie w tonie jest wstawanie, dobrze, jeżeli nie istnieje sala rozpraw, nie obowiązuje „wysoki sądzie” i w ogóle cały ten rytualny, tradycyjny schemat. Jesteśmy wolni jeszcze bardziej, ponieważ strony mogą uczynić więcej niż w wyroku, decyzji tyleż sformalizowanej, co nieelastycznej. Powód i pozwany mogą zdecydować, kto, komu, za co zapłaci, kto pomaluje te linie na boisku piłkarskim, które stało się przyczynkiem do sporu, kiedy pozwany naprawi ściany budynku albo w końcu zmontuje tę linię produkcyjną do wody mineralnej, a powód sprzeda mu licencję. Czy w porównaniu do wyroku który zasądza, ustala albo coś tam tworzy nie jest to Wolność?
Nie chcę, aby ta pochwała Wolności w sformalizowanym świecie postępowania cywilnego była idylliczna. Nie jest to wystarczająca metoda na rozwiązanie sporów cywilnych, choć tendencje w rozwoju postępowania cywilnego są tego rodzaju, że postępowanie przed sądem ma być ostatecznością. Oznacza to zdecydowany wzrost
znaczenia roli pełnomocników procesowych przed wszczęciem procesu oraz sędziego podczas posiedzenia przygotowawczego. Wszyscy wiemy, że stanowiska stron czasami są tak sprzeczne, że znalezienie łączącego momentu po prostu nie jest możliwe, a i często jest tak, że stanowisko strony powodowane jest wyłącznie obstrukcją procesową. Warto jednak pamiętać, że należy rozmawiać, a własne przekonania nie traktować jako fundamentu naszej egzystencji, których każda zmiana powoduje katastrofę. Przeświadczenie strony procesu o wyniku postępowania, zresztą tak samo jak sędziego, jest zawsze wynikiem subiektywnych przeżyć, wyrosłych na obiektywnym gruncie, którym jest prawo i jego interpretacja.
Paradoksalnie, władza o wyraźnie etatystyczno-centralistycznym profilu wprowadziła nowelizację procedury cywilnej dającej Wolność stronom procesu. Na zmiany w postępowaniu cywilnym wolę spojrzeć właśnie przez pryzmat Wolności, bez koniecznego w tym miejscu i bolesnego uświadomienia sobie, że chodzi o doraźny efekt polityczny. Rezultat w postaci przyspieszenia procesów sądowych może przecież stanowić silny argument ex post za celowością dokonanych zmian w organizacji wymiaru sprawiedliwości, których jesteśmy świadkami od 2015 roku i legitymizować do dalszych.
Warto jednak przejść na stronę tych, co dyskusję z przeciwnikiem uznają jedynie jako drogę wyjścia ze swoistego dysonansu poznawczego, przez który znaleźli się w sądzie, a nie jako atak na ich przekonania. Dobrze jest złamać dotychczasowy schemat „dyskusjofobii”, zresztą jak każdy inny życiowy rytuał, i iść nowymi drogami.