Wywiad z adw. Grażyną Wódkiewicz
Wtorek, godzina 10.50. Czekam w sekretariacie. Jestem trochę zdenerwowana, wszak pani mecenas mnie nie zna, a będę zaraz wypytywać o szczegóły jej życia zawodowego. A jeśli powie, że moje pytania są niestosowne? A co jak wyjdę z wywiadem raptem na pół strony?
Wybija 11, godzina spotkania, punktualnie wchodzi dziarskim krokiem. Jak się zaraz dowiem – bardzo sobie ceni punktualność – tak w życiu zawodowym, jak i osobistym. Wita mnie szerokim uśmiechem i częstuje kawą w przepięknej filiżance z nieśmiało zerkającą na mnie Adelą Gustava Klimta, jak mi zaraz powie – jest fanką twórczości Gustava Klimta (jak i malarstwa w ogóle).

In Gremio: Pani Mecenas, spotykamy się w związku z jubileuszem Kancelarii Wódkiewicz Sosnowski – 30 lat, proszę przyjąć w imieniu redakcji serdeczne gratulacje i opowiedzieć o początkach swojej drogi zawodowej. Jak to się stało, że została Pani adwokatem?
Adw. Grażyna Wódkiewicz: Nie pochodzę z rodziny adwokackiej. Od 12. roku życia chciałam być adwokatem, bo mój ojciec był aresztowany i odpowiadał za przestępstwa gospodarcze w latach 60., a za to wtedynawet skazywano na karę śmierci. Bohaterem w naszym domu był adw. Roman Łyczywek, który był obrońcą mojego ojca i uzyskał dla niego wyrok uniewinniający. Ojciec był nie tylko tymczasowo aresztowany, ale 6 miesięcy siedział w izolatce. Pochodzę z rodziny rzemieślniczej, po studiach nie miałam szansy dostać się na aplikację, najpierw sędziowską, potem adwokacką, pierwszeństwo miały dzieci z rodzin adwokackich. Najbardziej szokująca dla mnie, jak i całej naszej rodziny była wówczas postawa adw. Romana Łyczywka, który odmówił przyjęcia od mojej mamy, niezwykle wdzięcznej za obronę taty dodatkowego wynagrodzenia w postaci dziesięciu złotych dwudziestodolarówek. Na tamte czasy to była duża wartość. Mec. Roman Łyczywek nie przywiązywał wagi do spraw materialnych. O tej rodzinnej historii pamięta też mój siostrzeniec adw. Artur Siewiorek. Nadmienię, że jak już byłam na aplikacji, to mec. Roman Łyczywek był moim wykładowcą i byłam bardzo zaszczycona, że występowaliśmy razem w procesach.
Proszę opowiedzieć o swojej aplikacji.
Już w szkole średniej mówili na mnie adwokat. Studia skończyłam w Warszawie w 1972 r. W związku z tym, że nie mogłam dostać się na aplikację, myślałam, aby zająć się dziennikarstwem. Ze względu na moje pochodzenie, życzliwy ówczesny Prezes Sądu Rejonowego Henryk Sobociński zaproponował mi pracę w ośrodku społeczno-prawnym i to mi pozwoliło dostać się na aplikację sądową zaocznie. Trwała ona 2 lata. To był dla mnie niesamowity czas, początki narkomanii w Szczecinie. Wówczas w klubie studenckim Kontrasty udostępniono nam pomieszczenie, gdzie pracowałam z narkomanami, próbując ich doprowadzić do normalności poprzez takie zajęcia jak malarstwo, rysunek oraz opowieści o sztuce i literaturze. Ośrodek zajmował się młodzieżą trudną oraz pomocą jej we wszystkich aspektach prawnych. Po zdanym egzaminie sędziowskim nie miałam szansy dostania się na aplikację adwokacką, ponieważ pierwszeństwo miały rodziny adwokatów, myślałam nawet przez chwilę o doktoracie, ale w końcu przy trzecim podejściu się udało.
W październiku 1978 roku rozpoczęłam aplikację. W tamtym czasie aplikacja była 3-letnia, łącznie nas wszystkich było 12 osób. W tamtym momencie poczułam się rewelacyjnie, bo kocham się uczyć. Moim patronem był dziekan Czyżewski i wicedziekan Jerzy Marski, ale najwięcej pracowałam z adw. Zenonem Matlakiem i uważam go za swojego mentora, wybitną postać w adwokaturze szczecińskiej. Wtedy było więcej spraw karnych, a dla mnie ogromnym przeżyciem było występowanie w towarzystwie adw. Romana Łyczywka czy adw. Zenona Matlaka.
Jak wyglądał Pani egzamin adwokacki?
Byłam jedyna na trzecim roku aplikacji i musiałabym czekać na egzamin w izbie szczecińskiej z drugim rokiem, w związku z tym wybrałam Opole, gdzie zdawałam egzamin. Uczestniczył w tym egzaminie dziekan i kiedy przyjechał, i dowiedziałam się, że podczas mojej nieobecności przyjęto do zespołu adwokackiego nr 1 koleżankę, to pomimo że najlepiej zdałam egzamin pisemny wśród kilkunastu osób zdających, obawiałam się, że nie dostanę miejsca w Szczecinie. A wówczas tylko z oceną bardzo dobrą można było zostać w Szczecinie. Na egzaminie ustnym na początku byłam bardzo zdenerwowana wiadomością, którą uzyskałam 5 minut przed wejściem na egzamin, że nie ma dla mnie miejsca w zespole adwokackim i to zaważyło, że dostałam 4+, a mój patron nie poparł mnie w podwyższeniu tej oceny, opuścił salę, zostawił mnie samą. Ale miałam wielkie szczęście, ponieważ niedługo potem było spotkane adwokatów ze Szczecina w Warszawie, gdzie był dziekan z Opola, który stwierdził, że wszystkim aplikantom z Opola trzeba było obniżyć ocenę, bo ja zawyżyłam poziom, ale nie chciano komplikować dziekanowi ze Szczecina sprawy z umieszczeniem aplikanta w Szczecinie. Wówczas po powrocie wezwał mnie dziekan i powiedział, że to jest jakieś nieporozumienie, że go źle zrozumiano, że zasługiwałam na piątkę i mam miejsce w Szczecinie i tak zostałam przyjęta do zespołu nr 1 w Szczecinie.
Jak wyglądały początki Pani praktyki zawodowej?
Jest rok 1982 r. Zaczynam praktykę i czekam 2 lata na klientów. Czekałam na klientów, ponieważ przyjęłam zasadę, że będę miała takie same stawki wynagrodzeń jak mój mentor adw. Zenon Matlak. To był wówczas najlepszy cywilista, znany adwokat. Przychodzili do mnie klienci, ale uważali, że jestem za młoda i niedoświadczona, aby mieć takie stawki. Ale wówczas specjalizowałam się w sprawach karnych i w krótkim czasie uzyskałam na tyle dobrą renomę, że zaczęli do mnie przychodzić klienci i to w różnych sprawach. Kiedy w 1989 r. ustawodawca umożliwił powstawanie kancelarii indywidualnych, natychmiast podjęłam decyzję o takiej działalności. To były ciężkie czasy, nie było nawet możliwości wynajęcia lokalu. Zgłosiłam się do urzędu miasta do ówczesnego prezydenta Władysława Lisewskiego wtedy, kiedy przyjmował interesantów i udało mi się przedstawiając moją koncepcję kancelarii również dla cudzoziemców oraz namówić go, żeby dał mi lokal do remontu. I tak się stało, to był lokal na parterze przy ul. Krzywoustego. Była to dawna melina pijacka, gdzie trzeba było zbijać tynki i walczyć z robactwem. Wkrótce ukazał się artykuł w gazecie, w którym mnie oczerniono, że nie dość, iż mam mieszkanie od miasta, to jeszcze i kancelarię. Byłam pierwszym adwokatem, który otworzył kancelarię w wynajętym dużym lokalu użytkowym w Szczecinie. Na otwarciu mojej kancelarii, która była udekorowana obrazami o dużych rozmiarach malarza Jerzego Gumieli, było ok. 50 osób, w tym adw. Janusz Flasza i adw. Włodzimierz Łyczywek. Mam mnóstwo fotografii z tamtego okresu. W kancelarii byłam tylko z sekretarką, bo wtedy na aplikanta trzeba było sobie zasłużyć. Remont biura trwał 4 miesiące i wówczas kupiłam maszynę elektryczną do pisania, biorąc na wszystko kredyt. Okazało się, że po 8 miesiącach mam spłacony kredyt i mogę kupić luksusowy samochód. Wówczas przyjeżdżało sporo cudzoziemców, którzy chcieli inwestować w Szczecinie. Z perspektywy czasu ze smutkiem stwierdzam, że czas, kiedy prezydentem był Marian Jurczyk, człowiek szlachetny i zasłużony dla naszej wolności, był najgorszym okresem dla inwestycji zagranicznych w Szczecinie. Wielokrotnie byłam u niego z klientami w szczególności z Niemcami, którzy zamiast w Szczecinie, inwestowali potem w innych miastach.
Czy pamięta Pani swoje pierwsze wystąpienie w sądzie?
Pamiętam! Moje pierwsze przemówienie było w sprawie tzw. afery „mięsnej”, kiedy udało się uchylić klientowi areszt. To było dla mnie emocjonujące przeżycie, że można sąd przekonać do argumentów rzeczywistych, a przede wszystkim do ciężkiej sytuacji oskarżonego. Przygotowywałam się do każdego przemówienia bardzo starannie, z obowiązkowym cytatem oraz pewnym porządkiem, który preferuję do dzisiaj. Zawsze coś interesującego trzeba znaleźć do przemówienia. Najpierw stan faktyczny, potem stan prawny i wreszcie coś, co powinno sąd obudzić i zaciekawić. Pamiętam sytuację, kiedy sędziowie czytali akta w trakcie przemówień moich i innych adwokatów. Potrafiłam przerwać przemówienie i zapytać, czy ja czasami nie przeszkadzam, odniosło to skutek i od tego czasu nikt nigdy nie przerywał mojego przemówienia.
Kiedy nawiązała Pani współpracę z mec. Dariuszem Sosnowskim?
Pamiętam ten dzień. W dniu 10 lipca 1991 r. adw. Sosnowski Dariusz przyszedł do mnie z prośbą o rekomendację, albowiem chciał zostać adwokatem, a wówczas była wymagana rekomendacja dwóch adwokatów „wprowadzających” do zawodu. Występowałam w sprawach cywilnych, gdzie on był sędzią i podziwiałam go za wiedzę prawniczą i sposób prowadzenia spraw. To był impuls – zaproponowałam mu współpracę. Mec. Sosnowski już tego dnia napisał pierwsze pisma, a ponieważ miałam wolny pokój w kancelarii, rozpoczął tam urzędowanie jako radca prawny. Powiedziałam, że musi rzucić palenie, jeżeli chce ze mną pracować. Rzucił po trzech miesiącach. Mieliśmy pomysł założenia spółki adwokacko-radcowskiej. I otworzyliśmy spółkę o nazwie „Partners” do obsługi podmiotów gospodarczych, spółka ta przekształciła się potem w spółkę Wódkiewicz – Sosnowski. W tym czasie wynajęliśmy też biuro w Pazimie, który dopiero został wybudowany. Wydawało się nam, że będzie to dobre miejsce dla przyjmowania cudzoziemców. Niestety bardzo źle działała tam klimatyzacja i biuro trzeba było zamknąć. Wówczas z mec. Sosnowskim postanowiliśmy mieć własne biuro.
Najpierw kupiliśmy inny lokal, ale było daleko do sądu. Na Stoisława, gdzie jesteśmy teraz, była Spółdzielnia Galanteria, wytwarzająca przedmioty kaletnicze. Weszliśmy tutaj z Darkiem i pomimo tego, że mieliśmy już inny lokal, zdecydowaliśmy, że kancelarię będziemy mieć jednak przy ul. Stoisława. Spodobała się nam energia tego miejsca. Praktycznie przebudowaliśmy wszystko. Po kilku miesiącach zaczęliśmy tutaj urzędować, od listopada 1999 r.
Jak się Pani odnajdywała w środowisku wszak zdominowanym przez mężczyzn? Czy była Pani kiedyś dyskryminowana z uwagi na fakt, że jest kobietą?
Od początku mojej pracy czułam presję kolegów mężczyzn, w szczególności starszych adwokatów, którzy przy pierwszych spotkaniach lekceważyli mnie jako adwokata z uwagi na to, że jestem młodą kobietą. To jest bardzo trudny zawód dla kobiety i wymaga odizolowania spraw rodzinnych od spraw zawodowych, w szczególności kiedy się jest na sali sądowej albo prowadzi się trudne sprawy czy rozmowy z klientem. Mężczyznom jest znacznie łatwiej w naszym zawodzie, ponieważ mając rodziny korzystają z zaplecza rodzinnego i mogą się skutecznie poświęcić tylko pracy. Kiedy klient czuje naszą wewnętrzną siłę, to wówczas z pełnym zaufaniem zleca nam sprawę. I wtedy to nie ma znaczenia, czy jest się kobietą czy mężczyzną. Te stereotypy, które panują również w życiu gospodarczym, spowodowały moje sukcesy, właśnie dlatego, że nie doceniano mojej pracy, postawy i skuteczności.
Co było dla Pani najtrudniejsze w praktyce zawodowej?
Najbardziej przykrymi zdarzeniami w naszej pracy są nieuzasadnione pretensje klientów, teraz często nieetyczne ich zachowanie, które ja już aktualnie oceniam z dystansem i bez emocji. Natomiast młodzi adwokaci niewątpliwie często traktują pretensje klienta jako klęskę zawodową, a to są przypadki, które na naszej drodze zdarzą się zawsze. Stosuję maksymę mec. Matlaka „jeżeli klient jest niezadowolony, rozstań się z nim tak szybko, jak to możliwe i ureguluj natychmiast sprawy finansowe”.
Jak Pani godzi pracę z życiem osobistym?
Jestem kobietą niezwykle zorganizowaną również w życiu osobistym. Nie lubię bylejakości, nie znam słów za chwilę, potem. Klienci twierdzą, że można według mnie regulować zegarki. Nie ukrywam, że miałam dużą pomoc od męża i rodziny w wykonywaniu obowiązków domowych, bo od skończenia studiów nie lubiłam sprzątać ani gotować i uważałam, że jestem w stanie zarobić na pomoc w tym zakresie.
Zawsze bardzo dużo wymagałam od siebie, co było również dobrym przykładem dla osób współpracujących ze mną. Bardzo często był zarzut wobec mnie ze strony koleżanek, że za dużo pracuję, że niepotrzebnie rywalizuję z mężczyznami i że nie zauważę jak mi życie przeleci.
Czy żałowała Pani kiedyś wyboru tej drogi zawodowej?
Nigdy! Jestem dumna, że jestem adwokatem, zachwycają mnie młodzi adwokaci, którzy mają pasje i chcą, aby nasz zawód odróżniał się od innych zawodów prawniczych. Ale też zawsze trzeba pamiętać, że najwięcej musimy wymagać od siebie, podnosić kwalifikacje zawodowe, nieustannie uczyć się języków obcych, tak abyśmy w globalnym świecie uczestniczyli we wszystkich dziedzinach również życia społecznego. Musimy pamiętać, że praworządność i demokracja są najważniejszymi wartościami, które zawsze będą wspierać również nasz zawód.
Pani Mecenas, a jakie sprawy lubi Pani prowadzić?
Pomimo że specjalizuję się w sprawach gospodarczych i podatkowych, kocham sprawy rodzinne i sprawy majątkowe, które bardzo lubię prowadzić. Sprawy te wymagają naszej charyzmy i kontaktu z klientem, który musi mieć poczucie, że nie tylko reprezentujemy go w sądzie, ale również, że nie zostaniemy obojętni na jego telefon nawet w drobnej sprawie. Trzeba zawsze oddzwonić do klienta, bo chociaż wiemy, że nie ma nic ważnego nam do powiedzenia, to może od tej rozmowy zależy jego spokój i przespana noc.
Czy ma Pani czas na wakacje i pasje?
Właśnie dlatego, że tak świetnie funkcjonuje nasza spółka, mam możliwość wakacji i absolutnego wyłączenia się od pracy. I to mi gwarantują wspólnicy poza mec. Sosnowskim adw. Marek Siewiorek i adw. Marek Jarosiewicz, a ja im, ten spokój na wakacjach. My wówczas do siebie nie dzwonimy w sprawach zawodowych, szanujemy to, że każdy z nas ma prawo wyłączyć się od spraw zawodowych. Ponadto mam czas na jogę, uprawiam ją intensywnie od 7 lat, pływam w zasadzie codziennie, spaceruję, zdrowo się odżywiam, piję soki naturalne, jestem bardziej wygimnastykowana niż kiedy byłam nastolatką.
Pani Mecenas, skąd się wziął Pani pseudonim „Żyleta”?
Na początku mojej kariery w sprawach karnych byłam nazywana przez przeciwników procesowych „żyletą”. Kiedy w 1994 r. Zachodnia Agencja Prasowa wydała książkę „O nich się mówi…” umieszczono mnie tam, jak również moje zdjęcie wśród ludzi polityki, kultury, biznesu i prawników naszego miasta, podano również ten mój „pseudonim”. Ponoć lubię krótkie, ostre cięcia … w pracy zawodowej.

Jak by Pani scharakteryzowała Pana Mecenasa Dariusza Sosnowskiego?
Poza tym, że jest wspaniałym prawnikiem, zajmującym się głównie sprawami gospodarczymi i cywilnymi, jest człowiekiem renesansu, gra na gitarze, przepięknie śpiewa, komponuje, układa wiersze oraz piosenki, a teraz okazało się, że potrafi namalować mój portret, a wcześniej żony. Prezentem, moim portretem, na 30-lecie naszej współpracy byłam zaskoczona, zachwycona i wzruszona, On malował ten portret wieczorami, a to jest dla mnie uhonorowaniem mojej osoby oraz naszej przyjaźni. Kiedyś na Wigilii zakładowej przebrał się za rockmana, a potem Mikołaja i śpiewał grając na gitarze ku zaskoczeniu młodych prawników. Jest cudownym człowiekiem.
Pani Mecenas, jaka jest recepta na 30 lat wspólnej, zgodnej pracy?
Trzeba mieć szczęście, żeby znaleźć godnego partnera, z którym można nie tylko pracować, ale mieć podobne poglądy na sprawy życiowe, materialne i rodzinne. Nigdy nawet się nie posprzeczaliśmy. Najważniejsze, żeby w spółce partnerskiej nie było problemów na tle finansowym. U nas to się nigdy nie zdarzyło, ale jak twierdzi mec. Sosnowski dlatego, że to ja zarządzam finansami, a on ma do mnie absolutne zaufanie. My nawet domy mamy obok siebie.
Czy widzi Pani różnicę w wykonywaniu tego zawodu teraz a np. 20 lat temu?
Ogromną. Postęp technologiczny, wszechobecny Internet, który przez wielu klientów jest traktowany jako źródło prawa, wywarł ogromny wpływ na wykonywanie naszego zawodu. Ale nie ma odwrotu, postęp będzie jeszcze większy, należy zaakceptować zmianę formy wykonywania zawodu i skutecznie konkurować z radcami prawnymi. Obserwowałam też młodych aplikantów radcowskich, którzy byli aplikantami w naszej kancelarii i uważam, że mieli ogromne wsparcie ze strony władz korporacyjnych poprzez szybsze podjęcie wyzwań nowoczesnych technologii i uzmysłowienie młodym ludziom, że nie ma odwrotu. Musimy się odnaleźć w tym nowym świecie. Okres pandemii był okresem dla nas również próby i oczywiście korzystaliśmy z Internetu, z kontaktu z klientami przez dostępne aplikacje. Ale nasz zawód powoduje ogromną chęć klientów do osobistego spotkania się, ponieważ mają do nas zaufanie i to właśnie spotkania odgrywają dla nich ogromną rolę. Okazało się przez te 1,5 roku, że ilość spotkań z klientami w świecie realnym nie zmalała. Klient się zmienił, jest bardziej wymagający, uważa, że powinniśmy działać błyskawicznie, oczekuje w tym samym dniu odpowiedzi po przesłaniu do zaopiniowania skomplikowanego kontraktu.
Kiedyś było znacznie łatwiej, a „łatwość” polegała na tym, że klient miał większe zaufanie do adwokata, do jego wiedzy, kompetencji, a teraz media społecznościowe zmieniły mu obraz postrzegania naszego zawodu. Klient jest niezwykle roszczeniowy, często szuka porad u paru adwokatów ukrywając ten fakt (kiedyś tak nie było), i usiłuje targować się o wynagrodzenie, próbując je obniżać, argumentując, np. że jest wielu adwokatów. Tego przedtem nie było.
Na przestrzeni lat zaobserwowałam również zmianę relacji pomiędzy adwokatami. A przede wszystkim zauważyłam niechęć adwokatów do wielokrotnych prób przygotowania procesu w formie negocjacji pomiędzy pełnomocnikami i stronami, co jest zawsze pracochłonne i często nie przynosi rezultatu. Natomiast w każdej sprawie rozpoczynam sprawę od podjęcia próby polubownego jej załatwienia.
Czy ma Pani jakieś rady dla młodych adwokatów?
Z perspektywy czasu uważam, że najważniejsza jest godność wykonywania naszego zawodu i pamiętanie z ustawy o adwokaturze zasad jego wykonywania. Dlatego uważam, że począwszy od ubioru i form zachowania zarówno w stosunku do klientów, kolegów, czy sądu zawsze musimy pamiętać o tej godności, której odzwierciedleniem powinny być również formy naszych pism procesowych, treści w nich zawarte, a przede wszystkim powstrzymywanie się od niepotrzebnych uszczypliwości czy też przekraczania granic dobrego wychowania.
Chciałabym, żeby młodzi adwokaci nawet jak długo nie mają wielu klientów, to żeby się nie zniechęcali. Każdy znajdzie swoje miejsce w tym zawodzie, trzeba się specjalizować, wybrać swoją dziedzinę, nawet bardzo wąską i korzystać z dozwolonych form promocji, żeby odnieść sukces w tym zawodzie.
Przed jakimi wyzwaniami aktualnie stoi Pani kancelaria?
Aktualnie chcemy uczestniczyć w przedsięwzięciu polsko-hinduskim we współpracy podmiotów gospodarczych z Polski na wielkim rynku, jakim są Indie. Zależy mi, żeby firmy z naszego województwa znalazły rynek zbytu na terenie Indii. Jedna z założonych przez nas firm i kilkanaście lat prawnie obsługiwana, już w przyszłym miesiącu będzie uczestniczyć w przedsięwzięciu gospodarczym polegającym na budowie myjni samoobsługowych na terenie Indii. Wspólnie z nią inny nasz klient, młody przedsiębiorca ze Szczecina, poważnie rozważa powstanie izby polsko-indyjskiej, która będzie pośredniczyć w nawiązywaniu kontaktów i zawieraniu umów pomiędzy przedsiębiorcami polskimi i indyjskimi. Jestem urodzoną szczecinianką, Szczecin jest coraz piękniejszy, ostatnio zachwyciłam się zwiedzając willę Lentza. Bardzo zależy mi na rozwoju naszego regionu, ale przede wszystkim Adwokatury.
Dziękuję uprzejmie za poświęcony czas i udostępnienie zdjęć.