Wielkościowość to przekonanie, że jest się lepszym od innych. To poczucie wyjątkowości, górowanie nad innymi, żądanie dla siebie szczególnych praw i przywilejów. I nie chodzi tutaj o rzeczywiste przymioty danej osoby, ale o sposób postrzegania siebie w stosunku do innych. Mnie się należy, bo jestem lepszy, wyjątkowy, niepowtarzalny. Bo moja funkcja, tytuł, stanowisko lokuje mnie ponad innymi, że nie obowiązują mnie prawa i obowiązki. A jeżeli w ogóle – to w ograniczonym zakresie.

Wielkościowość jest pojęciem psychologicznym, nierzadko – psychiatrycznym i takim, którym chętnie posługują się socjolodzy. Opierając się jednak na przesłankach psychologiczno-psychiatrycznych – określenia tego używa się czasem zamiennie z tzw. roszczeniowością, chociaż dla nas, szczególnie w orzecznictwie są to dwa nietożsame pojęcia. Nastawienie wielkościowe, a więc przekonanie o swojej wyjątkowości pojawia się u nas w pierwszym okresie życia. Zwłaszcza wówczas, kiedy jesteśmy dziećmi pierworodnymi, długo oczekiwanymi, jedynymi. Słuchanie, że jesteśmy wspaniali, śliczni, mądrzy, górujący nad otoczeniem i słuchanie tego zbyt długo powoduje, że jako niemowlęta, a potem istoty małoletnie, w wieku przedszkolnym i szkolnym wyróżniamy się w środowisku, nie najlepszą robiąc sobie opinię. Po prostu jesteśmy postrzegani jako zarozumiali, należy nam się wszystko, żadne słowa krytyki i perswazji nie są w stanie zmienić naszej postawy. Psycholodzy, którzy się nad tym zastanawiali, a szczególnie amerykański uczony Jeffrey E. Young wyróżniał osiemnaście schematów funkcjonowania takich dzieci. A więc m. in. poczucie, że ważne osoby nie są w stanie zapewnić nam stabilnego, emocjonalnego wsparcia, stałe szukanie przyjaciół z reguły z niepowodzeniem, odrzucanie bliskości w relacjach międzyludzkich, roszczeniowa postawa wobec przyjaciół, budowanie toksycznych związków, deprywacja emocjonalna, nadwrażliwość na krytykę, izolacja społeczna, podatność na zranienie itd. Jeżeli w okresie późniejszym zostaniemy wyprowadzeni z błędnej oceny swojej osoby i nastawienie wielkościowe ustąpi miejsca ocenie w miarę obiektywnej, wówczas mamy szansę na prawidłowy rozwój osobowości. Sprzyja temu edukacja szkolna z jej środowiskiem, edukacja wojskowa, akademicka, potem środowisko związane z pracą zawodową, nową rodziną itd. Wymienione otoczenie jest w stanie wpłynąć na tworzenie się u nas prawidłowych cech charakterologicznych, z właściwym rozwinięciem uczuciowości wyższej, empatii, znalezieniem dla siebie miejsca w otoczeniu i w miarę obiektywną ocenę swojej osoby. Wówczas nie ma miejsca na wielkościowość. Czujemy się dobrze i środowisko czuje się dobrze z nami. Tak jest najczęściej, chociaż nie będąc wielkościowymi – nie zawsze tak jest. Ale tutaj niech się wypowiadają socjolodzy.
Jeśli natomiast nastawienie wielkościowe od okresu dzieciństwa będzie nam towarzyszyło przez dalsze życie, to później możemy zareagować tzw. zaburzeniami osobowości. Niemal w każdej z nich, a więc w osobowości narcystycznej, histrionicznej, psychopatycznej czy dyssocjalnej mamy do czynienia z pojęciem wielkościowości. W osobowości narcystycznej (od starożytnego Narcyza przyglądającego się sobie w tafli wody), urokliwej, atrakcyjnej z zewnątrz, uwodzącej, ale pozbawionej empatii, zapatrzonej w siebie – wielkościowość jest na pierwszym planie. Jestem wyjątkowym, mam bardzo dobre mniemanie o sobie, inni powinni to dostrzegać i być mnie podporządkowani. Osobowość narcystyczna towarzyszyła biegowi historii zawsze. Z jej władcami, przywódcami, dowódcami. Dlatego toczyli wojny, powstania, walczyli z przysłowiowymi przeważającymi siłami wroga, bo uważali, że ich wyjątkowość i tak zwycięży. Dzisiaj też tak jest. A osobowości narcystyczne, zakochane w sobie spotykamy w środowisku artystycznym: u malarzy, rzeźbiarzy, poetów, aktorów. Wszystko jest do zaakceptowania, póki swoim stylem bycia, życia, wypowiedzi, osoby takie nie zakłócają w istotny sposób porządku społecznego. Przypuszczalnie takim narcyzem był pisarz J.K, jest reżyser R.P. Tylko, czy nie zakłócili owego porządku? Właśnie poprzez wielkościowość? W innych, wymienionych i niewymienionych zaburzeniach osobowości wielkościowość jest także widoczna, a nawet dominuje… dlatego „Cesarz – Słońce” mimo nikczemnego wzrostu (tzw. homilopatia) walczył, gdzie się dało i jak się dało, będąc przekonanym, że zawsze zwycięży. Jakże więc boleśnie przekonał się o swojej jednak przeciętności przegrywając i będąc zesłanym. Czy zawsze był pewien swojej wyjątkowości? Czy nabawił się jej wykonując kierowniczą funkcję? Studiując życiorys cesarza – zawsze taki był. Leżało to w cechach jego charakteru, a wspomniane funkcje i zwycięstwa były tylko dopełnieniem i potwierdzeniem jego mniemania o sobie. Nieco inaczej wyglądał rozwój osobowości generalissimusa. To również osobowość homilopatyczna (niski wzrost, duża głowa, długie kończyny górne, długi tułów, krótkie kończyny dolne), ignorowana, lekceważona, postponowana w swoim dziecięco-młodzieńczym otoczeniu, przypadkowo trafiająca w rejony władzy i dopiero tam – głównie dzięki środowisku – emablowana jako istota wyjątkowa. Dopiero tam, na szczytach władzy tworzyła się wielkościowość tego człowieka, dodatkowo w ramach swojej homilopatii – paranoicznego. A więc widzącego w każdym wroga, donosiciela, zdrajcę. Ale głównie wielkościowość, przekonanie, że władza to ja sprawiło, że losy historii potoczyły się tak, a nie inaczej.
Nie mówiąc już o wodzu A.H. Narcyzm, umiłowanie siebie towarzyszyło mu przez całe życie. Stąd wyjazd z austriackiej wsi do Wiednia, potem do Monachium, przekonanie, że będę wspaniałym malarzem, bo mam talent, a ci z akademii sztuk pięknych „nie poznali” się na mnie. Stąd później pewność, że ja znajdę narodowi niemieckiemu przestrzeń życiową. Przeszkodziła mu w tym tylko też wielkościowość „narodu wybranego”, więc zrobił to, co zrobił. A.H. to niewątpliwie osobowość narcystyczna, histrioniczna, ale też i paranoiczna, a u schyłku życia także tzw. organiczna, czyli niszczona barbituranami i treponema pallidum. Oczywiście wielkościowość pojawia się nie tylko w zaburzeniach osobowości. Bywa w stanach obniżonej sprawności intelektualnej, szczególnie w ociężałości umysłowej, lekkim upośledzeniu umysłowym (tzw. debilizm salonowy), bywa w chorobie psychicznej zwanej schizofrenią z urojeniami wielkościowymi (np. jestem prawdziwym Chrystusem), w paranoi, czyli obłędzie z przekonaniem, że wynajdę perpetuum mobile. Wielkościowość nierzadko pojawia się w chorobie afektywnej dwubiegunowej (CHAD) zarówno w fazie maniakalnej (wszystko mogę, jestem ponad), jak i w depresyjnej (nikt nie cierpi tylko ja). Nastawienie wielkościowe towarzyszy zmianom organicznym nierzadko kończącymi się otępieniem (tzw. mądrość życiowa, za moich czasów było lepiej itd.). Tym bardziej cieszy deklaracja mojego niemal rówieśnika – prezesa, że zakończy swoje urzędowanie w trakcie kadencji. To co już kiedyś pisałam: swoje „5 minut” mamy już za sobą i należy się z tym pogodzić. Podsumowując tzw. wielkościowość, pojawia się też w poważniejszych zaburzeniach psychicznych, ale króluje jednak w zaburzeniach osobowości uwarunkowanych wieloprzyczynowo. Nastawienia wielkościowe, wielkościowość, dotyczą nie tylko wymienionych wyżej postaci ze zdradzającymi przez nie dewiacjami charakterologicznymi. Pojawiają się one także aktualnie, dotyczą możnych tego świata i naszej społeczności też. Przykład P. Ł. z kraju sąsiedniego jest żałosnym przykładem właśnie głębokiego przekonania o swojej wyjątkowości, podkreślanego i podtrzymywanego przez siebie i otoczenie. Był zawsze wielkościowy, zawsze uważał, że może osiągnąć wiele. Od lat był w tym utwierdzany przez otoczenie, środowisko, najbliższych. I uwierzył w to. To nic, że świat i społeczeństwo jest przeciwko. Jestem Wielki i dlatego zostaję.
Ale nie szukajmy daleko. Wielkościowość jest również udziałem – jak wspomniałam – naszych społeczności. Tak odbieram powrót na łono ojczyzny pana T. Nie nazwę go synem marnotrawnym, chociaż coś w tym jest. Owszem, kilka lat temu poszedł na intratne stanowisko potwierdzone nazwą funkcji i korzyściami finansowymi. Nie było mnie wówczas, kiedy Kraj zmagał się z różnymi kłopotami wynikającymi głównie z pandemii. Odszedłem, bo w ramach wielkościowości imponowała mi funkcja, jaką mi zaproponowano i finanse, nieobojętne dla nikogo. W ramach dobrego mniemania o sobie i nastawienia typu: jestem dobry, poszedłem nie na głęboką prowincję, ale do centrum kontynentu. Po latach straciłem funkcję i poparcie. Właściwie mogę tam nie być. Dlatego wróciłem, ale od razu na eksponowane stanowisko. Oczywiście, należy zadać sobie pytanie: po co? Dlaczego? Ale właśnie dochodzi do głosu owo nastawienie wielkościowe. Przyzwyczajono mnie i sam przyzwyczaiłem się do tego, że jestem nieprzeciętny. Dlatego wracam. Kocham siebie, jestem egoistyczny, liczę się wyłącznie z własnym zdaniem i mam rolę do odegrania. To nic, że nie wszyscy podchodzą do mojej decyzji z entuzjazmem, to nic, że nastąpiła zmiana pokoleniowa i do głosu dochodzą młodzi, nowi przywódcy, którzy patrzą na mnie z rezerwą albo zwyczajnie niechętnie. To nic, że mam tyle lat ile mam, a winni rządzić ludzie młodzi. To nic. Jestem wielki, a osoby mi niechętne nie mają dla mnie znaczenia. Na tym polega wielkościowość.
I wydarzenie z naszej okolicy. Incydent na drodze pod Szczecinem. Rzekomo brał w nim udział pan Marszałek G. Pan G. mówi, że jego jazda i zatrzymanie wozu nie było świadome. Jako osoba orzekająca przeszło czterdzieści lat m. in. w wypadkach drogowych – uśmiecham się tylko z pobłażaniem. Tak tłumaczą się w 90 % sprawcy najrozmaitszych czynów karalnych. I nie przemawia przeze mnie brak sympatii w stosunku do p. G, który – w moim odczuciu – przyczynił się do utracenia przez nas Centrum Psychiatrycznego przy ul. Żołnierskiej. Ale myślę, że nastawienie wielkościowe p. G., jego tłumaczenie się, a potem opuszczanie miejsca incydentu świadczą właśnie o nastawieniu wielkościowym. Jestem kimś, należę do dominującego w tym mieście ugrupowania, właściwie chyba nie powinno mnie to obchodzić. Stałem się taki, bo albo taki byłem, albo otoczenie, środowisko bijąc mi pokłony, hołubiąc mnie – takim mnie uczyniło.
Leczenie wielkościowości jest bardzo trudne i niefarmakologiczne. Przekonał się o tym psychiatra żydowskiego pochodzenia Viktor E. Frankl. Przed II-ą wojną światową był wielkim psychoterapeutą i psychiatrą, dyrektorem wiedeńskiego instytutu. Nie ukrywał swojej wyjątkowości. W latach 40-tych został wywieziony do Auschwitz tj. do nazistowskiego (tak jest poprawnie politycznie) obozu koncentracyjnego. Był tam kilka lat, nie jako pan dyrektor, ale numer 119.104, i mimo że był przedstawicielem narodu o twardym karku i „bezczelnym spojrzeniu” – wyzbył się wielkościowości na stałe. Napisał o tym w dziele „Człowiek w poszukiwaniu sensu”, stworzył przy okazji wiedeńską III-ą szkołę psychoterapii tj. logoterapię. Warto tę książkę przeczytać. Można się wiele nauczyć, jeżeli jest się człowiekiem myślącym.