Jeszcze nie tak dawno witaliśmy Nowy Rok i uczestniczyliśmy w sylwestrowych szaleństwach rozpoczynających karnawał, mający wieloletnią tradycję. Już bowiem w XVI wieku ksiądz Jakub Wujek, tłumacz Pisma Świętego i rektor Akademii Wileńskiej gorszył się utrzymując, że zapusty – okres zimowych balów, maskarad, pochodów i zabaw są „od czarta wymyślone”.
W tłusty czwartek tradycyjnie jedliśmy puszyste kule z drożdżowego ciasta z konfiturą z róży smażone na smalcu zwane pączkami lub faworki, czyli chrust z ciasta śmietanowego.
Mało już dzisiaj pamięta się krakowski zwyczaj, który swój początek miał w XVI wieku. W ten szczególny czwartkowy dzień przekupki urządzały sobie „babski comber”. Ubrane dostatnio i obwieszone błyskotkami jadły, piły i tańczyły na ulicach polując na mężczyzn i upijając ich bez względu na godność (nawet księży). Unikały tego jedynie osoby, które skutecznie potrafiły się wykupić. Karnawał skończyliśmy tradycyjnym śledzikiem z biciem zegara o północy, bowiem już po chwili zaczynał się Wielki Post.

Nadchodzą Święta Wielkiej Nocy. Jak wspominał Jerzy Rozwadowski, autor książki „Ostatnie pokolenie. Na ekranie wspomnień” – „zaprawdę wesoły nam dziś dzień nastał. Zdawało się, że wraz z nami raduje się cały świat ze Zmartwychwstania Pana i powrotu wiosny”. Mało jest bowiem wydarzeń w roku, które by tak mocno wpływały na atmosferę panującą w każdym polskim domu i dostarczały przeżyć wzniosłych, religijnych, czy zupełnie przyziemnych, a związanych ze świątecznym stołem.
Wielkanoc to najwcześniej ustanowione, a jednocześnie największe święto chrześcijańskie. Obchodzono je już w II wieku i początkowo zwane było Paschą. Te święta, ruchome, obchodzone są rokrocznie w innych terminach. W trakcie Soboru Nicejskiego w 325 roku został ustanowiony obowiązkowy termin tych świąt, tj. w niedzielę po pierwszej pełni księżyca, zaraz po zrównaniu wiosennym. Na przełomie VII i VIII wieku doprecyzowano go, wyznaczając datę zrównania na dzień 21 marca. W okresie zaborów na Kresach Wschodnich były te święta obchodzono jednak później, bo według prawosławnego kalendarza rosyjskiego.
Zaczynająca się wiosna pozytywnie wpływa na nastrój Wielkiej Nocy, wywołując u ludzi radość i optymizm. Koniec z postem oznaczał nic innego jak tylko „wielkie jedzenie”. Wielki Post rozpoczyna zawsze Środa Popielcowa. Kapłan posypujący na znak pokuty podczas mszy świętej głowy ludzi popiołem uzyskanym ze spalenia ubiegłorocznych palm wypowiada po łacinie formułę liturgiczną „Memento homo, quila pulvis es et in pulverene reverteris” (pamiętaj człowiecze, że prochem jesteś i w proch się obrócisz).
Znany szczecinianin, twórca naszej operetki sprzed lat, a także miłośnik kuchni ziemiańskiej Jacek Nieżychowski herbu Pomian wspominając Wielkanoc w latach 30 XX wieku w majątku rodziców w Chlewie w Kaliskiem pisał „od Niedzieli Palmowej zaczynały się wielkie porządki w folwarku, parku i domu. Ogrodnik gracował alejki i pilnował, by nowalijki z inspektów były na czas. W siedzibach ziemiańskich, gdzie nie było elektryczności przygotowywano lampy naftowe starannie czyszcząc i przycinając knoty, aby płomienie nie filowały to znaczy nie kopciły. Srebra czyszczono pastą do zębów, kredą i denaturatem”. W dworach przelewano wino z beczek do butelek, aby następnie topiąc lak nad świecą pieczętować korki sygnetem rodowym właściciela.
Podobnie jak w okresie Świąt Bożego Narodzenia tradycją prawdziwie polską jest świniobicie i przerób mięsa. Szynki po natarciu ich saletrą i solą wkładano przed laty do beczek, by następnie wędzić je w dymie jałowcowym. Następnie w Wielką Sobotę oblepiano je ciastem chlebowym z razowej i żytniej mąki i wstawiano do rozpalonego pieca. Po kilku godzinach chleb kruszono, a mięsiwo było soczyste i wonne. Chleb nasycony sosem i aromatem smakował ponoć wybornie. Wcześniej, bo już w Wielki Czwartek lub Piątek (w zależności od regionu Polski) rozpoczynało się pieczenie ciast. Klepano baby podolskie, parzone, czy zwykle drożdżowe. Wypiekano je w formach blaszanych, glinianych, a nierzadko również i kamiennych. Na Litwie na „babę żółtkową” zalecano brać kopę żółtek na 2 szklanki mąki zaś na Mazowszu dwie kwarty żółtek na kwartę mąki.
Kwiaty były i są do dzisiaj jednym z najważniejszych elementów zdobiących pomieszczenia domów i kościołów. Od lat dominują białe, różowe i liliowe hiacynty, forsycje, róże, narcyzy czy tulipany. Z lasu przynoszono widłak i gałązki borówki, leszczyny czy derenia. Tradycją było i zostało to do dzisiaj – robienie małych bukiecików z fioletowych leśnych fiołków.
Sposób zdobienia pisanek zależał w latach międzywojennych od regionu kraju. Dzisiaj z uwagi na pozbawienie nas rubieży wschodnich przyjęły się formy regionalne. Stąd nazwy malowanki, kraszanki czy byczki (malowane na jeden kolor), skrobanki lub rysowanki.
Wielki Tydzień to ostatni okres postu. Wspomniany przeze mnie Jacek Nieżychowski pisał, że kobiety jadły jeden posiłek w ciągu dnia bez masła i cukru, a mężczyźni ryby na zimno (od śledzia, po lina i pstrąga) z chrzanem popijając dobrze zmrożoną czystą (dlatego postną) wódką.
W poprzedzającą niedzielę przynoszono do kościoła w celu poświęcenia palemki mające przypominać gałęzie palm, które lud Jerozolimy rzucał pod nogi osiołka wiozącego Jezusa, aby Mu wyrazić swoją cześć i hołd. Mało już dzisiaj zachowany jest zwyczaj w naszych domach uderzania dzieci rózgą w Wielki Piątek na pamiątkę Męki Pańskiej. Rodzic wypowiada wówczas słowa „za Boże rany” lub „któryś za nas cierpiał rany Jezu Chryste, zmiłuj się nad nami”.
Zwyczaj ubierania w kościołach grobu Chrystusa znany był w Polsce od prawie XVII wieku. Został przyjęty z Czech lub Niemiec. Wystawianie straży grobowej oddającej hołd Chrystusowi odwołuje się do żołnierzy rzymskich pilnujących Jego grobu w Jerozolimie.
Zaniknęła polska tradycja organizowania kwest w kościołach na cele dobroczynne w Wielkim Tygodniu. Z początkiem XX wieku władze duchowne ograniczyły liczbę stolików znajdujących się w tym świętym miejscu z uwagi na stałe gadulstwo kwestujących.
Na domowy stół ze święconym wybierano dawniej zwykle pokój przechodni niezbyt nastawiony na operację promieni słonecznym. Nakrywano go jednolitym białym obrusem zwisającym ku ziemi. Na święcone zgodnie z tradycją składały się dania zimne, podawane „bez dymu”. Gotowanie bowiem w Święta Wielkanocne było niestosowne. Dzisiaj koszyczek ze święconym ustawia się skromnie na przygotowanym na niedzielne śniadanie stole.
O świątecznym jadle pisałem już w latach ubiegłych, więc nie będę powracał do kaczki w piórach, czy jak też bywało na kresach do pieczonego głuszca w upierzeniu z rozpostartym w formie wachlarza ogonem. Do ciast dodawano szafranu dla żółtego koloru i, jak mawiano, dla koniecznego rozweselenia. Dla małych dzieci tradycją było ustawianie stolika ze święconką, przy czym wszystkie potrawy wykonane były z marcepanu.
Jacek Nieżychowski, opisując stół wielkanocny w rodzinnym Chlewie, pisał, że spotkały się na nim dwie tradycje, galicyjska i wielkopolska. Wspomina także o „polskich truflach” – w porę zbieranych, młodziutkich białych purchawkach, rodzonych siostrach tych prawdziwych francuskich poszukiwanych przez tresowane świnie lub psy. Jak z kolei wspominał Melchior Wańkowicz, śniadanie wielkanocne w rodzinnych Nowotrzebach rozpoczynała jego babka, która po podzieleniu się świeconym nakładała sobie jako pierwsza na talerz kawałek głowizny wyciętej z pieczonego prosiaka koło jego ucha.
Domownicy mieli także zwyczaj ważenia się przed śniadaniem i w jego trakcie, aby uniknąć obżarstwa i związanych z nim dolegliwości żołądkowych. W czasie śniadania zabawiano się w walatkę lub wybitkę polegające na stukaniu się pisankami. Wygrywającym był ten, którego jajko pozostało nieuszkodzone.
Drugi Dzień Świąt zwany śmigusem znany jest w Polsce przynajmniej od XV wieku i jest niewątpliwie reliktem dawnych, wcześniejszych niż chrześcijaństwo, a zwalczanych przez Kościół zabiegów oczyszczających sprowadzających deszcz i mających zapewnić zdrowie, urodę i płodność. W niektórych regionach Polski zachował się jeszcze zwyczaj chodzenia w ten dzień z „kurkiem dyngusowym”. Jest to żywy kogut (oszołomiony ziarnem umoczonym w spirytusie) umieszczony na czerwonym ustrojonym wózku toczonym przez kilkunastu chłopców zwanych kurcarzami. Śpiewając „wesoły nam dziś dzień nastał” zbierają datki i jedzenie w odwiedzanych domach.
Tym razem pozwolę sobie zamiast przepisu kulinarnego zaproponować Państwu lekturę dwóch książek.
Powieść francuskiego pisarza Françoisa Mauriaca „Kłębowisko żmij”, to tragiczna historia starego adwokata, który pozwolił, by do jego serca wdarła się nienawiść do własnej rodziny, ostentacyjnie i powierzchownie religijnej. Według jego niezrozumienia, bliskie mu osoby chciały rzekomo zagarnąć zgromadzony przez niego majątek. Przemiana następuje zbyt późno, gdy mówi „Ci których winienem był kochać umarli; umarli ci, którzy mogli mnie kochać. A nie mam już czasu i sił, aby wyjść naprzeciw tych, co pozostali, aby ich na nowo odkryć”. Ta adwokacka spowiedź zamyka się generalnie słowami „No tak, mówię sam do siebie, bo zawsze jestem samotny. Człowiek musi z kimś porozmawiać. Cóż jest osobliwego w ruchach i słowach samotnego człowieka”. Książka znakomita, zmuszająca do refleksji i przemyśleń, a także do dystansu z potrzebą pamiętania o wielu sprawach często przez ludzi pomijanych. Dziękuję Ci Karolino za podpowiedź co do jej lektury. Polecam ją wszystkim w Wielkim Tygodniu, bo to przecież czas rozliczeń z przeszłością.
Jako uzupełnienie świątecznego wolnego czasu proponuję powrót do znanego dramatu Jerzego Szaniawskiego „Adwokat i róże”, czyli tęsknota do doskonałości. Zasadniczy problem, jaki jest w nim poruszony, ma charakter moralny, chociaż nie jest to sprawa samego trójkąta małżeńskiego. Azylem dla okaleczonych przez życie stało się zaciszne domostwo Mecenasa, gdzie kojący wpływ wywiera na wszystkich osobowość gospodarza. Dostrzegamy umiejętność sprowadzania wszelkich zdarzeń i doznań do ich właściwych wymiarów, a także uniwersalnych wartości decydujących o sukcesach zawodowych i kształtowaniu się legendy niezrównanego obrońcy w sprawach karnych. Ważny znak w tym dramacie stanowi sama róża.
Dodam tylko, że w 1929 roku wystawił ten dramat w Teatrze Nowym w Warszawie Aleksander Zelwerowicz. Sztukę pokazały w tym czasie również teatry w Wilnie, Lwowie, Lublinie, Poznaniu i Krakowie.
Życzę miłej lektury przy świątecznych przygotowaniach i zgodnie z tradycją udanego poszukiwania niespodzianek przyniesionych przez wiosenne zajączki, a ukrytych w ogrodach, czy różnych zakamarkach naszych domów.