Mój dobry kolega, coraz bardziej znany w szczecińskich kręgach akademickich profesor uniwersytecki, ma w swoim gabinecie prócz zacnego zbioru malarstwa także rzeźbę.
Kto to rzekł: pożar strawił nasz świat,
Pieśń o ziemi, Włodzimierz Wysocki
nigdy ziarna nie przyjmie już ziemia?!
Kto to rzekł: ziemia sczezła do cna?
Przecież tylko na chwilę zasnęła.
(…)
Przecież śpiewa przez rany, choć śpi,
zabrzmi życiem i jęki zagłuszy.
Przecież dusza człowiecza w niej tkwi,
a butami nie można zgnieść duszy.
Rzeźba jest niepozorna. Ma nie więcej niż 25 centymetrów wysokości, stoi na komodzie i sprawia wrażenie bardzo samotnej. To odlane z mosiądzu popiersie mężczyzny o dostojnych rysach i chciałoby się rzec, że wręcz rzymskim profilu. Pustym spojrzeniem spogląda na kolekcję malarstwa wiszącą naprzeciwko. Trudno się dziwić obecności takiego artefaktu w zbiorach, skoro ich właściciel jest nie dość, że wybitnym specjalistą od prawa rzymskiego, to z równą swadą może prowadzić dyskursy o sztuce. A szczególnie jej historii. Ku memu zaskoczeniu rzeźba nie odzwierciedla jednak rysów dumnego Rzymianina, lecz Słowianina (aczkolwiek ze sporą domieszką krwi żydowskiej), niejakiego Włodzimierza Wysockiego.
Aktor, ale przede wszystkim poeta, bard, pieśniarz nad pieśniarzy. Patrzyłem tak na niego z zaciekawieniem i fascynacją przypominając głos, którego dawno już nie słyszałem. On wyniośle pustym wzrokiem wpatrywał się na obrazy zawieszone naprzeciw.
Dumy tej postaci odmówić nie można, ale głos, to głos elektryzował i uwodził, nie tylko słowiańską duszę. Sam zresztą dawałem się mu uwodzić, a co więcej, lat temu wiele wstecz próbowałem za jego pośrednictwem uwodzić nieskażone (jeszcze) rosyjską kulturą dziewczęta bogu ducha winne. Cóż mogło być podówczas bardziej nastrojowego od zdartego od tysięcy papierosów i hektolitrów wódki głosu barda w anturażu świeczek, kadzidełek i dwóch butelek czerwonego wina typu Egri Bikaver. No przecież nie Bob Dylan, czy Leonard Cohen, to przecież takie oklepane.
Rosja miała tę magię, czarowaną nie tylko głosem Wysockiego, żeby uwodzić, a wręcz wodzić na pokuszenie nie tylko jednostki, ale całe narody. I o ile Iwan Groźny, Piotr Wielki czy wreszcie Katarzyna Wielka mieli jako narzędzia uwodzenia przede wszystkim armię, to od kilku stuleci rosyjskość definiują także postaci takie jak Dostojewski, Puszkim, Bułhakow, Rachmaninow, Czajkowski czy choćby Prokofiejew. O Ałle Pugaczowej nie zapominając. Co ciekawe caryca Katarzyna Wielka, rodowita Niemka urodzona w moim rodzinnym Szczecinie, to żywy dowód na to, jak łatwo Niemca zarazić rosyjskością. I jak tu dziwić się Gerhardowi Schroederowi, że tak dba o swoją synekurę w Gazpromie.
Patrzyłem na barda, on patrzył tępym wzrokiem przed siebie i zastanawiałem się, co mówiłby, co śpiewał dzisiaj, gdyby jakimś magicznym zrządzeniem losu przeniósł się w dzisiejsze czasy. Czy wstrząsałyby nim zbrodnie wojenne w Buczy i innych miejscach w Ukrainie, czy mierzwiłby go widok rosyjskich zagonów tratujących ukraińskie stepy, niszczących domostwa i fabryki, depczących godność cywilów.
Nie. Śmiem twierdzić, że Władimir Siemonowicz Wysocki nieomal na pewno popierałby Władimira Władimirowicza Putina. Nie tylko zresztą on, Dostojewski, Tołstoj zresztą także. Zawartość rosyjskości w definicji rosyjskiej duszy najtrafniej ujął Józef Piłsudski opisując ich stosunek do Polaków. Pisał:
„Pamiętajcie, że dusza Rosjanina, jeśli nie każdego, to prawie każdego, jest przeżarta duchem nienawiści do każdego wolnego Polaka i do idei wolnej Polski. Oni są łatwi i zdolni do uczucia nawet wielkiej przyjaźni i będą was kochać szczerze i serdecznie, jak brata, dopóki nie poczują, że w sercu swoim jesteście wolnym człowiekiem i boicie się ich miłości, w której dominującym pierwiastkiem jest żądza opieki nad wami, inaczej mówiąc: władzy.
To jest skaza urodzeniowa ich duszy, dziedziczna i kilkusetletnia, za ich niewolę, za Tatarów, za Iwana, za opryczników, za odwieczne bunty topione we krwi.
Jeśli własna wolność jest nieosiągalna, wolność cudza wzbudza zawiść i odrazę. Jesteśmy od wieków zbyt bolesnym dla nich wzorem, zaprzeczeniem ich własnego losu. Obawiam się, że dużo czasu upłynie, zanim oni zrozumieją, że nikt i nic, chyba śmierć, odbierze nam prawa do wolności…”.
Powiedziałem o swoich przemyśleniach właścicielowi popiersia. Ten ani przez moment się nie zawahał, przytaknął, powiedział kilka zdań zawierających słowa na „ch”, sugerujących jego stosunek nie tylko rosyjskich okrętów wojennych, ale przede wszystkim do Władimira Władimirowicza Putina. Po czym zgodziliśmy się, że „Mistrza i Małgorzatę” czytać w Święta Wielkanocne wręcz należy, a Bułhakow to mistrz nad mistrzów. Pisarz nad pisarzy. Chociaż nie wiemy, czy gdyby żył, to popierałby Putina.
No właśnie, na ile nasza przeszłość, nasze polityczne wybory obciążają nas, na ile pozbawiają legitymizacji do bycia unie tylko artystą, ale też zwyczajnie przyzwoitym człowiekiem? Przecież – wędrując na rodzimy podwórzec literacki – Władysław Broniewski i Julian Tuwim popełnili poematy pochwalne ku chwale towarzysza Stalina, ale czy to odbiera im miano wybitnych poetów? A przechodząc na podwórzec prawniczy – przecież posadowiony w Trybunale Konstytucyjnym Julii Przyłębskiej Stanisław Piotrowicz był członkiem PZPR, ale czy pozbawia go to prawa do mienienia się mianem przyzwoitego człowiekiem?
Moja odpowiedź na tak zadane pytania jawi się prosta i być może zaskoczy Czytelników. Brzmi po trzykroć NIE. Bo nie mam najmniejszych wątpliwości w poetycki kunszt wspomnianych poetów, a w przypadku pana Stanisława Piotrowicza nie fakt przynależności do PZPRu, ale dopiero jego późniejsze uczynki mogą pozbawiać go prawa do mienienia się być przyzwoitym. Tyle ja, bo zdania mojego szanownego kolegi nie zdążyłem poznać. Za to liczę, że za dwa miesiące napisze je do kolejnego wydania InGremio. Prawda Panie Profesorze?
Na zakończenie wrócę jeszcze na chwilę do tematu Rosji. Car Aleksander III Romanow miał twierdzić, że „Rosja ma tylko dwóch sojuszników – armię i flotę”. Patrząc na to, jak wygląda inwazja Rosji na Ukrainę i gdzie w chwili obecnej znajduje się krążownik Moskwa, to Rosja nie ma już żadnych sojuszników.
Kropka.