Jednym z powszechnych obyczajów ludzkości bez względu na kulturę, religię czy epokę jest pamięć o ludziach zmarłych. Słowianie czynili to kilkukrotnie w czasie roku, jednak po wprowadzeniu chrześcijaństwa obchody zostały ograniczone wyłącznie do pierwszych dni listopada.
Przez długie lata, a praktycznie jeszcze w dziewiętnastym stuleciu na terenach dawnej Rzeczypospolitej wierzono, że zmarli w tym czasie powracają na ziemię i odwiedzają domostwa, w których niegdyś zamieszkiwali.
W pobliżu cmentarzy i na rozstajach dróg rozpalano w tę noc ogniska, tak aby powracającym zapewnić nie tylko ciepło, ale przede wszystkim wskazywać im drogę. Ogień miał ponadto nie pozwalać na przybycie upiorom, do których zaliczano dusze osób zmarłych gwałtowną śmiercią lub samobójczą. Na parapetach okiennych zostawiano poczęstunek, obowiązkowo z wódką, rozgrzewającą zmarznięte dusze. Pozostałością tego zwyczaju jest dzisiejsze zapalanie zniczy lub świeczek na grobach zmarłych.
Wyjątkowe w tradycji okazały się dziady, dawny obrządek zaduszny. To kontakt ludzi żywych ze światem tych, którzy odeszli. Ich dusze przybywające na ziemię nazywano „dziadami”. Obowiązek ugoszczenia miał zapewnić im spokój w nieznanym nam świecie umarłych, a żyjącym pomyślność na kolejny rok. Ucztę urządzano na cmentarzach, ale przeważnie w domach, przestrzegając zasady, aby w tym czasie nie szyć, tkać czy prząść, by przypadkowo duszy nie uwiązać.
Ważną rolę spełniali kościelni żebracy zwani także dziadami. Wręczano im jałmużnę i częstowano ulubionymi potrawami zmarłych, bo mieli oni stanowić łącznik ze światem nieznanym ludziom. Pewnie ten obrzęd stałby się zapomniany, gdyby nie Mickiewiczowskie Dziady wileńsko-kowieńskie (część II, IV i niedokończona I). Romanse poety nie stanowiły dla wielu tajemnicy, ale szczególny, wcale nie platoniczny związek, łączył go z hrabiną Puttkamerową. Uznano, że Mickiewicz pod pozorem obrzędów zadusznych przedstawił swoje uczucia do Maryli. W literaturze polskiej nie było dotychczas podobnego ekshibicjonizmu uczuciowego.
Duże wrażenie robił wiersz Upiór, który ostateczne został dołączony do II części jako prolog.
„Pełno jest wieści o nocnym człowieku,
żyją co byli na jego pogrzebie;
słychać, iż zginął w młodocianym wieku,
podobno zabił sam siebie.”
Ekspresyjna jest, jak pamiętamy, II część dramatu dziejąca się w Zaduszki. Podczas obrzędu w kaplicy cmentarnej odbywającego się pod przewodnictwem Guślarza, pojawiają się dusze czyśćcowe mające na sumieniu różne grzechy. Obchody są wyjątkowo mroczne, a atmosferę podkreśla dwuwierszem chór:
„Ciemno wszędzie, głucho wszędzie,
co to będzie, co to będzie.”
Kolejna IV część Dziadów toczy się w Dzień Zaduszny. To rodzaj spowiedzi upiora (Gustawa) z nieszczęśliwej miłości i prośba do księdza o obrzęd dziadów, by samobójca mógł wreszcie doznać ulgi.
Kult zmarłych w kulturze słowiańskiej był tak zakorzenioną tradycją, że aby odejść od tych zwyczajów wprowadzono „wypominki”, będące osobistą modlitwą za konkretne zmarłe osoby. Aby duszom pokutującym w czyśćcach, a nie zbawionych w niebie pomagać, zamawiano w ich intencji Msze Święte, a także wypominki w trwającej oktawie Wszystkich Świętych.
Lektura „Chłopów” Władysława Reymonta potwierdza fakt, że u schyłku XIX wieku na Mazowszu, regionie prawie od 900 lat bardzo katolickim, królowały zwyczaje jakby wprost przeniesione ze „Starej Baśni” Ignacego Kraszewskiego. W Zaduszki po zgłoszeniu organiście imion do wypominków (stawka 6 groszy lub trzy jajka za jednego zmarłego) następowała kościelna uroczystość. Na środku ustawiano na katafalku trumnę oświetloną rzęsiście świecami. Ksiądz z ambony wypominał imiona, przerywając co pewien czas dla odmówienia przez wszystkich pacierza za będące w czyśćcu dusze. Następnie wierni wyruszali wspólnie na cmentarz, gdzie pod murem ustawione były drewniane beczki po soli, a także czekały gromady „żebrzących dziadów”. Część z beczek należała do proboszcza, organisty i kościelnego, a część do owych dziadów. Składano do nich przynoszone jadło. Nie zabrakło także motków przędzy. W ręce dziadów wciskano pieniądze prosząc o modlitwę. Kolorytowi tym obrzędom dodawało rozrzucane jedzenie na mogiłach, aby zadbać o głodne czekające dusze. Wymawiano głośno słowa „pożyw się duszo chrześcijańska, co cię wypominam w wieczornym czasie”.
Te gusła, zwyczaje i obrzędy sprowadzały się do potrzeby pamięci o bliskich i znajomych, którzy odeszli, o ich przyzwyczajeniach i to nie tylko kulinarnych.
Dzisiaj w pośpiechu codziennego skomputeryzowanego życia nie mamy dostatecznie dużo czasu, aby dostrzec, że odchodzą od nas Osoby, które jeszcze nie tak dawno mijaliśmy na sądowych korytarzach. Na prośby potrzebnej innym rozmowy, nie mamy praktycznie czasu, a gdy go znajdujemy, z reguły jest już za późno na ich realizację. Zacierają się nam w pamięci twarze, sylwetki i charakterystyczne zachowania. Jesteśmy pochłonięci sobą.
Nie możemy zapominać w tych szczególnych dniach o symbolicznych grobach upamiętniających osoby, które nie powróciły z morza, z górskich wspinaczek, czy niezidentyfikowanych żołnierzy poległych za Ojczyznę. Pomysł na ten ostatni postument upamiętniający ofiary I wojny światowej pojawił się niemal równocześnie we Francji i Wielkiej Brytanii. W Paryżu Grób Nieznanego Żołnierza powstał pod Łukiem Triumfalnym, zaś w Londynie w Opactwie Westminsterskim. W Polsce pomysł na taki właśnie pomnik narodził się po zakończonej wojnie z bolszewikami. Stanął na Placu Saskim w Warszawie, a jego twórcą był rzeźbiarz Stanisław Ostrowski. Złożono pod nim szczątki żołnierzy poległych w obronie Lwowa, w czasie bitew Warszawskiej i pod Zadwórzem. Pracę ostatecznie zakończono w listopadzie 1925 roku. Jako pierwszy oddał honory bezimiennemu żołnierzowi prezydent Stanisław Wojciechowski zapalając wieczny znicz. Wartę honorową zaciągnęli żołnierze 36 Pułku Legii Akademickiej.
Leopold Staff, poeta i dramaturg urodzony we Lwowie, w wierszu Nauka napisał „Śmierci tak trzeba się uczyć jak życia.” Nich ten cytat pozostanie w każdym z nas, a jego odbiór jest sprawą bardzo indywidualną każdego z nas żyjących.