…ale przede wszystkim o tym, co nie pozwala mi „leżeć na słońcu trzymając rąk
na piersiach panienek i patrzeć na chmury typu cumulus w kolorze białym…
Natomiast niebo jest przy tym niebieskie.” (KULT, Marianna)
Nie ten głupi, kto źle sądzi, ale ten, co go sędzią zrobił.
A. Fredro, Zapiski starucha także trzy po trzy
Ledwie kilkanaście dni temu zakończyły się Igrzyska Olimpijskie w Paryżu. Niektórym kojarzyć będą się z triumfem lewactwa wyrażanym obrazoburczą ceremonią otwarcia, innym z victorią transpłciowości eksponowaną na pięściarskim ringu. W końcu żyjemy w świecie szybkich randek i jeszcze szybszych skojarzeń. W świecie krótkiej i na pewno wybiórczej pamięci, która łatwiej sięga do Ostatniej Wieczerzy niźli do Uczty Bogów, a hasło Wolność, Równość, Braterstwo pojmuje jako libertyńskie frazesy, nieprzystające do współczesnych zasad funkcjonowania społeczeństwa. Ja oczywiście także nie jestem wolny od skojarzeń, rzecz jednak w tym, że dla mojej skromnej osoby czy to Bachus, czy Dionizos kojarzy się nader miło, a jeszcze lepiej kojarzy mi się ich podejście do życia. Jedynym dysonansem jest zaś ten, który wszelkiej maści dionizja ogranicza do lampki wina w dobrym towarzystwie książki/kobiety (niepotrzebne skreślić, bo tych wartości nie da się celebrować równocześnie. Niestety).
Ale igrzyska to przede wszystkim ogromna arena zmagań sportowców. Liczba dyscyplin pozwala chyba każdemu odszukać coś, co przykuje jego uwagę w stopniu co najmniej takim samym, jak pływanie synchroniczne kobiet bohaterom pewnego polskiego filmu. Medale zdobyte przez polską ekipę nie rokują bynajmniej, że Polacy zarzucą fascynację rodzimym siermiężnym futbolem na rzecz wspinaczki górskiej, a boks amatorski będzie cieszył się popularnością większą niż freakfightowe walki niskich i ciut wyższych lotów celebrytów. Osobiście mam nawet pewną teorię, zgodnie z którą, skoro jako naród ekscytujemy się porażkami polskich klubów w europejskich pucharach, a Marcin Najman etatowo przegrywający wszystko, co jest do przegrania, wciąż cieszy się atencją ogromnej rzeszy publiczności – to właśnie jako naród sami skazujemy się na porażkę, kastrując z siebie gen zwycięzcy.

Ale odejdźmy od domorosłej psychologii i wróćmy do osiągnięć sportowców na olimpiadzie. Dla niektórych sam udział w igrzyskach był sukcesem, niektórzy wrócili do domów na tarczy, inni z tarczami, a jeszcze inni z miną lepszą od ich gry. To jedna strona zmagań olimpijskich, ale w pamięci kibiców, oprócz sukcesów i porażek sportowych nieodmiennie pozostają mniej lub bardziej kontrowersyjne decyzje sędziów, które miały w mniejszym lub większym stopniu wpłynąć na ostateczny wynik. Nie sposób wymienić wszystkich określeń, jakimi mogą być obdarzani sędziowie przez – najczęściej rozczarowanych ich poczynaniami – kibiców. Nie wątpię jednak, że język polski jest w zakresie dostarczania takowych określeń równie bogaty jak inne języki. Może z wyjątkiem koreańskiego, bo od 1988 roku pojęcie stronniczego sędziowania nabrało innego wymiaru. Roy Jones Jr. niech będzie mi świadkiem. Andrzej Gołota także…
Nie jest bynajmniej zamysłem autora snucie lingwistycznych wycieczek po krainie pejoratywnych określeń pod adresem sędziów, a już na pewno daleki jestem od rozważań na temat tego, czy gwizdek zabrzmiał we właściwym momencie bądź czy też słusznie dopuszczono do sportowych zabaw osobę o właściwej płci. Los sędziego pod każdą długością i szerokością geograficzną jest przecież taki sam. No może z wyjątkiem tych regionów, gdzie mona spodziewać się publicznego linczu albo przynajmniej ucieczki przed grupą rozeźlonych kibiców z wyrwanymi z wiejskich ogrodzeń sztachetami. Wszelkie zatem skojarzenia Czytelnika każące łączyć tytuł felietonu z pewnymi częściami ciała należy uznać za zbyt daleko idące, niczym nieuzasadnione i żywo dowodzące słuszności tezy, że skojarzenia to przekleństwo.
To, że umilkły echa zmagań sportowych na świecie nie oznacza bynajmniej, że w kraju Chopina, śniętych ryb w Odrze i złotoustego Prezesa Banku Narodowego nie trwają igrzyska. Może nie sportowe, ale polityczne. W iście starorzymskim stylu obliczone na zapewnienie gawiedzi zajęcia. Czemu się dziwić, z zapewnianiem chleba nie poradzi sobie budżet państwa, a od czasu audytu w Orlenie trudniej nawet o obniżanie cen paliwa wyborczego.
W zmaganiach tych nie uświadczymy jednak arbitrów, a jedynymi sędziami, którzy stanęli w szranki są osoby, którym los (czytaj Prezydent) powierzył wymierzanie sprawiedliwości. I chciałoby się tutaj napisać, że mowa tu o prawdziwych sędziach, rzecz jednak w tym, że definicja owej prawdziwości jest tak różna w zależności od strony politycznego sporu, jak pojmowanie praworządności.
Przyzwyczailiśmy się już do deprecjonowania statusu sędziego przydrożnymi banerami i medialną nagonką. Teraz nadszedł czas, w którym sędziowie sami stanęli w szranki. W najśmielszych projekcjach wyobraźni nie wyobrażałem sobie jednak tego, jak bardzo zacietrzewienie, nienawiść, przekonanie o własnych racjach jest w stanie doprowadzić do sprzeniewierzania się fundamentalnym wartościom sędziowskiej służby. Przypadki wyrywania sobie akt sprawy, odmowy orzekania z tym, czy innym, nieszanowania takich, a nie innych orzeczeń już były. Były też przypadki publicznego lżenia przedstawicieli rządu lub opozycji, jak i epatowania politycznymi sympatiami. Ostatnio wszakże do tych wszystkich sprzeniewierzeń dołączyło bezprawne wyłączanie członków składu orzekającego. To, że bez podstawy, to oczywiste, to, że politycznego zacietrzewienia okrytego dla niepoznaki płaszczykiem walki o praworządność – także. W obliczu takiej erozji fundamentów można oczywiście tworzyć elaboraty, ale nieznośna skłonność Polaków do relewantności uczyni to pustym zbiorem liter. Zatem i ja zakończę nić mego felietonu, ograniczając się do smutnej konstatacji, wspartej na solidnym fundamencie skłonności do defetyzmu. Śmiem prorokować, że pojęcie „sędzia ch.” nabierze jeszcze w naszym kraju nowego wydźwięku. A wszelkie skojarzenia z nazwiskiem są absolutnie tak przypadkowe, jak i nieuzasadnione.
Kropka.
PS I nie zgadzam się z A. Fredrą. Dobrym sędzią można być nawet powołanym przez głupców. Niestety, działa to też w drugą stronę.