Williama Shakespeare’a nie trzeba chyba przedstawiać nikomu. Ba, nazwisko te znają nawet prawnicy, i to także z pokolenia wychowanego na Pięćdziesięciu Twarzach Greya i paru późniejszych hitach literackich, które dla mego pokolenia trącą myszką, niewiele bardziej czerstwą od Hamleta. Gdyby jednak zadać pytanie (niekoniecznie prawnikom), czego tak naprawdę dotykał w napisanych sztukach, niewielu z respondentów byłoby w stanie udzielić odpowiedzi wykraczającej poza granice Verony (Romeo i Julia) i pewnego duńskiego zamku, na krańcach ówczesnej Europy (rzeczony Hamlet).
Inną jest rzeczą pokus być przedmiotem,
a inną rzeczą pokusom tym ulec
William Shakspeare, Miarka za miarkę w tłumaczeniu Leona Ulricha
Skłamałbym twierdząc, tym bardziej twierdząc publicznie, że moja wiedza szekspirologiczna jeszcze kilka tygodni temu była dalece większa. Nie pierwszy już jednak raz okazało się, że rysowanie (a szczególnie rysowanie ilustracji do Shakespeare’a) znacznie poszerza ogląd świata. Dając poznać niezwykłych ludzi. I opuszczając ponurą Danię oraz słoneczną Italię zbliżyć się do twórczości Williama. A przynajmniej tej, której akcja toczy się w Wiedniu, Miarki za miarkę.
Przenieśmy się zatem na potrzeby niniejszego felietonu nad piękny, modry Dunaj, przespacerujmy po brukach ulicznych, nieskażonych jeszcze nutami walca, wolnych od habsburskich żołdaków pilnujących cesarskiego imperium. Dokładnie takich, jak mógłby kilkaset lat później namalować je – podobno całkiem zdolny – austriacki akwarelista, który machanie pędzlem zamienił na wymachiwanie prawą ręką i płomienne przemówienia do tłumów.
Shakespeare nieomal na pewno nigdy nie był w Wiedniu (jak i w Wenecji oraz Veronie), trudno w jego dramatach szukać śladów architektury. Kreśli jednak śmiałe konstrukcje postaci i zdarzeń. Te w Wiedniu dotykają problemu bezprawia, a ściśle – braku szacunku do prawa. Ramy felietonu nie pozwalają na wikłanie się w rozdrapywania stygmatów fabuły, zatem pozwolę sobie opisać ją językiem godnym ściągi dla licealistów. Sytuacja jest tak dramatyczna, że dotychczasowy władca zrzeka się urzędu, odjeżdża w siną dal (choć tak naprawdę wraca i z ukrycia przygląda się rozwojowi wypadków), przekazując ster rządów swemu następcy, Angelo. A ten rozpoczyna, znany skądinąd nam współczesnym obywatelom Rzeczypospolitej, proces „przywracania praworządności”. Przypomina o tym, że prawo obowiązuje, każe piętnować niecnotę i występki pod groźbą najsurowszych sankcji. Rzecz jednak w tym, że ów duch praworządności nosi znamiona ducha czystości, i mógłby stanowić spełnienie marzeń przeciętnego islamskiego bojownika – Angelo zamyka bowiem przybytki uciech, skazując „pracownice seksualne” na konieczność co najmniej przebranżowienia albo emigracji zarobkowej w bardziej liberalne rejony świata. Terror przyzwoitości oraz czystości jest tak duży, że kara śmierci grozi nawet za zwykły seks pozamałżeński.
Mam nieodparte wrażenie, że do kwestii wyboru imion dla swoich bohaterów William nie przywiązywał większego znaczenia. Trudno uznać imię „Angelo” za typowo austriackie. Ale z drugiej strony imię Adolf także za takie trudno uznać, a jak wiemy, przynajmniej jeden Austriak takowym imieniem został przez rodziców obdarzony.
Umowność imion u Shakespeare’a wynika zapewne z tego, że nie imię determinuje postać, ale jego zachowanie. Bądźmy zatem wierni idee fix Shakespeare’a i nie dociekajmy, czy w kolejnym polskim tłumaczeniu nie byłoby bardziej fortunnym i czytelnym dla (wciąż, wyłącznie polskiego) czytelnika ochrzcić naszego miłośnika surowych kar i cnót wszelkiej maści, imieniem na przykład… Zbigniew…?
Zmilczmy…
Przywracanie praworządności to trudny proces. Jak uczy historia, także ta jak najbardziej współczesna, nie jest możliwy bez sprawnej (czytaj: usłużnej) policji, a często i kata. Zoptymalizowania przywracania praworządności znacząco ułatwia wyposażenie władzy ustawodawczej (Angelo) w możliwość samodzielnego i nieskrępowanego wydawania wyroków. Nie od czasów Shakespeare’a wiadomo, że sądy w znaczący sposób utrudniają funkcjonowanie praworządności, szczególnie tej, dopiero co przywracanej. Najlepiej zatem pozbyć się ich, a jeśli to nie jest możliwe – rolę sędziów zmarginalizować, a jeśli to nie jest możliwe, to co najmniej przynajmniej przekupić.
Miarka za miarkę nie porusza kwestii sędziów. Tam sprawa jest prosta, wyrok wydaje Angelo. I tylko on werdykt swój może zmienić. I werdykt wydaje, skazując niejakiego Klaudia na śmierć za poza- a ściśle, przedmałżeński seks z przyrzeczoną mu niewiastą. Jednak cudze pożądanie tak samo łatwo osądzić, jak trudno zapanować nad swoim. Zapominając o normach, na straży której się stoi i za jakie piętnuje. Angelo pożąda siostrę ofiary swego wyroku, uciekającej przed klasztornymi ślubami, na tyle mocno, że gotów jest obiecać jej wolność dla brata. W zamian za skromne świadczenie w postaci własnego wiana, złożone niekoniecznie w zaciszu alkowy. Pożądanie jest tak silne, co poddane władczej kontroli. Angelo słowa danego dotrzymać nie zamierza…
Nie będę zdradzać zakończenia sztuki, wszak stanowi ona jedynie punkt wyjścia do refleksji na temat roli prawa w życiu człowieka. A raczej, w życiu społeczeństwa. Obserwując codzienne przepychanki polityczne, podczas których każda ze stron macha flagami z napisemKonstytucja, mam nieodparte wrażenie, że pod pretekstem naprawiania prawa my wszyscy staliśmy się zakładnikami siłowania na ręce przez polityków, których uczciwość i przyzwoitość, delikatnie rzecz ujmując, budzi spore wątpliwości.
Wyjątkowo pozbawię siebie prawa do dalszej pointy, oddając głos prawdziwym szekspirologom:
„Shakespeare pozbawia nas nadziei na to, że wychodząc od prawa, możemy sprawić, iż ludzie je pokochają ze względu na jego słuszność. Prawo jest niezbędne o tyle, o ile ludzie kochają samych siebie. Jeśli kochalibyśmy bliźniego i Boga jak siebie samych, prawo nie byłoby potrzebne. Prawo może oddziaływać jedynie negatywnie” (W.H. Auden, Wykłady o Shakespearze, wyd. Kronos).
I może warto, aby przeczytali go wszelcy obrońcy praworządności. Niezależnie od tego, czy imię ich Angelo, Zbigniew, czy nawet Adam. Bez budowania pozytywnych relacji społecznych, likwidacji podziałów, w żadnych, nawet najlepiej skonstruowanych paragrafach, nie znajdziemy remedium szczęścia obywateli.
Uniwersalny wątek przyzwoitości zostawię prokuratorom. Choćby tym, badającym sprawę Funduszu Sprawiedliwości.
Kropka.
Z dedykacją dla prof. K.J., mojej przewodniczki po świecie Shakespeare’a.