Wyobraźmy sobie taką oto scenę w publicznym parku. Mama podaje dwuletniemu dziecku w spacerowym wózku butelkę piwa do wypicia.
Czy przechodząc obok i widząc to, zareagujemy w jakikolwiek sposób? Z całą pewnością większość z nas co najmniej zwróci rodzicielce uwagę, o ile nie zadzwoni na interwencyjny numer policji. Zamiast alkoholu podstawmy tablet, w który dziecko bezustannie się wpatruje. Jaka będzie rekcja przechodzących osób? Żadna. Przejdziemy obojętnie, traktując takie zachowanie jako swoistą normę społeczno-kulturową. Wszechobecne przyzwolenie społeczne na korzystanie przez dzieci ze smartfonów bez żadnych ograniczeń jest faktem. Dotyczy to również dostępu przez dzieci do mediów społecznościowych czy też innych ferowanych przez Big Tech usług. Jednak w niniejszym felietonie skupimy się na smartfonie, który w działaniu i skutkach jest podobny do „klasycznych” środków uzależniających.
Dzieje się tak pomimo wielu opracowań psychologów, psychiatrów czy socjologów dotyczących negatywnego wpływu smartfonów na zdrowe psychiczne i fizyczne dzieci. Cyber uzależnienia są współczesnymi chorobami cywilizacyjnymi, co do których lekarze i naukowcy nie mają już żadnych wątpliwości. Nie ma tu miejsca na szczegółowe omówienie skutków używania smartfonów. Dość powiedzieć, że w lawinowym tempie rosną wskaźniki dotyczące samobójstw, depresji, stanów lękowych i samookaleczeń u dzieci. Przedszkolaki oraz uczniowie coraz częściej cierpią na bezsenność, brak koncentracji i samotność. Następuje intelektualna i psychiczna degeneracja – określenie to nie tylko w moim przekonaniu oddaje charakter tego zjawiska – najmłodszego pokolenia. Smartfon działa po prostu jak narkotyk czy alkohol. Z tą różnicą, że zazwyczaj dzieje się to za przyzwoleniem rodziców, nauczycieli czy opiekunów.
Pojawia się zatem pytanie, czy przepisy prawa powszechnego powinny regulować kwestie związane z dostępem dzieci do smartfonów. W wielu krajach ta dyskusja trwa już od dłuższego czasu. Czy państwo bądź też organizacje międzynarodowe powinny wkraczać w domenę rodziców, najbliższych czy szkoły? Może to tylko rolą rodziców czy opiekunów jest kontrolowanie, czy i w jakim zakresie dziecko korzysta ze smartfonu (czy też z mediów społecznościowych lub pornografii). Poza tym, jak przekonują nas niektórzy prawnicy i informatycy, próba jakiegokolwiek regulowania oraz ograniczania korzystania z nowych technologii jest po prostu iluzoryczna. Prawo nie nadąża za rozwojem technologii i jest w związku z tym nieskuteczne. Pomimo tych zastrzeżeń w wielu krajach wprowadzane są różnego rodzaju regulacje dotyczące korzystania przez dzieci ze smartfonów czy też mediów społecznościowych.
Niestety w polskim dyskursie o zagrożeniach związanych z nowymi technologiami brakuje głosu prawników. Co rusz organizowane są konferencje, sympozja czy akcje społeczne organizowane przez lekarzy czy psychologów. Jednocześnie brakuje konkretnych propozycji legislacyjnych. Może polskiemu „racjonalnemu ustawodawcy” potrzeba więcej czasu? Pamiętajmy wszak, iż przepisy zakazujące sprzedaży alkoholu i wyrobów tytoniowych niepełnoletnim zostały wprowadzone w Polsce dopiero w 1982 roku (w przypadku alkoholu) i 1995 roku (jeśli chodzi o wyroby tytoniowe).
Nie jest moim zamiarem w niniejszym felietonie proponowanie konkretnych rozwiązań prawnych, które zapewne i tak „uczeni w sieci” poddadzą krytyce jako nieskuteczne i nieegzekwowalne. Tego typu krytyka mnie zresztą nie przekonuje. Łatwy dostęp twardych narkotyków w realu i w sieci nie spowodował ich legalizacji. Ustanawianie określonych norm prawnych ma również swoje znaczenie „wychowawcze”. Jest to może najważniejsza rola prawa w przypadku rozwoju nowych technologii i uświadamiania związanych z nimi zagrożeń. Tak, aby dorosłym chociażby uświadomić, iż TikTok to nie dobroduszny Pan Tik Tak.
Od pewnego czasu nurtuje mnie przy tym pewna niekonsekwencja. Otóż żyjemy w czasach, w których jako społeczeństwo oraz jednostki staramy się ograniczać ryzyko do minimum. Zjawisko to zdiagnozował już w latach osiemdziesiątych zeszłego wieku niemiecki socjolog Urlich Beck w swojej pracy „Społeczeństwo ryzyka. W drodze do innej nowoczesności”. Globalizacja oraz masowy przepływ informacji wywołuje u współczesnego człowieka poczucie zagrożenia, lęku, a nawet strachu. Aby temu zaradzić wprowadza się różnego rodzaju przepisy, które w coraz większym stopniu zakazują bądź nakazują określonych zachowań. Dotyczy to zwłaszcza dzieci. Mamy możliwość ubezpieczenia się od niemal każdego możliwego ryzyka i zagrożenia. Jednocześnie nie dostrzegamy prawdziwego i realnego ryzyka związanego z użytkowaniem smartfonów przez dzieci. Tę dychotomię świetnie oddaje zaobserwowane zachowanie rodzica w pociągu, gdzie czteroletni chłopczyk jest nieustająco strofowany przez mamę (uważaj, bo się udławisz, siedź prosto, ubierz się cieplej itp.). Jednocześnie mama nie zwraca żadnej uwagi na to, że jej pociecha przez ponad cztery godziny patrzy w ekran swojego smartfonu. Z wypiekami na twarzy, a to mrużąc, a to otwierając coraz szerzej oczy… I tu wracamy do „wychowawczej” roli prawa.
Paradoksalnie, widoczna wszędzie nadopiekuńczość wobec dzieci, nie spowodowała u dorosłych wyczulenia na zagrożenia ze strony nowych technologii, w tym smartfony. Jest dokładnie odwrotnie. To właśnie nadopiekuńczość oraz ograniczenie autonomii dzieci spowodowały, że czują się one lepiej przed ekranem smartfonu niż w realnym świecie. Zjawisko to świetnie w swoich publikacjach opisuje amerykański psycholog społeczny Jonathan Haidt.
Niezrozumiałym i niepokojącym jest również to, w jaki sposób pozwalamy na wprowadzania do powszechnego obrotu zarówno na terenie Polski jak i innych krajów nowych technologii. Samochody przed dopuszczenia do ruchu są wielokrotnie sprawdzane. Następuje homologacja, istnieją normy bezpieczeństwa i jakości. Zwykła maszynka do golenia musi mieć atest. Tymczasem smartfon nie podlega żadnym badaniom, które miałyby wskazać, jaki wpływ ma na zdrowie psychiczne i fizyczne użytkowników, w tym dzieci. Dotyczy to zresztą wszystkich produktów nowoczesnej technologii.
Historia rozwoju cywilizacji pokazuje, że kiedy nowa technologia zaczyna stanowić zagrożenie dla człowieka, to szybko dochodzi do odkrycia następnej, która pozwala zwalczyć te zagrożenie. Pytanie, czy w przypadku rozwoju współczesnych narzędzi cyfrowych mamy do czynienia z czymś gatunkowo innym, aniżeli wcześniejsze odkrycia. Jeśli tak jest – wielu naukowców jest tego zdania – to ingerencja prawa jest niezbędna i konieczna, aby walczyć z „e -zagrożeniami”. Stwórzmy wreszcie prawo, które ureguluje i ograniczy możliwość korzystania przez niepełnoletnich ze smartfonów. Choćby z tzw. ostrożności procesowej.
Oczywiście zdaję sobie sprawę, iż powyższe rozważania i propozycje mogą brzmieć jak wynaturzenia dziadersa. Przecież posiadanie smartfonu przez niepełnoletniego ucznia jest jego niezbywalnym osobistym prawem. Trudno też wymagać od przedstawicieli władzy ustawodawczej i wykonawczej, aby nie brali pod uwagę zdania osób, które będą prędzej czy później głosowali w wyborach powszechnych.
To może bądźmy w tej sytuacji konsekwentni. Znieśmy zakaz sprzedaży alkoholu i papierosów osobom poniżej 18 roku życia. Oczywiście zalegalizujmy też wszelkiego rodzaju narkotyki. Dla wszystkich. W końcu już w 1954 roku jeden z noblistów w swojej dystopii „Władca much” opisał dzieci jako istoty niczym nie różniące się od dorosłych…