• Przejdź do głównej nawigacji
  • Przejdź do treści
  • Przejdź do głównego paska bocznego

In Gremio

łączy środowiska prawnicze

  • 2025
    • In Gremio 175
    • In Gremio 176
    • In Gremio 177
  • 2024
    • In Gremio 169
    • In Gremio 170
    • In Gremio 171
    • In Gremio 172
    • In Gremio 173
    • In Gremio 174
  • 2023
    • In Gremio 163
    • In Gremio 164
    • In Gremio 165
    • In Gremio 166
    • In Gremio 167
    • In Gremio 168
  • 2022
    • In Gremio 157
    • In Gremio 158
    • In Gremio 159
    • In Gremio 160
    • In Gremio 161
    • Wydanie specjalne
    • In Gremio 162
  • 2021
    • In Gremio 149
    • In Gremio 150
    • In Gremio 151
    • In Gremio 152
    • In Gremio 153
    • In Gremio 154
    • In Gremio 155
    • In Gremio 156
  • 2020
    • In Gremio 138
    • In Gremio 139
    • In Gremio 140
    • In Gremio 141
    • In Gremio 142
    • In Gremio 143
    • In Gremio 144
    • In Gremio 145
    • In Gremio 146
    • In Gremio 147
    • In Gremio 148
  • 2019
    • In Gremio 127
    • In Gremio 128
    • In Gremio 129
    • In Gremio 130
    • In Gremio 131
    • In Gremio 132
    • In Gremio 133
    • In Gremio 134
    • In Gremio 135
    • In Gremio 136
    • In Gremio 137
  • 2018
    • In Gremio 116
    • In Gremio 117
    • In Gremio 118
    • In Gremio 119
    • In Gremio 120
    • In Gremio 121
    • In Gremio 122
    • In Gremio 123
    • In Gremio 124
    • In Gremio 125
    • In Gremio 126
  • 2017
    • In Gremio 105
    • In Gremio 106
    • In Gremio 107
    • In Gremio 108
    • In Gremio 109
    • In Gremio 110
    • In Gremio 111
    • In Gremio 112
    • In Gremio 113
    • In Gremio 114
    • In Gremio 115
  • 2016
    • In Gremio 98-99
    • In Gremio 100
    • In Gremio 101
    • In Gremio 102
    • In Gremio 103
    • In Gremio 104
  • 2015
    • In Gremio 91-92
    • In Gremio 93
    • In Gremio 94-95
    • In Gremio 96
    • In Gremio 97
  • 2014
    • In Gremio 86
    • In Gremio 87
    • In Gremio 88-89
    • In Gremio 90
  • 2013
    • In Gremio 80
    • In Gremio 81
    • In Gremio 82-83
    • In Gremio 84
    • In Gremio 85
  • więcej…
    • 2012
      • In Gremio 74
      • In Gremio 75
      • In Gremio 76
      • In Gremio 77
      • In Gremio 78
      • In Gremio 79
    • 2011
      • In Gremio 68
      • In Gremio 69
      • In Gremio 70
      • In Gremio 71
      • In Gremio 72
      • In Gremio 73
    • 2010
      • In Gremio 62
      • In Gremio 63
      • In Gremio 64
      • In Gremio 65
      • In Gremio 66
      • In Gremio 67
    • 2009
      • In Gremio 56
      • In Gremio 57
      • In Gremio 58
      • In Gremio 59
      • In Gremio 60
      • In Gremio 61
    • 2008
      • In Gremio 45-46
      • In Gremio 47-48
      • In Gremio 49-50
      • In Gremio 51-52
      • In Gremio 53-54
      • In Gremio 55
    • 2007
      • In Gremio 33
      • In Gremio 34
      • In Gremio 35
      • In Gremio 36
      • In Gremio 37
      • In Gremio 38
      • In Gremio 39-40
      • In Gremio 41
      • In Gremio 42
      • In Gremio 43
      • In Gremio 44
    • 2006
      • In Gremio 21
      • In Gremio 22
      • In Gremio 23
      • In Gremio 24
      • In Gremio 25
      • In Gremio 26
      • In Gremio 27-28
      • In Gremio 29
      • In Gremio 30
      • In Gremio 31
      • In Gremio 32
    • 2005
      • In Gremio 9
      • In Gremio 10
      • In Gremio 11
      • In Gremio 12
      • In Gremio 13
      • In Gremio 14
      • In Gremio 15-16
      • In Gremio 17
      • In Gremio 18
      • In Gremio 19
      • In Gremio 20
    • 2004
      • In Gremio 1
      • In Gremio 2
      • In Gremio 3
      • In Gremio 4
      • In Gremio 5
      • In Gremio 6
      • In Gremio 7
      • In Gremio 8

Kryminalna i rozpustna, a może barbarzyńska Wenecja – miasto na wodzie

Andrzej Zajda

Wenecja to miasto papieży, grzeszników, artystów i zboczeńców, gdzie kościoły budowano m.in. z pieniędzy ściąganych od prostytutek. To republika sztuki i miłości, a jednocześnie wilgotne i położone nad kanałami arcydzieło architektury. Przypomina muszlę zostawioną na lagunie przez ludzkie potwory, święte i utalentowane dziwki, szubrawców, a także geniuszy zamieszkujących te tereny od ponad tysiąca lat. Także idealne miejsce na podróż poślubną albo śmierć. 

To miasto ze swoimi stu czterystoma ośmioma kościołami i czterystu pięćdziesięcioma pałacami tworzy strefę największego zagęszczenia zabytków na świecie. Łączna długość kanałów wynosi przeszło 100 kilometrów. Wenecja przynosi rocznie ponad dwa miliony euro dochodów z turystyki. 

666 – liczba bestii w Apokalipsie. Wtajemniczeni uważają, że bestią Babilonu nie był Rzym, lecz Wenecja. Dlatego podzielono ją symbolicznie na sześć (sesto) dzielnic. Od sesto wzięła się ich nazwa – sestiere. Oczywiście sześciu. Inne miasta dzielono na cztery części – quarto, stąd quartier – po francusku dzielnica. Gondole też są oznakowane szóstką weneckich dzielnic. Wygięty na dziobie metalowy znak ma sześć „ząbków”, siódmy po przeciwnej stronie to dodatkowo wyspa Giudecca. Górne wygięcie oznacza symbol corno – nakrycie głowy doży. Liczba „7” oznacza w Apokalipsie doskonałość lub pełnię, ponieważ człowiek może naraz ogarnąć swoim postrzeganiem nie więcej niż siedem przedmiotów. 

Czytaliśmy niejednokrotnie o weneckich strojach, srebrach, porcelanie, kapryśnej pogodzie czy zmieniającym się na przestrzeni wieków kształcie dziurek w zamkach do drzwi. Ja dołożę do tego stosu opowieści swoją kryminalną historię Republiki Weneckiej będącej w opiece Najjaśniejszej Pani na lagunie. 

Wenelowie w V wieku uciekający przed Hunami i Attylą nie przypuszczali, że szuwary, gdzie znaleźli schronienie, staną się ich miastem, a niezamieszkałe wyspy i wysepki salonem Europy i stolicą światowej potęgi handlowej. 

Rzymianie uznawali ten wojowniczy lud mieszkający w okolicach dzisiejszej Padwy za wyznawców bogini przypominającej Wenus. Stąd podobno ich nazwa Wenelowie i Wenecja – Serenissime – Najjaśniejsza – (tak tytułowano Republikę Wenecką) – była przydomkiem tej patronki kobiet. Zromanizowani Wenelowie, mówiący już po łacinie pozbyli się zupełnie barbarzyństwa. Przed nową falą najeźdźców uciekli na wyspę Torcello, która stanowi jeden z wariantów poznawania tego miasta na wodzie.

Wenecjanie mają Piazzę i obok Pałacu Dożów Piazzettę. Jedno i drugie jest pod opieką Świętego Marka. Przy nabrzeżu tej ostatniej stoją dwie kolumny pozostałości morskiej bramy. Jedna ze skrzydlatym lwem, druga natomiast ze świętym Teodorem dźgającym kijem krokodyla. Idealny kadr pamiątkowego zdjęcia. Nikt jednak z tutejszej społeczności nie zapozuje w tym miejscu. Samo przejście bowiem między kolumnami przynosi pecha. Torturowano w tym miejscu skazańców, zanim obcięto im głowy. Masakrowano i dla dobrego przykładu ludzkie szczątki rozwlekano po mieście. W XVI wieku poćwiartowano tu pierwszą i jedyną kobietę. Najpierw obcięto jej dłonie i zawieszono na szyi. Wszystko za to, że siekierą zabiła męża. Cóż, nie wykorzystała dyskretniejszego, popularnego sposobu pozbycia się dręczyciela – trucizny, środków nasennych czy zepchnięcia do kanału. Trupy wyławiano tutaj tak często, że należały do klasyki „odpadów” miasta. 

Piazzetta jest placem, z którego widać historię. Nie ma tutaj żadnego budynku czy ozdób niezwiązanych z przeszłością Serenissimy. Czy trzy maszty stoją tutaj dla dekoracji? Powiewają przecież na nich flagi Wenecji, Włoch i Unii Europejskiej. Nic bardziej mylnego. Wcześniej „dyndali” na nich wisielcy. Masztami „zakryto” szubienice. Wśród białych kolumn Pałacu Dożów – dwie różowe. Stojąc między nimi doża oglądał egzekucje. Ich usytuowanie na Pizzettce bierze się z uwagi na szczególne miejsce oraz powagę sprawiedliwości. To centrum od wieków weneckiej władzy i religii. Trzeba w tym miejscu przywołać prawdziwą opowieść o piekarczyku. Zwiedzając po zapadnięciu zmroku Pałac Dożów można zapytać przewodnika o salę, której okna wychodzą na stronę Bazyliki. Nocą z ulicy widać poblask dochodzący z tego pomieszczenia. Światło pojawiło się po egzekucji młodego piekarczyka wiosną 1507 roku. Wracając z pracy do domu znalazł nad kanałem cenny sztylet. Sprzedając go uzyskałby pieniądze na urządzenie oczekiwanego wesela. Narzeczona jednak kazała mu go odnieść w to samo miejsce. W drodze powrotnej natknął się na leżące ciało zasztyletowanego mężczyzny. Zatrzymano niewinnego i skazano na śmierć. Morderca – zazdrosny mąż przyznał się żonie do zbrodni. Przymuszony przez nią, ruszył pilnie w stronę Piazzetty, aby powstrzymać egzekucję. Nie zdążył jednak, bo kat między kolumnami pozbawił sprawcę głowy. Jeden z członków Rady Dziesięciu rządzącej miastem wypowiadał wtedy zwyczajowe słowa: „sprawiedliwości stało się zadość”. Od tego czasu po każdym wydaniu wyroku orzekającym karę śmierci doża zwracał się do sędziów z prośbą o rozwagę wymawiając słowa: „i pamiętajcie o biednym piekarczyku”. 

Kupiecki spryt podyktował Wenecjanom zasady wyboru doży. Jego urząd był początkowo dożywotni, a więc lepiej, żeby nie żył za długo. Nie na tyle długo, by umocnił swoje wpływy ustanawiając jednowładztwo. Doża musiał mieć powyżej 70-tki i jako szef korporacji o nazwie Republika Wenecji nie podejmował jednak decyzji sam. Współpracował z Senatem i wspomnianą już Radą Dziesięciu. Zdradę republikańskiej Wenecji karano śmiercią, nie wydając w żaden sposób innego ograniczonego zakazu współpracy z konkurencją. 

Wenecka laguna leżała mniej więcej w połowie drogi między Wschodem a Zachodem. Celem jej była samodzielność, a więc potrzebny był mocny patron dla miasta. Stał się nim apostoł Święty Marek, krnąbrny uczeń Piotra. Jego ciało przywieziono z egipskiej Aleksandrii. Dwóch kupców wykradło je z kościoła i owinęło w antyislamski straszak – słoninę. Tak patron przypłynął statkiem do swojego miasta, gdzie bywał już za życia. Usłyszał wtedy rebeliancki namiestnik Chrystusa od aniołów: „Pax tibi Marce, evangelista meus” – „Pokój tobie Marku ewangelisto mój, tu spocznie twoje ciało”. Lew był symbolem tegoż Marka, a Merkury patron kupców i złodziei miał skrzydełko. Z tego mixu powstał skrzydlaty lew, symbol Wenecji. Oprócz lotności skrzydeł dodano mu księgę, chyba rachunkową, skoro to republika kupiecka. 

Zostając przy Piazzy, to symbolem mrocznego chaosu są na wieży zegarowej dwaj Maurowie oznaczający „pierwotną ciemność”. Co godzinę biją młotami w dzwon. Godzinowa miara czasu jest zatem zaklęta w wieży zegarowej. Należy ona do słownictwa Wenecjan mówiących „zobaczcie swoją godzinę”, co oznacza polskie stwierdzenie „kopnąć w kalendarz”. Skazańcy między kolumnami Piazzetty patrzyli na niebieską tarczę wieży zegarowej. To ostatnie, co widzieli – swoją śmiertelną dawkę czasu. Wolnostojąca kampanila będąca dzwonnicą bazyliki św. Marka jest symbolem miasta. Zbudowana pomiędzy IX a XII wiekiem była wielokrotnie przebudowywana. Ma pięć dzwonów. Nonna biła w południe, Maleficio na koniec żywota skazańca, Maragona na początek i koniec dnia wszystkim żywym. Starszy z Maurów uderzał w dzwon dwie minuty przed czasem symbolizując przeszłość, młodszy dwie minuty po czasie przypominając o przyszłości. 

 Nicoló Barattieri, ten sam, który zbudował pierwszy drewniany most Rialto, podniósł do pionu dwie kolumny z lwem i krokodylem, przywiezione statkiem do Wenecji. Obdarowano go za to miejscem pod nimi, gdzie pomysłowy inżynier w XII wieku ustawił pierwszy w Wenecji stolik do gry. Hazard szedł tak dobrze, że go w krótce zabroniono. Miejsce grzesznej rozrywki zajęła sprawiedliwość wymierzana przez kata. Hazardziści byli prześladowani bardziej niż heretycy. Arystokrację karano pieniężnie, plebs wygnaniem z miasta lub obcięciem uszu albo nosa. Republika przeliczyła jednak zyski i straty. Sensowniej okazało się mieć własne kontrolowane przez miasto ridotto. W użyczonym pałacu rodu Dandalów niedaleko Piazzetty, otworzono w 1638 roku pierwsze na świecie publiczne i republikańskie kasyno. Hazard stał się wenecką cnotą, bowiem „tylko prawdziwy mężczyzna umie ryzykować” – mawiano wśród graczy. 

Pałac Dożów był administracyjnym ciałem władzy. Losy jego są zadziwiająco zbieżne z kolejami życia urzędujących w nim dożów. Było ich w sumie 120, a pierwszy wybrany został w 697 roku i zarządzał z zamku zbudowanego na mokradłach. Wiek IX to osuszanie bagien, docieranie się kupieckiej demokracji, ale także wzrastająca lista dożów więzionych, oślepianych czy też skazywanych na banicję. W X wieku pałac spłonął z żądnym jednowładztwa dożą i jego synem. Obawa przed weneckim ludem zdolnym zabić za knowania przeciwko ustrojowi Republiki przyhamowała tyrańskie zapędy. W wieku XI przewinienia dożów było już na tyle wybaczalne, że pozwalano im abdykować. 

Od XII do XVIII wieku pałac powiększono. Przez te 600 lat tylko jednemu doży przyszedł do głowy niecny pomysł, za co swoje ostatnie chwile życia spędził między kolumnami Piazzetty. Marino Faliero stracony został w kwietniu 1355 roku za zorganizowanie buntu przeciwko arystokracji. Nieudany pucz doży Faliero to jedna z największych tajemnic miasta na wodzie. Faliero został pochowany w nekropolii dożów – bazylice Santi Giovanni e Paolo w skromnym grobie – w odróżnieniu od reszty porządnie zmarłych i oczekującym tam na Sąd Ostateczny. Faliero pochowano z odciętą głową między nogami, żeby mógł ją sobie założyć, gdy rozlegną się trąby anielskie. Głowy i twarzy pozbawiono go także w Pałacu Dożów. W wielkiej sali, gdzie o ciągłości władzy świadczyły portrety wszystkich, ten jeden jest zamalowany czernią potępienia. Jest on umieszczony na wprost tronu, żeby przypominał, co czeka zdrajców. To ciemność i zgrzytanie zębami od odciętej głowy. 

Wybór doży był ekscytującym wydarzeniem. Zbierano się tłumnie wokół mostu Rialto. Kandydatów obstawiano u bukmacherów. Ukoronowaniem nowego doży było uroczyste przekazanie urzędu. Jego żonę, dogaressę, z wielką pompą transportowano z domu do pałacu. Jej dumę i radość gaszono tradycyjną, zwyczajową przemową, a właściwie opisem obrzędów pośmiertnych jakim zostanie poddana. 

Doża musiał być przykładem moralności, wzorem obywatelskiego postępowania i surowym przywódcą osądzającym jednakowo wszystkich obywateli. W XIV wieku pewien doża dostrzegając romans swojego syna z mężatką skazał go na śmierć. Wyrok wykonano. 

Pałac Dożów ma adres Plac Świętego Marka 1, jakżeby mógł być on inny. Od Pałacu zaczyna się Piazza, a od Piazzy Wenecja. Dla polityków rajska siedziba władzy. W studniach pałacu zwanych pozzi, wiecznie wilgotnych i prześmierdłych celach, topiono nadzieję więźniów na wolność. Bez dostępu światła, odwiedzani przez szczury rozsmakowane w ludzkim mięsie czuli się pogrzebani za życia. Ich grób deptał doża ze świtą, którzy urzędowali ponad więzieniem. 

Nad salą obrad mieściła się inkwizycja (Inquisitori distato) ze swoim warsztatem. Z sufitu zwisa lina do podduszania przesłuchiwanych, słynna „La corda”. Jej wyrafinowany naciąg i konstrukcja symulowały wrażenia prosto z szubienicy. To również wenecki wynalazek. 

Tutejsza inkwizycja zastępowała tajną policję państwową i zajmowała się raczej bezpieczeństwem Republiki aniżeli Boga. Donosy wrzucano w kilku miejscach miasta do specjalnych otworów. Jeden donos nie wystarczał. Trzeba było wskazać co najmniej kilku świadków. 

Sale Pałacu zakrywał ołowiany dach. Pod nim urządzono więzienie o podwyższonym standardzie, w porównaniu z dennymi pozzi. Nosiło ono nazwę piombi. Wycieczki tłoczą się tutaj, by obejrzeć słynną celę, z której uciekł Giacomo Girolamo Casanova. W lipcu 1755 roku został aresztowany pod pretekstem uprawiania czarów i osadzony z pięcioletnim wyrokiem w piombi. Kontaktował się z innym więźniem, ojcem Marino Balbim, używając jako pióra zaostrzonego paznokcia małego palca prawej ręki, który zapuszczony był do dłubania w uchu. Jako atramentu używał soku z morwy lub zacieków z muru więziennego. W nocy z 31 października na 1 listopada 1756 roku obaj zbiegli przez dziurę w dachu. Casanova szczęśliwie wydostał się z granic Republiki Weneckiej i przez Niemcy dotarł do Paryża, gdzie dorobił się fortuny na loterii państwowej udając alchemika i różokrzyżowca. Historia życia tego włoskiego uwodziciela to temat na odrębny felieton. Większe wrażenie robi jednak zwiedzanie tego miejsca wieczorową porą. Pałac jest wtedy pusty i momentami słuchać jęki przewodników skazanych na oprowadzenie maniaków specjalną sensacyjno-historyczną trasą. 

Trudno mi jednak zrozumieć popularność Mostu Westchnień (Ponte dei Sospiri) łączącego Pałac z nowym więzieniem. Po pierwsze nie jest on mostem tylko korytarzem nad kanałem. Całowanie się zatem na tle spacerniaka dla skazańców świadczy o dziwnym pojmowaniu współczesnego szczęścia.

Caffe Florian przy przepięknym Placu św. Marka otwarta w 1720 roku jest jedną z najstarszych kawiarni Europy. Dawniej słynna ze swoich gości, obecnie z ceny za podaną kawę. Wenecjanie pierwsi sprowadzili ten specjał od Turków mający charakter szatańsko czarnego napoju. Nadal można napić się tutaj prawdziwej tureckiej kawy, przygotowanej według starych receptu r. W przeszłości bywali tutaj Casanova, Sartr, Dickens i Byron. Dzisiaj przesiadują tu turyści i na pustych miejscach nostalgia. Potępiona za swoje muzułmańskie pochodzenia kawa była nielegalna. Dopiero poczęstowany w Wenecji „małą czarną” papież Klemens VIII zdjął z niej anatemę i ochrzcił. Po powrocie do Rzymu wdychając jej aromat, nie czuł dymu ze stosu przy Campo di Fiori, na którym pod zarzutem herezji palono w lutym 1600 roku popierającego teorię Mikołaja Kopernika – Giordanno Bruno. 

Cafe Florian. Fot. z archiwum autora, zaczerpnięte z książki M. Gretkowska „Wenecja”

A tak na marginesie to „mała czarna” przygotowując „dobę oświecenia” nocnymi dyskusjami encyklopedystów obaliła porządek bożej monarchii. W kawiarniach Paryża podpalono lont pod Bastylię, a we Florianie spiskowano za zjednoczeniem Włoch. 

Pływając po lagunie między dzikimi wyspami warto zatrzymać się na mającej złą sławę wyspie Poveglio. Nie ma na niej żadnego hotelu ani baru. Rybacy omijają ją, bo z zarzuconych tam sieci wydobywają więcej ludzkich kości niż ryb. Poveglio była, jak głoszą przekazy, umieralnią zadżumionych, ale podobno zacumował przy niej jedynie raz statek z francuskich wojsk Napoleona, na którym przybywał tylko marynarz dotknięty tą chorobą. Do zbiorowych grobów miano wrzucać jeszcze żywych i palono ich ciała. Po pierwszej wojnie światowej otworzono tam szpital psychiatryczny. Umieszczano chorych, nawiedzanych przez duchy zadżumionych i poddawano torturom zwanym metodycznym leczeniem. Ale czy to prawda? W każdym razie jest to idealne miejsce do świętowania Halloween. 

W kupieckim mieście Wenus, gdzie wszystko było na sprzedaż, kobiece ciało można było sobie wybrać z katalogu. Najwięcej do zaoferowania miała Carampone, „dzielnica kurew” rezydujących za mostem Rialto. Z czasem rozpusta przenosiła się sukcesywnie w inne rejony. Powstawały cieszące się dużym uznaniem „knajpy”. Ciało, aby nie opaść w miłosnym zapale, musiało przecież dobrze zjeść, ale także wypić. W XVI wieku co piąta wenecjanka żyła z nierządu. 

Mały mostek Ponte della Tette po polsku zwany jest „mostem cycków”. Skąd ta oryginalna nazwa? Pochodzi od biustów, które kobiety lekkich obyczajów pokazywały przechodzącym tamtędy młodzieńcom. Nagie piersi wabiły ich z okien kamieniczek, a nierzadko i pałaców. To tam funkcjonuje pod numerem 1911 trattoria Autiche Carampone, czyli „stara kurwa”. Współczesna Carampona w weneckim slangu oznacza dzisiaj kobietę odmładzającą się za pomocą poprawek „krawiecko-chirurgicznych”. 

W renesansowym katalogu pań lekkich obyczajów kurwy dzielono na dziwki ulicznice i dziwki przyzwoite, czyli kurtyzany. Kurtyzaną była Giorgione, a właściwie Giorgia Barbarelli de Costelfonco, kochanka włoskiego malarza, namalowana przez niego około 1506 roku w obrazie „Burza” (La Tempesta). Dzieło można obejrzeć w weneckiej Gallerii dell’ Accademia. Jej autor doczekał się 29 różnych interpretacji tego płótna. Uczył malarstwa Tycjana, czołowego przedstawiciela szkoły weneckiego renesansu. Zleceniodawcą „Burzy” był młody patrycjusz Gabrielo Vendriamin. 40 lat później jego rodzinny portret namalował Tycjan. Obraz wisi w Londyńskiej Nacional Gallery. 

Prawdziwym obrazem kobiety handlującej swoim ciałem była Veronica Franco. Znana była całej ówczesnej Europie, nie tylko z powodu urody, ale także talentów literackich. Serenissima ofiarowała ją francuskiemu królowi Henrykowi III w prezencie jako niewolnicę męskich uciech. Był to chyba prezent do zwrotu, bo Henryk zwany u nas Walezym, uciekinier z Wawelu gustował w męskiej miłości. Prezent przyjął, ale z niego nie skorzystał. 

W XVIII wieku dekadencka Wenecja pozbawiona swojej militarnej i handlowej potęgi żyła dzięki turystyce seksualnej, stając się erotyczną stolicą Europy. Serenissima – Najjaśniejsza była z nią nadal w łóżku. Zakonnice weneckie nie różniły się niczym od seksbomb ówczesnej epoki, czyli aktorek. Umalowane, z dekoltami odsłaniającymi przód i tył ciała, chodziły w butach na wysokich platformach. Argumentowały to stwierdzeniem „aby kobietę szanowano, musi się ona wznieść ponad wulgarność ziemskiego padołu”. Taka lokalna mieszkanka pobożności z sex-shopem. Orgie odbywały się także w weneckich kasynach wyposażonych, oprócz w stoliki do gier, w łoża do miłości. 

Główną osią, nazwijmy ją aortą Wenecji, jest szlak pomiędzy Piazzą a mostem Rialto. Z Piazzetty, gdzie wymierzano kary w czasach obowiązującej chłosty, a przestępca biegł do tego mostu wśród szpaleru biczujących go mieszczan. Typowa ścieżka zdrowia kończyła się za mostem ucałowaniem figury Garbusa. Przestępca był wtedy wolny, po pocałunku za karę. Gdy zaprzestano chłosty, Garbus stał się bezczynny. Wenecjanie przerobili go na dzisiejszy Twitter, oklejając anonimowymi komentarzami szydzącymi z inkwizycji oraz kolejnych rządzących dożów. 

Mafia Mala del Brenta wzięła nazwę od wybrzeża pomiędzy Padwą a Wenecją. Powstała pod koniec lat siedemdziesiątych, gdy zesłano w te okolice na przymusowe odosobnienie szefów sycylijskiej mafii. Policja izolowała ich albo chroniła jako świadków koronnych podczas rozprawiania się z amerykańską Cosa Nostrą. Drobni kryminaliści weneccy korzystając z bliskości „prawdziwych bandytów” chcieli zostać przez nich namaszczeni, a także nauczyć się „mafiozowania”. To oni w listopadowy wieczór 1981 roku rozbili sarkofag, w którym spoczywała św. Łucja i ukryli ją na lagunie. Szef weneckiej mafii Felice Maniero o ksywie „anielska buźka” twierdził, że z porwaniem świętej nie ma nic wspólnego. Chyba to prawda, bo po odsiedzeniu wyroku za inny czyn żył jeszcze długo. Porwane ciało św. Łucji odnaleziono w dzień jej święta, tj. 13 grudnia. Porywacze ponieśli zasłużoną karę, umierając w niejasnych okolicznościach bardzo młodo. 

Tarot nie jest biblią szatana. Nie chodzi w nim o magię, ale raczej o moc leżącą przy użyciu każdej z kart, mającej specyficzny symbol, z którym wiąże się konkretne znaczenie. W ezoteryce kartom tarota przypisuje się alegoryczne, mistyczne znaczenie i wykorzystuje do wróżenia i medytacji. Biblia przestrzega przeciwko używaniu wróżbiarstwa, bowiem jedynie Bóg może przepowiadać przyszłość. Wenecja nadawała się idealnie na miejsce, gdzie udoskonalono i skąd wysyłano w świat karty tarota. W Wenecji było getto, gdzie inkwizycja nie miała odwagi wejść. Przechowywano tam zakazane księgi. To takie połączenie Platona z włoskim humanizmem, żydowską kabałą i chrześcijaństwem, co stanowiło wybuchowo-mistyczną mieszankę. Potrzebna była czcionka Gutenberga i transport do portowych miast. Tak tarot trafił do Marsylii, słynącej dotychczas z produkcji mydła. Twórcami marsylskiego tarota stali się wenecki ksiądz – franciszkanin Francesco Zorzi, owładnięty mistycznym porządkiem liczb oraz drukarz Aldo Manuzio, który wymyślił współczesnego pocket-booka, a także florencki filozof i astrolog Marsilio Ficino. 

W tym tarocie jest jak w Wenecji – mieszanka hebrajskiego alfabetu, chrześcijańskich symboli, obrazów i rzeźb kolumn z Pałacu Dożów. Przypomina to lustro weneckie z Murano, a w nim odbicie własnej podświadomości w tafli wody i głębi kanału ukrywającego diabła i zbawienie. 

Wenecja słynie z opowieści o zjawach i duchach, które pojawiają się niezmiennie. Hotele i pensjonaty powinny mieć oprócz gwiazdek także krzyżyki stopnia nawiedzenia. Od „zera” – zjawiskowo do „piątego” krzyżyka – tutaj straszy. 

Po najsłynniejszym weneckim zbrodniarzu nie został jednak żaden duch, tylko nazwa przystanku tramwaju wodnego – Riva de Biasio. Na początku XVI wieku w jego okolicach odkryto skład słynnej weneckiej marynowanej potrawki mięsnej. Było to autorskim pomysłem właściciela oberży – Biasio – znanego z najlepszej kuchni w mieście. Czegoś musiał nie dopatrzyć i konsument wyczuł niezmieloną kostkę dziecięcego palca. Dzieciobójcę zatorturowano na śmierć, zaś oberżę zrównano z ziemią. Nikt nie słyszał jednak, aby jego duch pojawił się w dzielnicy Cannavegio, w którymś z tamtejszych hoteli. 

Karę szczególną była Cheba – żelazna klatka. Pobyt w niej zwisającej z dzwonnicy Campanili nad Piazą ograniczał się jedynie do podawania chleba i wody. Wymierzano tę karę w XVII wieku za wstydliwe przestępstwa, takie jak grzech sodomii czy homoseksualizm. Skazani kruszeli jak upolowana dziczyzna wisząca za oknami, tak aby każdy mógł ich zobaczyć, a potem już powracali na łono weneckiej społeczności. 

Zajęcie miasta przez Napoleona w 1797 roku było końcem tysiącletniej Republiki. Nigdy wcześniej nie zdobyły jej obce wojska i nie wkroczył wróg. Poddała się ona cesarzowi zupełnie neutralna i bezbronna. Szydzono, że poddała się jak „burdel bez ochrony”. To nikt inny jak cesarz Francuzów ukradł miastu obraz „Gody w Kanie galilejskiej” autorstwa Veronesego, znajdujący się w refektarzu klasztoru św. Jerzego. Dzisiaj oglądać możemy to monumentalne płótno w Luwrze. 

Z osobą Napoleona wiąże się jeszcze jedno wydarzenie. W kościele San Maurizio pracownię miał słynny malarz klasycystyczny Canova. Wyrzeźbił on patronkę Wenecji – Wenus w osobie Pauliny siostry wielkiego Francuza. 

Wenecja zamknięta i ściśnięta przestrzenią wyspy jest czasoprzestrzennym kondensatem. Stąd błądzenie labiryntami weneckich ulic, kanałów i powroty w te same miejsca lub do przeszłości, bo czas jest tutaj pogmatwany razem z przestrzenią. 

A kiedy już na miejscu zweryfikujecie Państwo na żywo moje przypowieści kryminalne tego miasta, to proponuję trafić do Cantina Do Spade pod adresem San Polo 859, gdzie podają pyszne cicchetti, czyli przekąski charakterystyczne dla tego regionu (stołował się tutaj także Casanowa przez swoimi miłosnymi podbojami), popijając koniecznie aperitivem spritz Veneziano, do którego zamiast padewskiego likieru z gorzkiej pomarańczy dodaje się select-bitter powstały w Wenecji w 1920 roku.

Kategorie: In Gremio 177, Felieton

Andrzej Zajda

adwokat, kierownik szkolenia aplikantów Szczecińskiej
Izby Adwokackiej, członek Komisji Kształcenia Aplikantów Adwokackich przy NRA

Zobacz najchętniej czytane działy:

  • Kryminalna historia Polski
  • Ślepym Okiem Temidy
  • Temat numeru

Pierwszy panel boczny

Informacje:

  • O In Gremio
  • Redakcja
  • Rada Programowa
  • Zasady współpracy
  • Reklama
  • Polityka prywatności
  • Regulaminy
  • Kontakt
© 2004–2025 In Gremio.