Gdy wszystkimi Polakami wstrząsnęła jasnogórska zbrodnia Damazego Macocha, Warszawa przeżywała równie głośną aferę, historię z życia wyższych sfer. Ponieważ jej główny bohater był osobą znaną (dziś byłby celebrytą), a przebieg sprawy rzeczywiście był sensacyjny, zbrodnia warta jest przypomnienia w Kryminalnej historii Polski.
13 maja 1910 r. Antoni Siemieński, stróż kamienicy przy ul. Marszałkowskiej 112 (dziś stoją tam domy towarowe „Centrum”) zgłosił policji, że w jednym z wynajmowanych pokoi leżą zwłoki. Było to ciało nastoletniego młodzieńca w gimnazjalnym mundurku. Głowa była obficie zalana zakrzepłą krwią, pełno krwi było w całym pokoju, a obok zwłok leżał rewolwer, z którego wystrzelono dwa naboje. W kieszeni zmarłego znaleziono list: Bronisław Chrzanowski usprawiedliwiał nieobecność syna Stanisława w szkole. Znalezione przedmioty i dokumenty pozwoliły ustalić, że zmarły to istotnie Stanisław Chrzanowski: ojciec właśnie zgłosił jego zaginięcie. Z dokumentów wynikało, że Chrzanowski wynajął w marcu pokój w kamienicy i miał zań co miesiąc płacić. I był samobójczy list: Powoli zrozumiałem wszystko, niedobrych mam rodziców, bez serca i sumienia, w domu zawsze tylko kłamstwo i fałsz, lepiej byłoby pozbawić się życia, bo mam ich już dosyć. Staś Chrzanowski.
O samobójstwie nie było mowy, młodzieniec został brutalnie zamordowany. Zadano mu około dwudziestu ciosów w głowę jakimś trójkątnym ostrzem, czaszka była rozbita, krwawienie obfite, jeden cios uszkodził mózg. Zabójstwa dokonano 12 maja po południu. Z rewolweru od dawna nie strzelano. Śledztwo poprowadził kierownik Urzędu Śledczego Ludwik Kurnatowski.
Właściciel wynajmowanych pokoi Feliks Zawadzki i stróż Siemieński plątali się w zeznaniach. Najpierw twierdzili, że wcześniej nie widzieli denata, potem Zawadzki podał, że zmarły wynajął dwa pokoje dzień przed zdarzeniem. Przyciśnięty dokumentami, zmienił wersję: Chrzanowski wynajął dwa pokoje w lutym i przychodził do nich po lekcjach, pewnie na schadzki. Stróż grzecznie powtarzał to, co powiedział pryncypał. Ale w pokoju, gdzie leżały zwłoki, policja znalazła ślady używania lampy naftowej i gałązkę z bukietu. Zawadzki i Siemieński przyznali, że gdy znaleźli zwłoki, wynieśli z pokoju wypaloną lampę i bukiet bzu, a potem dopiero wezwali policję. Zawadzki bał się posądzenia, że wynajmuje pokoje na schadzki.
Kurnatowski polecił badać osobę zmarłego. Staś Chrzanowski w wieku siedemnastu lat był niewinny jak dzieciątko, trzymał się z dala od młodzieńczych rozrywek, cały czas tylko szkoła i dom. Domownicy i nauczyciele nie mieli wątpliwości – wzór cnót. Ze szkoły wracał prosto do domu i nigdzie nie wychodził. Detektyw znowu więc przycisnął Zawadzkiego i ten podał nową wersję: pokoje wynajęła jakaś pani, twierdząc, że czyni to dla Stanisława Chrzanowskiego, który będzie się tu spotykał z pewną damą. Zapłaciła, wzięła klucz i więcej jej nie widziano. Kilka dni później przybył pan, który przedstawił się jako Stanisław Chrzanowski, czterdziestoletni mniej więcej mężczyzna, którego Zawadzki opisał. Pan wymienił w pokoju łóżko na otomanę i przywiózł kilka dywanów. 12 maja był w pokojach i dał Zawadzkiemu wizytówkę: Stanisław Chrzanowski. Powiedział, że będzie tu nocował. Następnego zaś dnia leżał w pokoju trup.
Okazało się, że 12 maja Staś po szkole wracał do domu i pożegnał się z kolegami, ale gdy się rozstawali, podszedł do niego jakiś pan. Opis zgadzał się z podanym przez Zawadzkiego: 40-letni wąsaty szatyn z monoklem w oku. Ów pan dwa dni wcześniej wypytywał kolegów Stasia, kiedy Chrzanowski wraca ze szkoły. Ewidentnie go szukał, ale 10 maja Staś był chory i został w domu. Zaś mieszkająca na Marszałkowskiej 112 kobieta wychodząc w tym czasie z domu minęła dwóch ludzi, którzy wchodzili do bramy. Opis nie pozostawiał wątpliwości: Staś Chrzanowski i ów nieznajomy.
Nieznajomego szybko znaleziono. Był to hrabia Bohdan Ronikier, szwagier Stasia, mąż jego starszej siostry Ksawery. Rozpoznali go świadkowie i Zawadzki. Kurnatowski znalazł żydowską handlarkę Fajgę Gutnajer, która sprzedała Ronikierowi dywany. Ustalił też, że Ronikier próbował wcześniej wynająć gdzie indziej dwa pokoje, ale mu się nie udało. Bohdan Jaxa-Ronikier, potomek szlacheckiego rodu pochodzącego z Meklemburgii, miał 37 lat i ukończone studia w Niemczech. Redagował plotkarski tygodnik i pisał niskiego lotu sztuki teatralne, głównie mroczne kryminałki.
Niespodziewanie Ronikier poprosił Kurnatowskiego o rozmowę. Detektyw od razu poznał, że hrabia kłamie. Nastoletniego szwagra ukazywał jako młodego rozpustnika, wypytywał o szczegóły śledztwa. Wygadał się też, że wie, iż w kamienicy przy Marszałkowskiej 112 drzwi frontowe są zamykane i trzeba do nich dzwonić, a tylne są otwarte. Robił podchody pod Kurnatowskiego i w trosce o dobro rodu Ronikierów sugerował, żeby sprawie łeb ukręcić.
Kurnatowski przepytał otoczenie Ronikiera. Był to człowiek z przerostem ambicji, ogarnięty żądzą wzbogacenia się, której nie udało mu się zaspokoić. Na pisaniu zarabiał słabo, podejmowane interesy mu nie szły. Z Ksawerą – swoją siostrą cioteczną – ożenił się w 1906 roku. Nie podobał się teściom, którzy widzieli w nim lekkomyślnego utracjusza, ale Ksawera się w kuzynie zakochała. Wanda i Bronisław Chrzanowscy byli bogaci, poza Ksawerą i Stasiem mieli jeszcze syna Jana. Po kłótniach o posag Chrzanowski zapewnił córce dochód w postaci procentu od majątku (bez prawa naruszenia kapitału), a na Ronikierze wymógł podpisanie intercyzy. Jednak na ślub krewnych potrzebna była dyspensa i akt ślubu podpisano z opóźnieniem. Ronikier to wykorzystał i wykreślił zakaz naruszania kapitału żony jako wymuszony przez teścia. Bronisław Chrzanowski zabronił mu więc wstępu do swego domu, choć z córką stosunków nie zerwał. Potem Chrzanowscy odziedziczyli dalszy majątek i postanowili zadysponować mieniem, gdy Staś ukończy 21 lat. On miał dostać największą część. Bohdan Ronikier zaś, choć miał posiadłości wiejskie, praktycznie był bankrutem i nie ukrywał, że zależy mu na majątku teścia.
Ludwikowi Kurnatowskiemu to wystarczyło i zarzucił Ronikierowi zabójstwo szwagra. Ten podał, że od 9 do 13 maja był w Lublinie. Policja ustaliła, że pokój w hotelu w Lublinie Ronikier istotnie wynajął, ale Kurnatowski znalazł świadków, którzy widzieli go 12 maja rano w pociągu z Lublina do Warszawy. Każdy wykręt podejrzanego detektyw obalał dowodami. Znalazł też odciski palców Ronikiera na miejscu zbrodni: daktyloskopia już funkcjonowała.
Ronikier został aresztowany. I jak na zamówienie, doznał zaburzeń psychicznych. Pisał listy do żony, „do więzienia”, bo tam ją „wtrącili” prześladowcy: Ksawera Ronikierowa oczywiście aresztowana nie była. Potem ukazał mu się święty Klemens i kazał założyć zakon klemensistów. Nie był więc już Bohdanem Ronikierem, tylko ojcem Teodorem. Żony podczas widzenia „nie poznał”. Sąd umieścił go na obserwacji psychiatrycznej w Tworkach. Ronikier demonstracyjnie ciągle się modlił, coś gryzmolił i rysował, plótł trzy po trzy, symulował jakieś bóle, choć nie bardzo umiał… Badało go ośmiu psychiatrów i konkluzja była jasna – symulacja, dla osiągnięcia celu w procesie. Ronikiera ocenili jako symulanta bardzo wytrwałego, ale nie dość zdolnego, by ich oszukać.
7 września 1911 r. obok Ronikiera na ławie oskarżonych zasiedli Feliks Zawadzki i Antoni Siemieński pod zarzutem współudziału. Ronikier grał swoją farsę. Zapuścił długą brodę i włosy, przebrał się w niby-habit z krzyżem, istny pustelnik. Sąd pyta: jak pan ma na imię? – Teodor. A pana ojciec? – Teodor. Ile ma pan lat? – Wiele, wiele. Odpis aktu oskarżenia pan otrzymał? – Nie. Dowód doręczenia oczywiście był w aktach.

Sala była pełna reporterów. Rozprawy szły codziennie, ale powoli, bo sąd był rosyjski, a świadkowie polscy i wszystko tłumaczono. Zeznawali liczni świadkowie: najpierw Chrzanowscy oraz wszystkie osoby, które odnalazł Kurnatowski. Były też wesołe sceny, gdy rezolutna handlarka Fajga Gutnajer została zapytana przed adwokata Aleksandra Bobriszczewa-Puszkina (Ronikiera bronił Rosjanin, pozostałych Polacy, obrońcą Zawadzkiego był znany z procesu Macocha Kazimierz Korwin-Piotrowski), jak wyglądały sprzedane Ronikierowi dywany. Dowody leżały w sali sądowej. – Przecież je pan widzi, to po co pan pyta? – Jakie miały desenie? – Nie jestem malarzem! Adwokat próbował wmówić świadkom, że mężczyzną, którego Staś spotkał przed śmiercią na ulicy, nie był Ronikier, ale korepetytor Anastazy Borkowski. Ten stanął więc przed sądem, by pokazać, że nie jest podobny do Ronikiera. Świadkowie z kręgów literacko-teatralnych zeznawali na temat osoby hrabiego. Wywodzili, że był twórcą miernym, jego utwory były pełne pesymizmu i nieszczęścia, poza tym był to megaloman i blagier, któremu nikt nie wierzył.
Matka Ronikiera wynajęła niby-detektywa Włodzimierza Lebanowskiego, by oczyścił jej syna z zarzutów. Ten próbował podpłacić lewych świadków, pieniądze wydał, nic nie zdziałał i zeznając tylko się ośmieszył. W niewinność męża chciała też wierzyć Ksawera Ronikierowa. Co do przebiegu zajścia, patologowie stwierdzili: pierwsze ciosy padły z przodu, Staś próbował uciec, stąd plamy krwi w pokoju: następne ciosy zadano z tyłu, a śmiertelny pod koniec zajścia, bo po nim denat musiał już upaść. Brakowało tylko narzędzia zbrodni, którym był najpewniej młotek tapicerski. Rzekomy list samobójczy badali eksperci i stwierdzili, że Chrzanowski go nie pisał, a co do tego, czy pisał go Ronikier, opinie były rozbieżne. Zegarmistrz rozebrał przed sądem zegarek zmarłego i stwierdził, że zegarek nie wskazuje czasu zbrodni, bo chodził aż do rozkręcenia się sprężyny. Szczegółowo wypowiadali się psychiatrzy, stanowczo stwierdzając, że Ronikier zaburzenia psychiczne i obłęd religijny symuluje.
Prokurator Herschelman w długim przemówieniu zażądał kary śmierci dla Ronikiera, Zawadzkiego określił jako wspólnika, Siemieńskiego zaś jako postać podrzędną i nieistotną w sprawie. Podobne, długie mowy wygłosili pełnomocnik rodziców Stasia oraz obrońcy. Ronikier wypowiedział ostatnie słowo, twierdząc, że jest niewinny. 19 września 1911 r. sąd ogłosił wyrok. Bohdan Ronikier skazany został na 15 lat ciężkich robót i dożywotnie zesłanie na Syberię. Zawadzki i Siemieński zostali uniewinnieni. Sąd uznał, że Ronikier zabił szwagra z pobudek materialnych, dla przejęcia majątku Chrzanowskich i w tym celu starannie przygotował całą zbrodnię. Szczegółowo przeanalizował wszystkie zebrane dowody.
Wniesiono apelacje. Uniewinnienia Siemieńskiego prokurator nie zaskarżył. Żona i matka Ronikiera opublikowały ogłoszenie: niech prawdziwy morderca się przyzna! Wzbudziły tylko powszechny niesmak. Na rozprawę odwoławczą 3 lutego 1912 r. Ronikier przybył już normalne ubrany, choć zarośnięty. Nie udawał już ojca Teodora i podjął obronę. Sąd przesłuchał ponad 60 świadków, w tym Siemieńskiego, ale niczego nowego się nie dowiedział. Żona Ronikiera, wezwana przez obronę, uparcie zapewniała o niewinności męża. Ronikier zaś nagle zabrał głos. „Nie zabiłem szwagra, byłem w Lublinie”. Mówił przez kilka dni procesu! Przedtem milczał, teraz atakował wszystkich wokół, prezentując spisek, jaki przeciw niemu zawiązano. „Hrabia Ronikier przemówił” donosiły gazety.
Oskarżony przyznał, że kupił dywany i wprowadził Stasia do pokojów przy Marszałkowskiej 112. Ale nie zabił! A kto zabił? Nie wie, on nie miał interesu w śmierci Stasia. Sąd więc wezwał kolejnych świadków, których wskazywała obrona. 22 kwietnia na sali pojawił się dawny Ronikier: ogolony, elegancki i bardziej przekonujący od „ojca Teodora”. Jego obrońcy próbowali zaś wprowadzić do sprawy możliwie najwięcej ubocznych wątków i rozmyć dowody. Ale pojawił się kolejny świadek, który w dniu zbrodni widział Ronikiera na Marszałkowskiej oraz koleś z celi, niejaki Kamieniec. Zeznał, że hrabia obiecał mu pieniądze za znalezienie fałszywych świadków, a innego więźnia, który i tak był skazany na długoletnie ciężkie roboty, namawiał, by ten przyznał się również do zabójstwa Chrzanowskiego.
Obronę Ronikiera przejął od Bobriszczewa-Puszkina jego syn i zmienił nagle taktykę: zaczął jako zabójców wskazywać Zawadzkiego i Siemieńskiego, co było formą obrony niespotykaną. Doszło do otwartej kłótni adwokatów, sąd zagroził im nawet usunięciem z sali. 12 maja 1912 r. – w drugą rocznicę zbrodni – miał ogłosić wyrok. I nagle wznowił rozprawę, nakazując… kolejną ekspertyzę listu samobójczego. Po co, skoro samobójstwo jest wykluczone? Prasa pisała, jak sąd daje się wodzić za nos. Biegły wskazany przez… Ronikiera oświadczył, że list pisał Staś. Wanda Chrzanowska rozpaczliwie zaprzeczała. Jakieś panie obrzuciły Ronikiera kwiatami. Gazety drwiły: zgnilizna moralna wyższych sfer. Kolejni biegli nie doszli do porozumienia, kto pisał list, jeden mówił tak, inny siak.
17 maja zapadł zdumiewający wyrok. Bohdan Ronikier został skazany na półtora roku rot aresztanckich za spowodowanie pod wpływem afektu ciężkich obrażeń ze skutkiem śmiertelnym. Feliks Zawadzki dostał rok rot aresztanckich za zacieranie śladów. Ronikier wyszedł z aresztu, a Warszawa huczała z oburzenia, sprawa przyćmiła nawet wiadomość o śmierci Bolesława Prusa. Zbrodniarz-arystokrata jest bezkarny! Sąd mętnie uzasadniał wyrok: Ronikier wynajął pokój, ale Staś Chrzanowski w nim bywał. Zeznali tak świadkowie, których sprowadzono za sprawą Ronikiera na rozprawę odwoławczą. Sąd dał wiarę Ronikierowi, że ten pożyczył Stasiowi pieniądze i że to Chrzanowski zainicjował wizytę w garsonierze, a tam Ronikier zabił go niechcący i w afekcie.
Od tej fantasmagorii wszyscy wnieśli kasacje do senatu karnego w Petersburgu. Bronisław Chrzanowski nie doczekał sprawiedliwości, zmarł na początku 1913 r., przeznaczając większość swego majątku na uczczenie pamięci syna: msze, kaplica nagrobna. 28 marca 1913 r. senat w Petersburgu uchylił wyrok, nie zostawiając na nim suchej nitki. Ronikier został ponownie aresztowany.
13 listopada 1913 r. rozpoczął się kolejny proces. Ronikier wynalazł kolejnych świadków, którzy „słyszeli” o niemoralnym prowadzeniu się Stasia. Inni świadkowie mówili to, co poprzednio, eksperci od pisma nadal kłócili się. I nagle zmienił zdanie prokurator. Zarzucił Ronikierowi, że 12 maja 1910 r. sprowadził Chrzanowskiego do pokoju i zlecił zabójstwo innej osobie, a sam wyjechał z Warszawy. Mowy trwały przez dziewięć dni procesu! Ksawera Ronikierowa wpadła z rewolwerem na salę i próbowała zastrzelić pełnomocnika swoich rodziców, który oskarżał jej męża. Rozbrojono ją i zatrzymano.
12 stycznia 1914 r. sąd ogłosił kolejny wyrok. Ronikier: 11 lat ciężkich robót i dożywotnie zesłanie za zabójstwo. Zawadzki: współudział w zabójstwie, 10 lat ciężkich robót i dożywotnie zesłanie. Sąd już nie dał się nabrać. Zabójstwo uznał za zaplanowane: Ronikier wynajął pokoje, by zastrzelić tam Stasia, miało to być „samobójstwo” z listem. Motywem była chęć przejęcia spadku. Rewolwer nie wypalił, ale Staś już wiedział, co się święci, więc Ronikier zabił go młotkiem tapicerskim. Zawadzki został uznany za współsprawcę po fakcie, zacierającego ślady zabójstwa.
Wybuch wojny światowej uniemożliwił rozpoznanie kolejnej kasacji. Wywieziony w głąb Rosji Feliks Zawadzki gdzieś przepadł. Ronikier uniknął ewakuacji, gdyż był „ciężko chory”. Niemcy po wejściu do Warszawy zwolnili go za kaucją i hrabia wyjechał do Austrii, gdzie przeczekał wojnę. W odrodzonej Polsce skierowano wniosek o ekstradycję i Austriacy wydali zabójcę. Ronikier próbował podważyć proces z 1914 r., ale nie miał żadnych argumentów i wniosek oddalono. W 1927 roku prezydent Stanisław Wojciechowski ułaskawił owdowiałego już skazańca, darowując mu ostatnie 2 lata i 8 miesięcy kary. Zesłanie odpadło z braku Syberii w Polsce.
Ludwik Kurnatowski, który wytropił Ronikiera, był wtedy już gwiazdą policji. W niepodległej Polsce zdobył sławę jako znakomity śledczy, napisał poczytne wspomnienia. Ronikier zaś ponownie się ożenił i szukał znowu łatwego zarobku. Prowadził nielegalny dom gry, ale wpadł. Powrócił więc do pisania. Przerzucił się na powieści i w 1933 r. wydał najbardziej znaną, Dzierżyński, „czerwony kat”: zbeletryzowaną opowieść o krwawym komuniście. Napisał jeszcze kilka, dziś zapomnianych. Ostatnią, Człowiek z głową. Philaleta, niewiele wartą, poświęcił swemu ojcu Adamowi, znanemu XIX-wiecznemu okultyście i jednemu z ostatnich polskich alchemików.
Krótko przed drugą wojną wskutek choroby Bohdan Ronikier stracił wzrok. Osiadł z drugą żoną w Zamościu, gdzie miał dwie kamienice. W czasie wojny dyktował pamiętniki, ale nikt ich nie wydał i zaginęły. Jeszcze po wojnie, choć ociemniały, pisał artykuły, a żona kierowała spółdzielnią krawiecką. Zmarł w 1956 r. w wieku 83 lat. Jego sprawa nie była wspominana tak często, jak zbrodnia Damazego Macocha, choć mogła być przecież użyta w PRL jako przykład „degeneracji wrogów klasowych ludu pracującego”. Pochowany został w Zamościu z inskrypcją: Bohdan Ronikier – literat. A powinno być: grafoman, bardziej znany jako zbrodniarz.