Dwie ostatnio przeczytane przeze mnie książki łączy toga adwokacka, ale innego kroju i struktury materiału. „Adwokat – rozmowa o życiu i ciekawych czasach” to wywiad przeprowadzony przez Michała Komara z mecenasem Maciejem Dubois, wieloletnim Dziekanem Izby Warszawskiej i znakomitością polskiej Palestry. Wydana przez Literaturę Faktu PWN w 2012 roku pozycja nadal zachowuje, mimo upływu czasu, aktualność przesłania co do powinności adwokackich.
W samotności i skupieniu
/z dekalogu dla czytelników nieznanego autora/
rozważaj treść, nabytą z książek,
bo dusza ludzka właśnie w tych chwilach rośnie
Trzy lata później, za pośrednictwem Wydawnictwa REA-SJ, na rynku czytelniczym ukazuje się książka Arkadego Vaksberga „Łysina Lenina – wspomnienia adwokata”. Autor swój zawód wykonywał, jak określa, w pełnych absurdu czasach Związku Radzieckiego.
Maciej Dubois przekazu dokonywał w wieku prawie osiemdziesięciu lat, zachowując przy tym nie tylko doskonałą pamięć, jasność wypowiedzi, ale co ważne, chronologię wydarzeń i procesów, w których uczestniczył. A były to lata ciekawe i znaczące.
Jego ojcem był Stanisław Dubois, działacz Polskiej Partii Socjalistycznej, uczestnik III Powstania Śląskiego i wojny z bolszewikami w 1920 roku. Jako przeciwnik rządzącej od 1926 roku sanacji zostaje aresztowany i skazany w Procesie Brzeskim. Aktywny w okresie II Wojny Światowej w obozowej konspiracji zostaje rozstrzelany w 1942 roku w Auschwitz-Birkenau.
Dubois poświęca swojemu Ojcu dużo uwagi i prowadzi nas śladami bliskiej znajomości z adwokatem Stefanem Korbońskim, osobą zapisaną w historii Polskiej Adwokatury.
Wspominałem Jego książkę „Między młotem a kowadłem” w październikowym numerze „In Gremio”. Zasygnalizuję tutaj nieskromnie, że poszukiwania wydanej w 2014 roku „Polonia Restituta”, będącej wspomnieniami adwokackimi z okresu dwudziestolecia międzywojennego, zakończyły się bibliofilskim sukcesem. Postaram się przedstawić ją Państwu w numerze lutowym.

Historie Macieja Dubois i Stefana Korbońskiego uzupełniają się faktami, osobami, a dla prawników jest to przegląd wybitnych osobowości polskiej Palestry minionych lat. Powracając jednak do wywiadu udzielonego przez potomka oficera napoleońskiego Charlesa Dominique, to warto prześledzić barwne wspomnienia okresu studiów z lat pięćdziesiątych z tzw. „trójkami studenckimi” wzorowanymi na murarskich. Studiujących łączyło wspólne przystępowanie do egzaminów. Pojawiają się na kartach tej książki autorytety profesorskie Karola Koranyi’ego, Witolda Czachurskiego, Juliusza Bardacha, Manfreda Lachsa i wielu innych, o których pozycji naukowej można dzisiaj usłyszeć jedynie przy okazji rozmów o sztuce kształcenia akademickiego.
Droga do aplikacji adwokackiej prowadziła młodego Dubois przez dwuletni nakaz pracy w Biurze Skarg i Zażaleń Urzędu Rady Ministrów, a potem już Zespół Adwokacki nr 25 przy Placu Zbawiciela w Warszawie, zwany „Delikatesowym” od usytuowanego na parterze kamienicy sklepu z doskonałościami kulinarnymi.
Wczytujemy się w procesy mięsne z drakońskimi przepisami i brakiem humanitaryzmu sędziów. Kierowniczka sklepu, która dla siebie i pracownic gotowała zupę jako posiłek w czasie pracy ze skrawków mięsa, została skazana przez Sąd Wojewódzki w trybie doraźnym na karę 8 lat pozbawienia wolności.
Przeczytamy o postępowaniu wobec Iwana Ślezko vel Zygmunta Bielaja i jego żony oskarżonych o zabójstwo lekarki z Płocka Stefanii Kamińskiej. Na ławie przeznaczonej dla obrońców zasiadali także Maciej Bednarkiewicz i Henryk Nowogródzki. Akt oskarżenia przygotował prokurator Prokuratury Generalnej Józef Gurgul, wyróżniający się wśród innych przedstawicieli tego zawodu nie tylko dociekliwością, inteligencją, ale także doskonałym przygotowaniem zawodowym. Tak oceniali Go przeciwnicy procesowi.
Przeczytamy o obronach „mocnych ludzi” z mafii wołomińskiej i niechlubnych postaciach organów ścigania i wymiaru sprawiedliwości, takich jak prokurator Wiesława Bardonowa, czy sędzia Andrzej Kryże.
Zetkniemy się z procesem Zenona Walewskiego, dyplomaty zwerbowanego przez CIA w Sajgonie, wymienionego ze stroną amerykańską na szpiega PRL Mariana Zacharskiego.
W książce dużo uwagi poświęcono roli adwokatów w okresie stanu wojennego i to w sytuacji, gdy procesy toczyły się w trybie szczególnym, bez prawa odwołania od zapadłego orzeczenia.
Przybliżą się do czytelnika adwokackie autorytety Tadeusza de Virion, Edwarda Wende,
Władysława Siły-Nowickiego, Jerzego Biejata, Witolda Ferfeta, Czesława Jaworskirgo, Witolda Bayera i wielu, wielu innych z warszawskich kancelarii, których nazwiska poznała w tamtym okresie nie tylko cała Polska, ale również świat.
Przeczytamy o adwokacie Krzysztofie Piesiewiczu, pierwszym aplikancie mecenasa Dubois i Jego odejściu w kierunku sztuki filmowej, a nie prawniczej.
Duży fragment tej książki poświęcony jest kontrowersyjnej dla wielu prawników obronie Adama Humera postrzeganego przez znaczną część opinii publicznej jako „oprawcy”, czy „stalinowskiego mordercy”. Mecenas Maciej Dubois swoją decyzję wyjaśnił krótko: „odmowa w dodatku ze strony byłego dziekana Warszawskiej Rady Adwokackiej byłaby świadectwem tchórzostwa i złym przykładem dla młodych kolegów”.
Nie można w tym felietonie podjąć się w żaden sposób próby streszczenia książki, bo pominąłbym fakty dla jednych ważne, dla drugich mniej, ale o pewnych zdarzeniach napisać wypada.
W Syrakuzach odbywał się Międzynarodowy Kongres Prawników. Na czele polskiej delegacji stał profesor Adam Strzembosz. Stanisław Waltoś, reprezentujący Uniwersytet Jagielloński przedstawiając Macieja Dubois powiedział o Nim: „oto mecenas Dubois, jedyny obrońca w sprawach politycznych, który nie zabiegał i nie chciał robić rządowej kariery”.
Sam nestor polskiej Palestry mówiąc o porażkach zawodowych, określał je w sposób doskonały: „po ponad pół wieku praktyki adwokackiej dochodzę do wniosku, że gorycz jest jednym ze składników piękna – niekiedy jednak piękna posępnego”. Na pytanie, czy miał jakieś przywileje w życiu zawodowym, odpowiedział: „w dawnych czasach nie narzekałem na brak mięsa, a benzynę kupowałem bez większych trudności”. Jeździł wówczas Fiatem 126p i dopiero gdy członek Rady Adwokackiej adwokat Jerzy Gniewski zwrócił mu uwagę, że dziekanowi to nie przystoi, kupił „Ładę”.
Arkady Vaksberg swoją zawodową adwokacką karierę rozpoczynał od „pomocnika adwokata”, czyli współpracy po odbytej aplikacji z bardziej doświadczonym członkiem Moskiewskiej Palestry. Po latach usamodzielnił się, by porzucić jednak dotychczasową profesję dla dziennikarstwa śledczego. Jak stwierdził „głuchota i bezduszność radzieckich sędziów, to wady, od których można się uwolnić zmieniając jedynie zawód”. Książka nieco nużąca w swojej narracji życia prawniczego oddaje jednak, co istotne, realia pracy radzieckiego i sowieckiego adwokata sprowadzonego w procesach do dekoracyjnej zasłony, jedynie dla potrzeby zachowania pozorów demokracji i praworządności. Autor w sposób mniej lub bardziej świadomy chciał ze swojej książki uczynić pitaval, ale nie do końca udał mu się zamysł dotarcia do praw, jakimi rządzi się ten gatunek literacki. Ukazał nam, co istotne, służebną rolę Adwokatury wobec Sądu i Prokuratury z powiązaniami partyjnymi jako „siłę przewodnią” realizowanej obrony.
Kolegium Adwokackie odpowiadające naszej Radzie Okręgowej decydowało o przydziale spraw z urzędu, gdzie za jeden dzień udziału w procesie przysługiwała minimalna stawka trzech rubli. Tylko nieliczni, z uwagi na zasobność portfela, mogli liczyć na realizację „adwokata na umowie” (określenie autora).
Konferencje z klientami prowadzono w pokojach klitkach, przypominających wnętrze szafy, gdzie przybyły trzymał dokumenty na kolanach, a przepierzenia z dykty nie głuszyły treści prowadzonych rozmów.
Procedury nam zupełnie obce, bo wyrok z góry przesądzony, a próby łamania radzieckich stereotypów prowadzenia obrony pozostawały dalej na etapie zwrotów „towarzyszu sędzio”, czy „towarzyszu prokuratorze”. To smutne, a nawet przykre przeczytać, że pseudoobrońcy przytakiwali prokuratorowi, a podejmowane próby polemiki z rzecznikiem oskarżenia wywoływały reakcję sądu o obrazie i konieczności wszczęcia postępowania dyscyplinarnego. Wygłoszenie w trakcie procesu przez obrońcę kwestii mającej w sobie coś z anegdoty czy żartu, groziło nie tylko utratą prawa do wykonywania zawodu, ale przede wszystkim szkodziło bronionemu klientowi.
Przeczytamy o wystąpieniach adwokatów, którzy bardziej niż sam prokurator pogrążali klientów, a także o procedurach odwoławczych, które bywały czystą fikcją, jak też realizacji wniosków dowodowych na etapie obu instancji. Złożony przez Vaksberga wniosek w zakresie problematyki muzycznej spotkał się z reakcją sądu „nie jesteśmy w konserwatorium. Proszę wskazać tezę jak prawnik, a nie jak śpiewak i zakończyć pracę”.
Myślę, że dalsze rozważania nad treścią tej książki są zbyteczne, bo pogrążą one rzeczywistą rolę adwokata, co wskazuje w sposób istotny na procedury nam zupełnie obce i dalekie prawniczym wyobrażeniom.
Stosowanie fasadowo przepisów dla dobra obywateli tego molochu terytorialno-ludnościowego spotykało się jednak z ocenami skuteczności i sprawiedliwości.
Sędziowie bez emocji akceptowali wielokrotnie działania obrońców dla pozornego dobra klienta, aby po chwili monotonnym głosem zagłuszać kroki zbliżającej się, bezwzględnej Nemezis (greckiej bogini zemsty), którą uosabiali.
Obie te książki są różne w sposobie przedstawienia szczególnej misji adwokackiego powołania. Sowiecka przeraża, że taki stan funkcjonowania „państwowego adwokata” może przydarzyć się w każdym państwie, a wywiad Macieja Dubois wprowadza nas w temperaturę normalności wykonywania naszego zawodu. Oby tak było zawsze.
Lektura „Łysiny Lenina” (to jeden z procesów opisanych w tej książce z konsekwencjami pozytywnymi dla skazanego) jest nam potrzebna do oceny naszej swobody zawodowej, zachowania tajemnicy, a także zasad etyki.