Trybunał Stanu nie jest instytucją wymyśloną w Polsce. Wprowadzono go w konstytucji marcowej w 1921 r., czerpiąc z wzorów zaborców. Niemcy próbowały wprowadzić Trybunał Stanu już w połowie XIX w., przy czym miał on być jednocześnie sądem konstytucyjnym oraz oceniać konstytucyjną odpowiedzialność ministrów.
Gdy jednak królestwo Prus przekształcone zostało w cesarstwo, trybunał zlikwidowano. Niemcy wrócili do tego pomysłu w Republice Weimarskiej, w 1919 r. Ten trybunał nie był sądem konstytucyjnym, ale rozstrzygał spory kompetencyjne i federalne oraz sądzić miał prezydenta i ministrów w razie naruszenia konstytucji. Również Austria znała trybunały. Miała Trybunał Państwa (konstytucyjny), Trybunał Administracyjny i Trybunał Stanu, zwany Głównym Sądem Państwa. Miał sądzić ministrów za naruszenie konstytucji, a sprawy do niego kierowała Rada Państwa, czyli cesarsko-królewski parlament.
Wzorcami prawnymi dla Polski były Niemcy i Austria, stąd w konstytucji z 1921 r. pojawił się Trybunał Stanu. Składał się z Pierwszego Prezesa Sądu Najwyższego i dwunastu sędziów: ośmiu wybierał Sejm, a czterech Senat, ale spoza swoich członków. Sądzić miał przedstawicieli najwyższych władz, w tym prezydenta. Początkowo nie miał nic do roboty i tak doczekał zamachu majowego w 1926 r.
Po zamachu majowym przez kolejne lata budżet państwa wykazywał nadwyżki. Było to efektem przede wszystkim ostrożnego planowania wydatków, ale nie tylko: w Europie Zachodniej nastąpił wtedy kryzys węglowy, trwały wielomiesięczne strajki – zwłaszcza w Wielkiej Brytanii – i Polska wskoczyła w lukę na rynku surowców jako eksporter węgla. Nadwyżki budżetowe jednak nie mogły być ot tak wydane, Konstytucja wymagała zezwalającej na to uchwały Sejmu. Sejm zaś obradował na sesjach i niekiedy trudno było go zwołać. Przymykano więc oko i Sejm zatwierdzał wydatki post factum. Władzy przecież wolno wszystko.
Józef Piłsudski, jak wiadomo, po zamachu majowym prezydentem być nie chciał – wolał wystawić na tę funkcję figuranta, premierowi też wolał wydawać polecenia niż samemu nim być. Zapoczątkował polską tradycję kierowania państwem bez żadnej funkcji, kontynuowaną potem przez pierwszych sekretarzy KC PZPR i innych Szeregowych Posłów. Jednak kilka miesięcy po zamachu majowym kazał na premiera powołać samego siebie i przez prawie dwa lata funkcję tę pełnił. Jako premier miał do własnej dyspozycji pewną pulę budżetową. Nie była ona imponująca – 200 tysięcy złotych. I w grudniu 1927 r. polecił pisemnie Ministrowi Skarbu, Gabrielowi Czechowiczowi, przekazać sobie zwiększoną pulę pieniędzy. Początkowo zażądał 5 milionów złotych, stwierdzając krótko, że do takiego żądania „zmuszają go sprawy państwowe”. Ostatecznie dostał co najmniej osiem milionów. Ile dokładnie, nie było pewności.
Pieniądze te były potrzebne oczywiście na działalność niby-partyjną. Właśnie w 1927 r. Walery Sławek, najwierniejszy współpracownik Piłsudskiego, zorganizował „coś” pod obłudną nazwą Bezpartyjny Blok Współpracy z Rządem. Idea Pana Marszałka brzmiała: po co jakieś tam partie, nie będą mi „fajdanitis poslinis” wybierać premiera, rząd będzie z mojej woli i taki, jak ja chcę, a BBWR ma go bezwarunkowo akceptować i wspierać. Partią BBWR nie będzie, nie trzeba go rejestrować. A musiał wygrać wybory, aby parlament uchwalał to, co każe Pan Marszałek. Wybory miały nastąpić 4 marca 1928 r. Była to II kadencja Sejmu RP, nie licząc Sejmu Ustawodawczego. Piłsudski, dokonując zamachu majowego, nie skrócił kadencji Sejmu: skoro Sejm miał wyłącznie wykonywać jego polecenia, nie trzeba było go rozpędzać. Nawet ordynacja wyborcza pozostała z 1922 r. Natomiast za miliony od Ministra Skarbu Piłsudski sfinansował kampanię wyborczą BBWR, o czym wiedziała cała Polska. W końcu po to się ma władzę, by wydawać państwowe pieniądze.
BBWR wziął sobie w wyborach oczywiście listę nr 1. Wyborów mimo wysiłku nie wygrał. Mandaty uzyskali kandydaci 18 list ogólnokrajowych i 6 lokalnych. W 444-osobowym Sejmie BBWR zdobył 130 mandatów. 129 uzyskała lewica, 90 mocno rozproszeni ludowcy, 55 szeroko rozumiana prawica, głównie Endecja, resztę wzięły mniejszości narodowe i mniejsze ugrupowania. Piłsudczycy nie zdobyli więc Sejmu, nie zasiedli nawet w prezydium. Marszałkiem Sejmu został Ignacy Daszyński z PPS, wicemarszałkami endek, ludowiec i kolejny socjalista. Ale wybory przecież zawsze wygrywa Władza, więc Piłsudski ogłosił zwycięstwo BBWR.
W nowym Sejmie sprawa owych ośmiu milionów złotych wypłynęła natychmiast. Już 24 kwietnia 1928 r. zaatakowała Endecja, żądając, by rząd przedłożył projekt ustawy o kredytach dodatkowych (czyli projekt zgody Sejmu na zwiększenie puli wydatków) i wyjaśnił dokonane przekroczenia budżetowe. Piłsudski, wciąż premier, zareagował w sposób dla siebie typowy: „Wydałem rozkaz – wydawać wszystko, choćby na złość, żeby nie oddawać Skarbowi z powrotem”. Kazał zignorować żądanie posłów. W czerwcu wrócił na tylne siedzenie, na premiera kazał ponownie powołać Kazimierza Bartla (pierwszy raz uczynił go premierem tuż po zamachu majowym), a sam, poza rolą Prezesa Państwa, pozostał jedynie Ministrem Spraw Wojskowych. Wobec braku reakcji rządu, narodowcy ponowili żądanie na sesji 8 listopada 1928 r. Bartel grał na zwłokę, obiecując, że rząd odpowiedni projekt ustawy wniesie.
W końcu do ataku dołączyli lewica i ludowcy. 12 lutego 1929 r. PPS, PSL „Wyzwolenie” i jej efemeryczny odłam,
Stronnictwo Chłopskie, złożyły wniosek o postawienie przed Trybunałem Stanu Gabriela Czechowicza, Ministra Skarbu, który w rządzie Bartla nadal tę funkcję pełnił. Wniosek podpisało ponad 100 posłów. Sprawozdawcą został Herman Lieberman z PPS. Zarzut nie ograniczał się do owych ośmiu milionów. Wydatki rządu w roku budżetowym 1927/28 planowane były na 1793 miliony złotych, a zostały przekroczone o 560 milionów! Rząd Piłsudskiego wydał o połowę więcej, niż mu było wolno, bez jakiejkolwiek podstawy prawnej. Komisja Budżetowa Sejmu przegłosowała wniosek pozytywnie i Lieberman, świetny mówca (był Żydem, ale był przeciwnikiem organizacji żydowskich i opowiadał się za asymilacją Żydów w Polsce) przedstawił go Sejmowi w dramatycznym wystąpieniu. „Ten Sejm jest przy każdej małej i wielkiej sposobności ośmieszany, obdzierany z czci, honoru i godności. Nic temu Sejmowi więcej nie pozostało, jak to jedno jedyne prawo, prawo moralne i prawo ustawowe, jedyne jego mienie prawne i moralne, to jest prawo budżetu i kontroli nad pieniędzmi, które ludność składa, i tego jedynego prawa my z rąk nie wypuścimy i walczyć o nie będziemy do upadłego” – mówił z trybuny.
Premier Bartel pytał w Sejmie, czemu w takim razie wnioskodawcy nie oskarżają całego rządu. Trochę racji miał: oczywiste było, że rzeczywistym winowajcą, który dysponował państwowymi pieniędzmi jak swoimi, był rozkazujący Czechowiczowi Józef Piłsudski. Jednak Prezes Państwa stał ponad prawem, posłom zabrakło odwagi, aby to jego oskarżyć. Wycelowali więc w jego współpracownika, Ministra Skarbu. Wniosek o postawienie Gabriela Czechowicza przed Trybunałem Stanu przeszedł 20 marca 1929 r. w Sejmie ogromną większością, 239 do 126. Przeciw był tylko BBWR, wszyscy pozostali posłowie – od skrajnej prawicy do skrajnej lewicy – widzieli, że miało miejsce ordynarne zagarnięcie państwowych pieniędzy przez BBWR.
Czechowicz nie był już wtedy ministrem, wymuszoną dymisję złożył dwanaście dni wcześniej. Ale natychmiast zareagował Piłsudski, publikując w prasie swój artykuł „Dno oka – czyli wrażenia chorego człowieka z sesji budżetowej w Sejmie”. Wódz, któremu wolno było wszystko, pisał w swoim stylu: nazywał posłów, którzy podnieśli rękę na jego człowieka, małpami i zafajdanymi istotami, zwłaszcza Liebermana obsypał wyzwiskami. Kategorycznie oświadczył, że żaden Trybunał nie ośmieli mu się ani razu zebrać. Jednak się ośmielił. Już 26 czerwca 1929 r. rozpoczął się proces przed Trybunałem Stanu.
Trybunałem kierował Pierwszy Prezes Sądu Najwyższego Leon Supiński, znany nam jako obserwator sprawy biskupa Jana Kowalskiego. W styczniu 1929 r. prezydent Ignacy Mościcki (czyli w rzeczywistości Sami-Wiecie-Kto) odwołał Pierwszego Prezesa Władysława Seydę, który nie doceniał przeprowadzonej Reformy Wymiaru Sprawiedliwości, był nieposłuszny i ciągle bredził o jakiejś niezawisłości. Powołał na jego miejsce Supińskiego. Warto zwrócić uwagę na skład Trybunału. Zasiedli w nim np. Józef Beck – wierny piłsudczyk, już wkrótce wicepremier i Minister Spraw Zagranicznych, Aleksander Raczyński – minister w pierwszym rządzie Bartla po zamachu majowym i Lucjan Żeligowski – generał, który na cichy rozkaz Piłsudskiego „samowolnie” zdobył dla Polski Wilno. Oczywiście byli tam również przedstawiciele i innych opcji politycznych oraz prawnicy, ale zasadniczo na salę Trybunału Stanu, głośno i krzykliwie, weszła polityka. A wiadomo, że gdy do sądu drzwiami wchodzi polityka, sprawiedliwość ucieka oknem…
Oskarżycieli wyznaczał Sejm. Obok Hermana Liebermana, którego wskazanie było oczywiste, zasiedli Jan Pieracki, narodowiec i Henryk Wyrzykowski, ludowiec. Dwaj pierwsi byli prawnikami z tytułami doktorskimi i solidną praktyką zawodową, Wyrzykowski prawnikiem nie był. Obrońcą Gabriela Czechowicza został natomiast słynny adwokat Franciszek Paschalski, niegdyś reprezentujący w procesie rodzinę zamordowanego prezydenta Narutowicza, znany jako polityczny stronnik Piłsudskiego.
Proces, toczący się w Pałacu Krasińskich, czyli siedzibie Sądu Najwyższego, musiał sprowadzić się do przesłuchiwania przede wszystkim polityków zaangażowanych w sprawę. Gabriel Czechowicz oczywiście nie przyznał się do winy. Przyjął prostą linię: wykonywał polecenia Józefa Piłsudskiego, premiera, Wodza Narodu, Pana Marszałka, któremu wierzy bez granic. A przecież Marszałka nie oskarżono! Niewątpliwie była to obrona logiczna.
Przesłuchania świadków stanowiły kuriozum. Felicjan Sławoj Składkowski, późniejszy premier oświadczył, że Pan Marszałek rozkazał mu odmówić zeznań i on niniejszym ten rozkaz wykonuje. Piłsudski sam głosił, że jeśli Sejm kogoś ma oskarżać, to niech spróbuje jego: jasno pokazywał, że chce skompromitować Sejm i Trybunał. Składkowski posłusznie więc oświadczył, że jeśli Czechowicz jest winien, to on też (był w owym rządzie ministrem spraw wewnętrznych). Po Sławoju zeznawał minister Eugeniusz Kwiatkowski, a jako następny – Józef Piłsudski. Gdy Wódz wchodził na salę, wszyscy obecni wiernopoddańczo wstali, poza (jakimś cudem) Trybunałem.
Piłsudski, choć zapowiadał, że weźmie na siebie odpowiedzialność, zachował się inaczej. Nie zeznawał, tylko ział ogniem na Sejm i Trybunał Stanu. „Ustawa o Trybunale Stanu jest śmieszna. Jeżeli taka partacka robota, związana z Trybunałem Stanu i z jego ustawą, należy do rekordów śmieszności i głupoty to, niestety cała Konstytucja jest zrobiona w ten sposób. Wiem, co za panowie czynili tę Konstytucję, panowie, którzy zasługiwali na szubienicę raz po raz. Akt oskarżenia czytałem dopiero wczoraj, albowiem, przyznam się, bzdurstwami Sejmu nie lubię się zajmować. Toż oni się pierdolą miesiącami, toż oni zatracają na tym wszystkie pojęcia, że mogą zapomnieć nawet swoje nazwisko.” Tak to „zeznawał” Prezes Państwa przed Trybunałem.
I Trybunał zląkł się dyktatora. Po trzydniowym zaledwie procesie uciekł od odpowiedzialności. Powołując się na prawa i obowiązki Sejmu i rządu w temacie uchwalania i wykonywania budżetu, oświadczył, iż jedynie Sejm powołany jest do merytorycznej oceny rządowych kredytów i wydatków. Jest też władny dokonać tego w każdym czasie, również po latach, jeśli rząd zgłosi w końcu owe wydatki do zatwierdzenia. Ponieważ Sejm nie dokonał oceny wydatków będących przedmiotem sprawy, a niezbędny materiał znajduje się w aktach Trybunału, to Sejm powinien najpierw merytorycznie ocenić sprawę owych wydatków, zatwierdzić je lub odrzucić. I Trybunał postanowił – jednogłośnie! – zawiesić postępowanie.
Brutalne, dyktatorskie działania Piłsudskiego doprowadziły do zawiązania Centrolewu, centrowo-lewicowo-ludowej koalicji, która chciała dążyć do przywrócenia praworządności i demokracji. Piłsudski postanowił zaś uniemożliwić Sejmowi działalność. Kilkakrotnie kazał zmienić premierów. Gdy w marcu 1930 r. doszło wreszcie do sesji, kazał zastraszyć marszałka Daszyńskiego i zmusić go do zdjęcia sprawy zaszłości budżetowych z porządku obrad. 25 sierpnia 1930 r. kazał zaś prezydentowi powołać na premiera ponownie jego samego, a cztery dni później – rozwiązać Sejm. Już następnego dnia aresztowano licznych polityków opozycji, m.in. Hermana Liebermana (którego przy okazji ciężko pobito) i Wincentego Witosa. Finałem był proces brzeski, na który nie ma miejsca w Kryminalnej Historii Polski, gdyż nie sądzono w nim przestępców, ale przeciwników politycznych. Ci zaś, którzy sądzili i ci, którzy rozkazali „sędziom” skazywać, odpowiedzialności nigdy nie ponieśli.
Po aresztowaniu kilku tysięcy przedstawicieli Centrolewu, przeprowadzono „wybory do Sejmu”. Oczywiście „wygrać” je mógł już tylko BBWR. 12 lutego 1931 r. nowy Sejm bez jakichkolwiek dyskusji uchwalił ustawę zatwierdzającą dodatkowe wydatki budżetu na rok 1927/28. Ustawa wchodziła w życie „z mocą od dnia 1 kwietnia 1927 r.” i tym samym zalegalizowała dokonaną przez Piłsudskiego i Czechowicza wielomilionową kradzież publicznych pieniędzy. Sprawa Czechowicza przestała istnieć. Główny oskarżyciel, Herman Lieberman, skazany w „procesie” brzeskim, wyemigrował. Uhonorowania doczekał się w czasie II wojny światowej – został ministrem sprawiedliwości w londyńskim rządzie generała Władysława Sikorskiego. Niestety, tylko na niecałe dwa miesiące, gdyż wkrótce zmarł.
Jeszcze ten sam Sejm uchwalił niesławną konstytucję kwietniową z 1935 r. Zmieniła ona również Trybunał Stanu. Nadal kierować miał nim Pierwszy Prezes Sądu Najwyższego, ale sędziów było już tylko sześciu. Kandydatów, dwunastu sędziów sądów powszechnych, wybierały Sejm i Senat, a ostateczna decyzja należała do prezydenta. Los zrządził, że Ignacy Mościcki musiał zdecydować sam, bo Prezes Państwa, Józef Piłsudski, zmarł 19 dni po uchwaleniu konstytucji i osierocił swego Pana Adriana. Ale skład Trybunału nie miał już znaczenia. Do wojny większość parlamentarna nie mogła ulec zmianie i postawienie kogokolwiek przed Trybunałem nie wchodziło w grę.
Po wojnie Trybunału nie restytuowano, mimo że formalnie został zniesiony dopiero w komunistycznej konstytucji z 1952 r. Potrzebny oczywiście nie był, ministrów „sądziły” władze partyjne. Przywrócono Trybunał Stanu w 1982 r. W 1997 r. wydał on jedyny w swojej historii wyrok skazujący. Sądząc decydentów z okresu PRL, osiem lat po jej upadku, skazał byłego ministra i byłego szefa urzędu ceł za tzw. aferę alkoholową.
Dziś ludzie władzy nadal nie mogą stanąć przed Trybunałem Stanu, dopóki nie odejdzie skład Sejmu, który dał im władzę. Postawić ich przed Trybunałem może przecież tylko większość sejmowa, i to kwalifikowaną większością głosów. A nawet jeśli większość się zmieni, to zawsze ktoś może się spóźnić na głosowanie i kwalifikowanej większości zabraknie. Ojej, co za fatalny przypadek, tak bardzo pragnęliśmy rzetelnego wyjaśnienia sprawy, ale się nie udało, to ta wstrętna opozycja broni swoich. Za to gdy oni będą przy władzy, będą pamiętać, że u nas odpowiednia ilość posłów we właściwej chwili spóźniła się. Też pokrzyczą, ciemny lud to kupi i nie będzie się zastanawiał, po co ten Trybunał.